Cavaliere Anne - Prywatne lekcje.pdf

(639 KB) Pobierz
178811610 UNPDF
Anne Cavaliere
Prywatne lekcje
178811610.002.png
Rozdział 1
– Na zakończenie wykładu coś z impresjonizmu abstrakcyjnego.
Profesor Emory Byrd nacisnęła odpowiedni przycisk pilota projektora,
zmieniając obraz na ekranie. W mgnieniu oka piętnastowieczne dzieło sztuki
zostało zastąpione przez obraz z dwudziestego wieku: różowo-fioletowo-żółte
maźnięcia na zielonym, wirującym tle.
– Czy ktoś potrafi zidentyfikować dzieło i twórcę? – zapytała.
Czekała w ciemności dobrą chwilę, zanim uniosło się nieśmiało kilka rąk co
odważniejszych studentów. Zawsze ci sami, zauważyła w duchu. Pozostali
powsadzali nosy w książki i notatki, by przypadkiem nie wezwała ich do
odpowiedzi.
Profesor Emory Byrd zasłużyła sobie na opinię postrachu studentów. Była
szalenie wymagająca, ale pomimo trudnych egzaminów i rozlicznych prac
semestralnych, jej wykłady zawsze cieszyły się nie słabnącą popularnością. Dawała
z siebie wszystko i uznawała, że :o, co i jak robi, jest słuszne.
Do odpowiedzi wybrała dziewczynę z drugiego rzędu.
– George Polański, „Prima aprilis" – odpowiedziała nieśmiało zapytana.
– Świetnie – przytaknęła z aprobatą. Przynajmniej ktoś rokuje nadzieję na
zdanie egzaminu końcowego.
– Czy wszyscy dobrze słyszeli? To „Prima aprilis"
– Polańskiego. Macie państwo za sobą wczorajszą lekturę obowiązkową, a więc
wiecie doskonale, że obraz został namalowany w tysiąc dziewięćset
sześćdziesiątym trzecim roku i że Polański jest uznawany za jednego z czołowych
amerykańskich impresjonistów abstrakcyjnych. Jej drwiący nieco sposób
prowadzenia wykładu powodował, że studenci nerwowo zapisywali wszelkie
podawane przez nią informacje.
– Proszę zwrócić uwagę na kolor, światło, równowagę kształtów i kompozycję
całości...
Zawiesiła głos, gdy w jednym z ostatnich rzędów audytorium zauważyła
studenta energicznie machającego ręką.
– Słucham – zapytała wyczekująco.
Zwróciła na niego uwagę już wcześniej, gdy w połowie wykładu wciskał się
między ostatnie rzędy. Na jej zajęciach często gościli nie zarejestrowani
„wielbiciele". Ich obecność Emory traktowała jako wyraz szczególnego uznania.
178811610.003.png
– Przepraszam, że przerywam pani, ale...
– Proszę – odpowiedziała, uszczęśliwiona niespodziewanym zainteresowaniem
ze strony studenta.
– Nie bardzo to pojmuję... – zaczął.
Skulona milcząca grupa nagle ożywiła się, odwracając się w kierunku intruza.
Emory zignorowała nerwowe chichoty.
– Czego pan nie pojmuje? – zapytała z odcieniem zgryźliwości w głosie.
Wzięła do ręki duże rogowe okulary i założyła na nos. Chciała lepiej mu się
przyjrzeć. Czyżby to kolejny studencki żart, zapytywała samą siebie.
– Nie chciałem pani obrazić, pani profesor – wypowiedziane głębokim tonem
zdanie słychać było wyraźnie w całej sali – ale popatrzmy na to bardziej – trzeźwo.
Mam wrażenie, jakby ten facet, ten Polański, wylał po prostu na płótno kilka
kubłów farby.
Nerwowe chichoty przerodziły się w gwizdy, sygnalizujące zaszokowanie, ale i
rozbawienie. Wyraźnie kilka osób zgadzało się ze zdaniem przemawiającego,
zauważyła Emory. On wyrażał opinię tych mniej odważnych.
Emory usiłowała zignorować wybuch i prostując się, powiedziała do
mikrofonu:
– Właśnie taką technikę stosował Polański. Z różnych pojemników chlustał
farbą na zawieszone na ścianie płótno. Czasami mieszał kolory rękami lub nawet
stopami. Czy zdołałam wyjaśnić pańskie wątpliwości? – dodała z lekką nutką
zniecierpliwienia w głosie.
Wzruszył ramionami, ale ku przerażeniu Emory widać było, że jego
dociekliwość nie została wcale zaspokojona. Wstał i wtedy dopiero zauważyła, że
jej adwersarz dawno przestał być chłopcem. Z całą pewnością był mężczyzną.
Stwierdziła to mimo półmroku i odległości. Już sama jego postawa zdradzała
jednocześnie arogancję i opanowanie. Przygotowała się na kolejny atak.
– Chciałem jedynie zapytać, co w tym wielkiego? Mam podobny obrazek w
kuchni. Jest dziełem mego bratanka, Sama.
Studenci zawyli z radości po tym stwierdzeniu, ale . wcale go to nie speszyło.
– Zdaje się, że dzieciak ma talent. Produkuje te obrazki na tony.
– Pański bratanek? – powtórzyła za nim jak echo. Czy to jakiś żart? A może
facet jest po prostu stuknięty?
– Ma pięć lat. Wspaniały dzieciak – uzupełnił. – Chodzi o to – jego głos
zabrzmiał szczerze i poważnie – że może ja czegoś tu nie rozumiem, ale naprawdę
nie widzę żadnej różnicy między mazakami Sama i tego tu depresjonisty...
178811610.004.png
– Impresjonisty – poprawiła go przez zaciśnięte zęby.
– Jak go zwał, tak go zwał – dokończył tonem nieustępliwym, choć pełnym
szacunku. Ponownie wzruszył muskularnymi ramionami.
– Ten gość, o którym mówiła pani najpierw, ten Włoch, Sandro jak-mu-tam?
– Botticelli? – chłodno starała się go naprowadzić.
Domyśliła się, że przynajmniej to uznał za dzieło.
– Ten sam – przytaknął. – Według mnie to jest mistrz. To była prawdziwa
sztuka.
Emory jęknęła cicho. Gdy ściany sali odbiły jej jęk, zdała sobie sprawę, że nie
wyłączyła mikrofonu. To jeszcze bardziej rozweseliło studentów. Niektórzy
wpatrywali się w nią z wyrazem niemego przerażenia, z zapartym tchem czekając
na jej kolejną ripostę. Wiedziała, że nie powinna przedłużać tej dyskusji, ale była
jak zahipnotyzowana tą skandaliczną wypowiedzią.
Oczywiście, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że incydent stanie się
tematem numer jeden całej uczelni. Słynna profesor Emory Byrd, wschodząca
gwiazda wśród naukowych sław harvardzkiego wydziału historii sztuki,
ośmieszona w czasie wykładu przez jakiegoś żartownisia! Emory rzadko traciła
opanowanie, zwłaszcza wobec swych słuchaczy. I teraz wzięła się w garść. Musi
wybrnąć z tego zajścia z godnością.
– Cieszę się, że chociaż jeden z pokazanych przeze mnie slajdów został
należycie oceniony przez tak wytrawnego i krytycznego znawcę – odparowała,
cedząc słowa. Jej sarkazm wzbudził jeszcze większą wesołość w ławkach
studenckich. – Co nie zmienia faktu, że oba przedstawione przeze mnie obrazy są
dziełami prawdziwej sztuki. Mazaki pięcioletniego Sama, chociaż wiszą w pana
kuchni, nie mogą być porównywane z dziełami geniuszu Polańskiego.
Audytorium przyjęło jej słowa entuzjastycznymi gwizdami, biciem brawa,
tupaniem i okrzykami.
I o to jej chodziło. Skąd urwał się ten facet i jakim prawem mówił jej, co jest
sztuką, a co nią nie jest?
– Mój bratanek też nie odwala swoich obrazków – próbował ponownie
zaatakować, ale Emory z wdziękiem ucięła jego monolog. Nie zamierzała już
dłużej tolerować tak skandalicznych uwag w czasie swego wykładu. Nie mogła
pozwolić, by ktoś kpił sobie z pojęć, które usiłowała wpoić studentom.
– Te obrazy to część tradycji artystycznej, to dialog pokoleń. Każdy z nich
wyraża estetyczną wrażliwość swego okresu – kontynuowała bardziej już
opanowanym tonem. – Gdyby w piętnastym wieku w słonecznej Italii mistrz
178811610.005.png
Botticelli nie namalował swej „Wiosny"
– dodała, powracając do tego dzieła renesansu – to Polański nie namalowałby
swego obrazu, gdzieś w Greenwich Village w naszych latach sześćdziesiątych...
Dźwięk dzwonka przerwał tok jej wyjaśnień. Studenci nerwowo poruszali się w
ławkach, ale nie odważyli się wstać, czekając na jej znak.
Westchnęła i zaczęła zbierać notatki, niezadowolona, że tyle czasu zmarnowała
na tak głupią dyskusję. Nie powinna była próbować go przekonywać. Trzeba było
kazać mu się zamknąć lub wyjść. Czemu w ogóle zaszczyciła go jakąkolwiek
odpowiedzią? Ale gdyby nie spróbowała, studenci mogliby zacząć podejrzewać, że
może ten dziki człowiek ma rację... a przecież absolutnie jej nie miał!
– Na następnych zajęciach powrócimy do Polańskiego. Proszę nie zapomnieć
przeczytać zadanej lektury. I... – przerwała, wpatrując się w mężczyznę, któremu
udało się zakłócić tok jej wykładu – chciałabym porozmawiać z panem. Tuż po
zajęciach.
– Świetnie – odpowiedział i sprężystym krokiem, po dwa stopnie naraz, zaczął
pokonywać dzielącą ich odległość. – Ja też chciałbym porozmawiać z panią
profesor w cztery oczy.
Już przy zapalonym świetle Emory kończyła zbierać swoje notatki. Kilku
studentów podeszło do niej z pytaniami i wątpliwościami. Jednak tym razem trwało
to dużo dłużej niż zwykle. Podejrzewała, że chcieli przekonać się, co też zajdzie
między nią a tym tajemniczym krytykiem.
On sam czekał cierpliwie przy pulpicie, obserwując ją taksująco. Czuła się
bardziej zażenowana niż zazwyczaj w takich okolicznościach.
Chociaż nauczono ją odkrywać i oceniać piękno, Emory nie była w stanie
docenić własnej urody i naturalnego uroku. Nie wierzyła komplementom. Sądziła,
że ze strony koleżanek jest to zwykła uprzejmość. A mężczyźni – wiadomo –
powiedzą wszystko, bo chodzi im tylko o jedno.
Starsza siostra Emory, Paige, zawsze uważana była za rodzinną piękność. To
ona błyszczała na balach i wyszła za odpowiedniego młodego człowieka z „dobrej"
rodziny. Emory była tą nieśmiałą siostrzyczką „z głową do książek". Ta stara
domowa rywalizacja wydawała się dziś śmieszna i dziecinna. Paige zaliczyła już
trzech mężów, a Emory, mimo młodego wieku, osiągnęła znaczący sukces
akademicki, co nie przeszkadzało, że mając trzydzieści dwa lata nadal nie była
pewna siebie i swoich możliwości. Emory nauczyła się skrywać obawy i
uczuciowość pod płaszczykiem ciętego dowcipu i dystansu do życia. Teraz, w
pełnym świetle, natychmiast włączyła system samoobronny, magiczne pole, które
178811610.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin