Cowie Vera - Lato w Hiszpanii.pdf

(555 KB) Pobierz
163356294 UNPDF
Vera Cowie LATO W HISZPANII
Jane, która zawsze mówiła, że mam to coś...
1
P anna Elliot? - spytała niepewnie kobieta. Patrząc na Jane z lekkim niepokojem, postąpiła krok do przodu.
- Seriom de Capdévila? Dzień dobry. - Jane wstała. Nienagannie ubrana dońa Alicia wdzięcznie ujęła jej
wyciągniętą rękę.
- Co za wzrost... - mruknęła, zadzierając głowę, żeby spojrzeć na Jane. Sama miała tylko metr pięćdziesiąt.
Najwyraźniej nie spodziewała się tak wysokiej kandydatki.
- Metr siedemdziesiąt osiem - powiedziała obojętnie Jane.
- Pani zdjęcie... myśleliśmy... wydawała się pani... niższa - rzekła seriom delikatnie.
- Nie wspominano mi, że do tej pracy wymaga się kogoś o niskim wzroście... ani niskim wykształceniu - sucho
stwierdziła Jane.
- Och, nie, źle mnie pani zrozumiała. Chodzi tylko o to, że myśleliśmy... ale to nieistotne. Proszę, niech pani
siada.
Jane z powrotem usiadła na pięknie rzeźbionym krześle, podczas gdy dońa Alicia opadła na ogromny fotel, obity
różowym brokatem, na którego tle uwydatniały się jej ciemne włosy, kremowa karnacja i duże,
czekoladowobrązowe oczy, osłonięte gęstymi rzęsami.
- Napisała pani taki czarujący list - powiedziała z uśmiechem - więc myśleliśmy, że ma pani urodę... - zawahała
się przez chwilę - równie czarującą. Że nie wygląda pani na sawantkę, chociaż jest pani taka wykształcona!
Rozprostowała dwie duże kartki papieru, które miała ze sobą, wyjęła z kieszeni okulary i włożyła je.
Przypominała w nich dziecko przebrane za dorosłą osobę, a przecież musiała dobiegać czterdziestki, jej najstarszy
syn miał już osiemnaście lat.
- Dyplom z wyróżnieniem z hiszpańskiego - muszę pani pogratulować akcentu, jest bezbłędny - francuskiego,
włoskiego i niemieckiego. - Dońa Alicia sprawiała wrażenie przejętej. - Ja znam trochę angielski - powiedziała w
tym języku, bo do tej pory rozmawiały po hiszpańsku. Miała cudowny akcent. - Mój szwagier mówi po angielsku
jak rodowity Anglik, ponieważ cztery lata studiował w Oksfordzie, podobnie jak pani. - Leciutko zmarszczyła
brwi. - Mam wielką nadzieję, że Jorge popracuje tego lata nad swoją angielszczyzną. To czarujący chłopiec, panno
Elliot, ale jest w takim wieku... - Wymownie wzruszyła ramionami. - Mój młodszy syn to urodzony student, córka
też uwielbia się uczyć, ale dla niej nie jest to oczywiście takie ważne. - Na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec. -
Nie mam nic przeciwko inteligentnym kobietom, rozumie pani, ale tutaj, w Hiszpanii, liczy się przede wszystkim
to, jak się wygląda.
- Wiem - sucho odparła Jane.
- Ach... tak, słyszałam, że dosyć dobrze zna pani Hiszpanię.
- W ciągu ostatnich sześciu lat spędzałam tu tyle czasu, ile tylko mogłam.
- Ma pani... zaraz... dwadzieścia cztery lata?
- Skończyłam w Nowy Rok.
- To także urodziny Jorgego! - Dońa Alicia była zachwycona. - To dobry omen! Jest już między wami jakaś więź.
Jane uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Z tego, co jej mówiono o Jorgem de Capdévili, nie był to chłopiec,
który uznawałby jakiekolwiek więzi. „Dziki jak mustang”, scharakteryzował go profesor Harris. „Taki sam, jak
kiedyś jego wuj Luis, ale bez jego siły charakteru, dzięki której mógłby z tego wyrosnąć. Nigdy nie stanie się takim
mężczyzną jak Luis. Obawiam się, że będziesz musiała być dla niego surowa... w wielu sprawach...” Popatrzył na
Jane znad okularów, a ona roześmiała się widząc znaczący błysk w jego oczach.
- ...ale pani wygląda tak, jakby potrafiła świetnie dać sobie z nim radę - mówiła dońa Alicia, kiedy Jane znów
zaczęła jej słuchać. Ta obca, bogata kobieta przyglądała się jej uważnie, przechylając lekko głowę, na
podobieństwo bystrookiego kosa. - Ma pani doświadczenie pedagogiczne?
- Od kilku lat podczas wakacji udzielam korepetycji. Zresztą pani zapewne to wie - odparła Jane, patrząc
znacząco na swój list i życiorys w rękach seńory - ale zawsze młodszym dzieciom. Jorge jest trochę starszy niż
uczniowie, z którymi miałam dotąd do czynienia.
- A... tak. Moja droga przyjaciółka, markiza del Puente del Sol, powiedziała mi, że była pani bardzo pomocna
ucząc jej synów w zeszłym roku.
Dońa Alicia znów uważnie przyjrzała się Jane. Jej czekoladowo-brązowe oczy patrzyły miękko i z namysłem.
- Panno Elliot, proszę mi powiedzieć, czy zawsze czesze się pani w ten sposób?
Zaskoczona Jane uniosła rękę do ciężkiego zwoju włosów upiętych na karku.
- Czemu... tak, zazwyczaj.
- Ach... - Wydawało się, że seriom poczuła ulgę. - To piękny kolor... i są takie gęste!
- Sięgają mi do pasa.
- Vaya! Gdy je pani rozpuści, na pewno wygląda pani jak syrena. Są takie jasne, niemal srebrne.
1
- Bardzo dobrze pływam - przyznała Jane z uśmiechem.
- Tak. Sprawia pani wrażenie osoby, która dobrze sobie radzi z różnymi sportami.
- To prawda. Jeżdżę konno, pływam, gram w tenisa i w golfa. Nieźle strzelam, a w szkole średniej grałam w
hokeja.
- Vaya! - powtórzyła dońa Alicia, z podziwu otwierając szeroko oczy.
- Musiałam się tego nauczyć. - Jane z zadumą wzruszyła ramionami. - Mój ojciec był świetnym sportowcem, a
brat wciąż nim jest. Ja musiałam się do nich dostosować, bo inaczej w ogóle bym ich nie widywała.
- Pobrecita! - mruknęła dońa Alicia z czułością. Była damą o bardzo miękkim sercu. Oczami duszy widziała już
małą dziewczynkę, która stara się naśladować we wszystkim ojca i brata.
- W Cabo de los Ángeles można oczywiście pływać. Nasz dom stoi nad samym brzegiem morza, a w Cańas,
naszej wiejskiej posiadłości, mamy dwa baseny, konie, kort tenisowy i trawnik do krykieta, ale obawiam się, że do
najbliższego pola golfowego trzeba byłoby jechać dwie godziny.
- To bez znaczenia - odparła Jane. - Przeżyję bez tego. Oczywiście, pomyślała dońa Alicia ze smutkiem i
podziwem zarazem. Ona wygląda tak, jakby była w stanie przeżyć wszystko. Co za wspaniała dziewczyna!
Wysoka, tryskająca zdrowiem i witalnością. Obfitość pięknych włosów, mocne kości, regularne rysy twarzy i sze-
rokie, zmysłowe usta. I ta cera! Prawdziwie angielska. Poza tym jest w niej coś, co od razu budzi sympatię.
Wszystko w niej jest naturalne i niewymuszone, a na dodatek Maria Jose uważa, że Jane ma wprost zdumiewające
podejście do dzieci.
- Chcielibyśmy, żeby zajęła się pani moimi młodszymi dziećmi, Luisitem i Inés, którzy, nawiasem mówiąc, są
bliźniętami. Mają prawie po trzynaście lat. Będą obchodzić urodziny podczas naszego pobytu w Cańas. Są dobrzy
wjeździe konnej i pływaniu, kiedy już się tym zajmują, ale - seńora znów wykonała ten sam drobny, czarujący gest
- jestem troskliwą matką i wolałabym, żeby był z nimi ktoś...
- Fizycznie sprawny i godny zaufania - dokończyła Jane.
- Właśnie - rozpromieniła się seńora . - Pani wygląda na bardzo sprawną, panno Elliot, jakby zawsze była pani w
stanie...
- Dać sobie radę? - zapytała Jane po angielsku.
- Tak. To właściwe słowo. Dać sobie radę. Bardzo opisowe. I nie wydaje się pani... zbyt surowa. Jestem czułą
matką, panno Elliot. Nie mogłabym znieść, gdyby moje dzieci przesadnie ograniczano albo karcono. Dzieciństwo
powinno być szczęśliwym okresem w życiu. - Lekki cień melancholii przemknął przez jej twarz, a potem
uśmiechnęła się. - Już panią lubię. Poza tym ma pani bardzo pochlebne referencje od profesora Harrisa. Mnie to
wystarczy, jednak Luis... - Spojrzała na zegarek. - Powiedział, że przyjdzie, ale się spóźnia. Jest oczywiście bardzo
zapracowany. Od śmierci mojego męża zarządza wszystkim w moim imieniu, poza tym jest opiekunem dzieci i
administratorem majątku. Nie mogę zrobić nic bez jego zgody.
- Niemożliwe! - Jane trudno było w to uwierzyć. - Przecież chodzi o pani dzieci, prawda?
- To nie ma znaczenia - wyjaśniła dońa Alicia. - Prawo przyznaje całą władzę Luisowi. Nie chodzi o to, że jest
trudny, rozumie pani. Był dla mnie opoką i jest taki miły...
- Mogę to sobie wyobrazić - sucho stwierdziła Jane.
- Och, proszę. Niech pani nie myśli, że to jakiś potwór. Po prostu tutaj rządzą mężczyźni. - Uśmiechnęła się,
patrząc zazdrośnie na Jane. - Przypuszczam, że w Anglii jest inaczej.
- To prawda, ale i tak trzeba było długo na to czekać - przyznała Jane.
- Pani sprawia wrażenie kogoś, kto sam kieruje swoim życiem. - Seriom de Capdévila spojrzała na nią z zadumą.
- Oczywiście. Przecież to naturalne.
- Ale co pani zrobi po wyjściu za mąż?
- Nic się nie zmieni. Małżeństwo nie jest niewolą - zdumiała się Jane. - Z pewnością będzie to partnerski układ z
równymi prawami dla obu stron.
- Wierzy pani w równość?
- Bezwzględnie.
- Więc niech pani uważa, żeby nie mówić o tym Luisowi. Jest typowym Hiszpanem, ze sprecyzowanymi
poglądami na temat miejsca kobiety w społeczeństwie.
- Miejsca kobiety? - powtórzyła Jane. - Dońa Alicia, miejsce kobiety jest wszędzie tam, gdzie zechce ona być.
- To znaczy gdzie, panno Elliot? - Męski głos wibrował łagodnym sarkazmem. Jane poczuła, jak gwałtownie
unoszą się włoski na jej karku.
- Luis... - Seńora zerwała się z fotela patrząc ponad ramieniem Jane. - Nie słyszałam, kiedy wszedłeś. Stąpasz jak
kot...
Podeszła kilka kroków, a Jane wzięła głęboki wdech, wstała i odwróciła się, żeby stanąć z nim twarzą w twarz.
Stał w otwartych drzwiach. Rzeźbiona, pozłacana framuga ujmowała jego sylwetkę w ramy. Niezwykle wysoki
Pobrecita (hiszp.) - biedactwo
2
163356294.001.png 163356294.002.png
jak na Hiszpana, głową prawie dotykał górnej belki framugi. Był mocno opalony, miał gęste czarne włosy i
błyszczące oczy o barwie onyksu, które niespiesznie lustrowały ją od stóp do głów. Na jego twarzy malowała się
pewność siebie, a zarazem wyzwanie. Miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe, zdecydowany podbródek,
stanowcze, ale pięknie wykrojone i skłonne do uśmiechu usta. Miał też szerokie ramiona i długie nogi, a ubrany był
w świetnie skrojony garnitur. W sumie wywierał niezwykłe wrażenie.
- A więc, panno Elliot? - W głębokim głosie słychać było rozbawienie i pobłażanie.
Jane westchnęła w głębi ducha. Jeszcze jeden. Gęsto wyrastali na hiszpańskiej ziemi.
- To zależy od kobiety, seńor de Capdévila - powiedziała uprzejmie. Nie szukała kłopotów.
- Ale teraz mówimy o pani.
On był równie uprzejmy, ale miała wrażenie, że się z niej śmieje. Wytrzymała atak tych fantastycznych oczu i nie
ustąpiła.
- W tej chwili, przez całe lato, moje miejsce jest w tym domu, przy rodzinie de Capdévila, w charakterze
nauczycielki trojga dzieci seńory de Capdévila - powiedziała spokojnie, nie dając się wciągnąć do dyskusji. Posada
była zbyt dobra, żeby ją stracić.
Jego oczy rozjarzyły się z uznaniem.
- Powiedziane, jak na prawdziwą Angielkę przystało - stwierdził lakonicznie. - Jeżeli Jorge zechce zostać
dyplomatą, widzę, że pani nauczanie okaże się bezcenne.
Seriom położyła dłoń na jego ramieniu. Takiego mężczyzny kobiety po prostu musiały dotykać. Jane stwierdziła
ten fakt dość obojętnie. Niestety rozumiała, że i dotykowi takiego mężczyzny trudno jest się oprzeć.
Przeszedł przez pokój w jej kierunku, jakby odczytał jej myśli.
- Miło mi panią poznać, panno Elliot, jestem...
- Wiem, kim pan jest - przerwała mu Jane, zabarwiając pełen szacunku ton nutką sarkazmu, która jasno
stwierdzała: „ale nie ma to dla mnie żadnego znaczenia”.
Z lekką ironią spojrzała mu w oczy i ujęła jego wyciągniętą rękę. Przy dotknięciu doznała wstrząsu, jak od
wyładowania elektrycznego. Poczuła ukłucie na skórze, ale jej twarz nie zmieniła wyrazu, chociaż serce zaczęło
bić szybciej.
- Profesor Harris sporo mi o pani opowiadał - kontynuował, nie zwracając uwagi na jej nieuprzejmość. - Mówił,
że była pani jego najzdolniejszą studentką.
- Zawsze zdecydowanie skłaniałam się ku studiom akademickim - odparła Jane z żartobliwą skromnością.
- Skłaniała się pani? - Uniósł brwi. - Jeżeli wyprostuje się pani choć trochę bardziej, wszystkich nas pani
przewyższy - jego oczy błysnęły jak czarne cekiny. - Prawdziwa amazonka - mruknął, a Jane zdawała sobie
sprawę, że się z niej śmieje, ale zbyła jego uwagę milczeniem.
- Właśnie mówiłam pannie Elliot, że sądząc po jej zdjęciu myśleliśmy, iż jest raczej niska - powiedziała żywo
dońa Alicia patrząc raz na niego, raz na nią, speszona faktem, że nie zwracają na nią uwagi.
- W rzeczy samej, nie oddawało pani sprawiedliwości - zauważył miękko Luis.
Bezczelny facet, pomyślała z furią Jane, ale uśmiechnęła się do niego słodko i wypaliła:
- A kiedy w ogóle ktokolwiek oddawał sprawiedliwość kobietom, seńor de Capdévila?
Seriom uniosła dłoń do ust. Jane spokojnie wytrzymała wyniosłe spojrzenie czarnych oczu mężczyzny, ale
zauważyła drżenie w kącikach jego ust.
- W najbliższą niedzielę wyjeżdżamy na południe - powiedział. - Czy może być pani gotowa do tego czasu?
- Już teraz jestem gotowa - zapewniła go Jane.
- Tak - mruknął. - I to na wszystko, sądząc z pani wyglądu. Zobaczył, jak jej wyraziste usta zaciskają się, a oczy
za przyciemnionymi okularami ciskają w niego błyskawice. Zastanowiło go, jaki mogły mieć kolor. Nie odezwała
się jednak.
- Alicio, chcę zamienić z tobą słówko. Wybaczy nam pani, panno Elliot? Proszę wypić kieliszek sherry. - To był
rozkaz, nie zaproszenie. - Każę ją pani przysłać.
Wziął bratową pod rękę i wyprowadził ją z pokoju. Wydawało się, że bezradnie trzepocze w jego uścisku, jak
ćma oślepiona jasnym światłem.
Arogancki brutal, pomyślała Jane z nienawiścią. Hiszpanie zawsze wierzyli - i od kołyski wychowywano ich tak,
żeby w to wierzyli - że są prawdziwym darem bożym dla kobiet. A don Luis z pewnością był gorliwym wyznawcą
takiej teorii. Gotowa na wszystko, rzeczywiście! Nie warto udawać bezradnej kobietki, kiedy się ma metr
siedemdziesiąt osiem wzrostu i stosowną do tego budowę ciała. Tę rolę lepiej odgrywała seńora i podobne do niej
kobiety.
Ojciec ostrzegał Jane już w bardzo młodym wieku: „Moja droga, musisz nauczyć się być samowystarczalna.
Tego oczekuje się od kobiet o twoich rozmiarach”. Tak też zrobiła i zawsze była mu wdzięczna za to ostrzeżenie.
Nie potrzebowała nikogo. Z pewnością nie można jej było nazwać bezradną, ale też nie wynosiła się nad innych.
Po prostu lubiła jak najlepiej robić wszystko, do czego się zabierała, a to już wiele znaczyło. Wiedziała, że nie
może liczyć na to, by mężczyźni przyszli jej z pomocą: w końcu nigdy nie sprawiała wrażenia, że tego chce.
3
Podeszła do bogato zdobionego, złoconego lustra, wiszącego na ścianie, i spojrzała na swoje odbicie. Nie, nikt
nigdy nie wziąłby jej za bezradną kobietkę. Wyglądała na osobę, którą naprawdę była: silna, zdrowa, dobrze
zorganizowana, sprawna. Gęste, ciężkie włosy, o srebrnozłotym połysku, zaczesane do tyłu i zebrane w ciężki
węzeł, odsłaniały twarz o zdecydowanych rysach. Miała wysokie kości policzkowe i szczupłe policzki, a oczy
chowała za dużymi, przyciemnianymi okularami. W Hiszpanii musiała je nosić przez większą część dnia, bo
mocne światło słoneczne raziło ją. Usta miała szerokie, ale pięknie wykrojone, a wargi zmysłowe. Cera też była
bez zarzutu. Prawdziwie angielski odcień: brzoskwiniowokremowy, który po kilku tygodniach spędzonych pod
mocnym słońcem południa zmieni się w ciemne złoto. Nie była piękna - nie, z pewnością nie - ale energiczna,
porażająco pełna życia, zwłaszcza po tym, co usłyszała od tego odpychającego, aroganckiego człowieka. Figurę też
miała wspaniałą: szerokie ramiona, długie nogi. Tak, pewnie miał rację, naprawdę przypominała amazonkę.
Szkoda tylko, że brakowało jej dzidy, którą zagłębiłaby w jego szerokich plecach.
Zapukano do drzwi i do pokoju wszedł ubrany na biało służący z tacą i kieliszkami.
- Con su permiso, seńorita . - Przeszedł przez pokój, żeby nie musiała się fatygować sama.
Taca była srebrna, wspaniały wyrób z osiemnastego wieku, a kieliszki kryształowe, wybornie rżnięte i bardzo
kruche. O tak, ta rodzina miała pieniądze. Profesor mówił jej: „Bardzo bogata, bardzo potężna rodzina, cała pod
kontrolą Luisa de Capdévili. Jorge sporo odziedziczy, ale na razie jego wujek Luis stoi u steru, a jest bardzo
dobrym sternikiem.”
Tak, pomyślała ponuro Jane. Widziałam go już w tej roli. Sącząc rozkoszną wytrawną sherry, spacerowała po
uroczym, wysokim pokoju, pełnym cennych drobiazgów. Już sam adres: calle de Velazquez, najbardziej elegancka
i najdroższa dzielnica Madrytu, uzmysłowił jej, czego może oczekiwać, ale mimo to zrobiły na niej wrażenie
piękne, ciężkie hiszpańskie meble, autentyki z osiemnastego wieku, wspaniały kryształowy żyrandol, unikatowe
okazy francuskiej porcelany, srebrne czary pełne świeżych kwiatów - zawsze drogich w jej ojczyźnie, gdzie trudno
było je wyhodować - a przede wszystkim obrazy Goi, pendant do tych, między którymi przechodziła w korytarzu.
O tak, z całą pewnością były tu pieniądze. Wszystko o tym mówiło, wszystko było bogate, najlepszej jakości,
nawet służący o miękkich głosach i cichych krokach. Kieliszek, z którego piła sherry, wykonano z ręcznie
rżniętego szkła. Słońce wpadające przez otwarte okno krzesało w nim iskry. Stała, podziwiając obraz Goi. Czyżby
przodek Luisa de Capdévili? Przystojna, choć arogancka twarz mężczyzny na obrazie miała to samo zadumane
spojrzenie.
- A wiesz, jaki jest Jorge - głos dochodził bardzo wyraźnie przez otwarte okno z niedalekiej odległości,
najprawdopodobniej z sąsiedniego pokoju, w którym okna również były otwarte.
- Owszem, wiem. - Głęboki głos był suchy jak kurz. - Nic, co nosi spódniczkę, nie jest bezpieczne w promieniu
tysiąca kilometrów. Ale nie sądzę, żebyśmy musieli martwić się o pannę Elliot. Bez trudu utrzyma Jorgego w
ryzach. Jest od niego większa i dlatego wątpię, czy Jorge odniesie jakiś sukces. A poza tym on woli małe kociaki.
Ten kociak jest wielki i raczej przypomina tygrysa. Na pewno umie drapać, a może nawet gryźć.
Jane gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Według mnie jest czarująca - zaprotestowała dońa Alicia.
- To dlatego, że zależy jej na tej posadzie. A jest to praca warta zachodu, moja droga Alicio. Nie zechce
przepuścić okazji mieszkania z rodziną Capdévila na równych prawach przez całe lato.
- Ma świetne referencje - obstawała przy swoim seńora - a Maria Jose bardzo ją chwaliła za sposób, w jaki
radziła sobie z jej chłopcami w zeszłym roku.
- Mogę uwierzyć w to, co mówił mi o niej John Harris, i w to, co mówi twoja przyjaciółka, Maria Jose, ale nie
chcę, żeby wbijała Inés do głowy bezsensowne pomysły o równouprawnieniu kobiet.
- Inés ma dopiero dwanaście lat i przecież wcale o tym nie dyskutowałyśmy - broniła się seńora wiedząc, że
przegrywa bitwę.
- Nie trzeba o tym dyskutować. Wystarczy na nią spojrzeć, żeby wiedzieć, że to kobieta, która uważa się za
równą każdemu mężczyźnie.
Bo jestem im równa, pomyślała wściekle Jane, z trudem łapiąc oddech.
- Te kobiety w typie amazonek zawsze takie są. W końcu, to jedyna postawa, jaką mogą przyjąć, skoro i tak nikt
nie uwierzy, że potrafią być naprawdę kobiece.
Jane niemal upuściła kieliszek. Wściekłość tak ją rozgrzała, że prawie widać było bijący od niej blask. Ze
wszystkich nieznośnych, aroganckich, chamskich męskich szowinistów... Wychyliła całą sherry, podeszła z
powrotem do tacy i nalała sobie następną porcję, którą wypiła jednym haustem. Alkohol spłynął prosto do pustego
żołądka, bo zaspała i nie zdążyła tego ranka na śniadanie, a potem wartki strumień krwi porwał go prosto do
głowy. Oczy zalśniły od łez wywołanych wściekłością. Pokój rozpłynął się w lekkiej mgiełce. Zdjęła okulary
przeciwsłoneczne i otarła łzy grzbietem dłoni. Oczy miała zielonozłote, w świetle słońca niemal żółte, ale w tej
chwili błyszczały zielenią od gniewu i poniżenia. Rozświetlały całą jej twarz, a kiedy odwróciła się na pięcie w
Con su... (hiszp.) - Za pozwoleniem, panienko.
4
163356294.003.png 163356294.004.png
kierunku wchodzącego do pokoju mężczyzny, ten aż wstrzymał oddech. Jej oczy przeszywały go, ożywione dumą i
gniewem. Zobaczył oczy o barwie czystej zieleni, z małymi złocistymi plamkami, jak u kota. Teraz też, podobnie
jak kot, najeżyła się ze złości.
Co się stało, co mogło spowodować tak nagłą zmianę? Potem zauważył otwarte okno i kiedy znowu na nią
spojrzał, na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia.
Usłyszała to, co mówił. I nie spodobało jej się. Cóż... jak mówi angielskie przysłowie: ten, kto podsłuchuje, nigdy
nie usłyszy o sobie nic dobrego. Ale, Dios , jakaż ona jest wspaniała, kiedy już wyjdzie spoza wysokiego muru
angielskiej powściągliwości.
- Panno Elliot - powiedział z żartobliwą łaskawością. - Uważam, że Jorge może jedynie skorzystać na wszystkim,
czego go pani nauczy.
- Co do tego, nie mam żadnych wątpliwości - odparła Jane ze słodyczą zaprawioną jadem. - Ale z pewnością nie
do pana należy decyzja w tej sprawie. Jorge jest synem seńory Alicii de Capdévila.
- Oraz moim podopiecznym. Jestem również jego kuratorem. W tej rodzinie decyzje należą do mnie. Byłoby
dobrze, gdyby pani to zrozumiała.
Jego głos był miękki, uśmiech uprzejmy, ale Jane zadrżała w głębi ducha, słysząc ukryte w nim ostrzeżenie.
Jednak pędziła już na oślep w poszukiwaniu zadośćuczynienia za swoją zranioną dumę i próżność. Przestała
zważać na znaki ostrzegawcze.
- A jaka byłaby kara, gdybym się jednak pomyliła? - zapytała jedwabistym głosem. - Publiczne spalenie na
stosie?
Seńora gwałtownie wciągnęła powietrze, ale Luis de Capdévila stał spokojnie i tylko przyglądał się intensywnie
Jane.
- Widzę, że zna pani historię Hiszpanii - pochwalił ją. Miał na myśli króla Piotra Okrutnego, który, kiedy jakaś
kobieta nie chciała mu ulec, kazał ją palić publicznie na rynku. - Ale chyba się pani zapomina - dodał zimno,
chociaż mogłaby przysiąc, że znów zauważyła drżenie w kąciku jego ust. Jeszcze raz się z niej wyśmiewał?
Demon!
- W pana towarzystwie? Nigdy! - Jane kipiała gniewem. - Seńor de Capdévila, pan sprawia, że aż za bardzo
uświadamiam sobie, że jestem istotą ludzką, która przypadkiem jest także kobietą. A to nie ma żadnego wpływu na
moje zdolności. Niech mnie licho, jeśli uznam pana wyższość tylko dlatego, że pan jest mężczyzną. Ja jestem
równie zdolna, równie inteligentna i sprawna jak wszyscy mężczyźni, których do tej pory spotkałam, a jeżeli
oczekuje pan, że stracę szacunek dla siebie i zacznę uwielbiać mężczyzn tylko dlatego, że są mężczyznami, to
marnujemy tu czas. Fakt, że jestem „amazonką” w niczym nie ujmuje mi kobiecości!
Odwróciła się w stronę przerażonej seńory , która ze zgrozy zamarła w bezruchu. Ay ... panno Jane, pomyślała z
rozpaczą. Właśnie zrezygnowała pani z dobrej pracy... a Jorge czułby przed panią respekt!
Ale Jane nie umiała teraz myśleć racjonalnie. Zdenerwowanie i gwałtowne emocje opanowały ją już całkowicie.
Wielkie oczy błyszczały od powstrzymywanych łez, jednak głowę trzymała wysoko i udało jej się odezwać
całkiem spokojnym głosem, kiedy odwróciła się ku seńorze .
- Przepraszam. Wiem, że to z mojej strony nieuprzejme. Nie miałam zamiaru tak źle się zachowywać, pani była
dla mnie bardzo miła. Przykro mi z powodu tej posady. Dla pani mogłabym pracować! - Ostatnie słowo
zadźwięczało z siłą kościelnego dzwonu. A potem już jej nie było. Wybiegła, i usłyszeli tylko trzaśniecie
frontowych drzwi.
Jane, oślepiona przez łzy i chora ze zgrozy na samą myśl o tym, jak doprowadzono ją do tego, żeby sama się
pogrążyła, zdążyła dojść aż do Castellana, zanim uświadomiła sobie gdzie jest. Straciła panowanie nad sobą i
zrezygnowała ze wspaniałej pracy. Ale on okazał się taki denerwujący, arogancki, okrutny i bez serca.
Zaszlochała tak, że zabrakło jej tchu. To Hiszpania, upomniała samą siebie. Musisz tolerować pewne rzeczy.
Mężczyźni są tacy, jacy są, dlatego że tak wychowały ich kobiety, przychylając się do każdej zachcianki, spijając z
ust każde słowo, zgadzając się na każde żądanie. Potrzebują ich adoracji jak tlenu do życia.
Teraz czuła się tak, jakby uszło z niej powietrze. Rozpalony do białości gniew gwałtownie ochłódł do
temperatury zimnego cierpienia. Zrezygnowała z najlepszej posady, jaką jej kiedykolwiek zaoferowano. Z szansy,
żeby żyć jak hiszpański grand, robić wszystkie rzeczy, które uwielbiała robić - a na dodatek zarabiać przy tym
niezłą pensję, nie mówiąc już o znalezieniu czasu na dokończenie swojej pracy dyplomowej zatytułowanej
„Romantyzm i okrucieństwo w literaturze hiszpańskiej”.
Ten tytuł pasowałby idealnie do mężczyzny, którego spotkała tego popołudnia: okrutny w zachowaniu i podejściu
do ludzi; romantyczny, jeśli chodzi o jego wygląd. Bo też był bardzo przystojny, pod tym względem musiała oddać
mu sprawiedliwość. Przy tym nieznośnie arogancki i pewny siebie. Znęcał się bez litości nad kobietą, matką dzieci.
A dlaczego ta nie próbowała się bronić? Bo starannie ją wychowano tak, żeby się nie broniła, oto dlaczego -
odpowiedziała Jane na własne pytanie.
A ty - mówiła sobie - zostałaś wychowana przez ojca, który zawsze widział w tobie istotę ludzką, przypadkiem
tylko płci żeńskiej, i który nauczył cię być z tego dumną i zawsze trzymać się prosto: na całe swoje sto
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin