Goldsmith Olivia - Zmowa pierwszych żon.pdf

(2109 KB) Pobierz
165265107 UNPDF
Goldsmith Olivia
Zmowa pierwszych ż on
Przekład:
Danuta Dowjat Anna Maria Nowak
Trzy porzucone przez mężów Amerykanki dowiadują się, że do
samobójstwa ich przyjaciółki przyczynił się eks-małżonek.
Ogarnięte żądzą zemsty na byłych mężach zakładają Klub Pierwszych
Żon, który nieoczekiwanie otwiera przed nimi zupełnie nowe
perspektywy.
Znakomita ekranizacja z Goldie Hawn, Diane Keaton i Bette Midler.
WSZYSTKO DLA PAŃ
w Wydawnictwie Amber październik - grudzień
Elizabeth Adler
Szmaragd z korony carów
Olivia Goldsmith
Zmowa pierwszych żon
Fern Michaels
Za wszelką cenę
Danielle Steel
Tata Nadzieja
Danielle Thomas
Krzyk ciszy
Błękitna sedia
Anita Brookner
Prywatne doznania
Marika Cobbold
Gupiki na podwieczorek
Edna CTBrien
Dom zapomnienia
Część pierwsza
Rozgniewane żony
1. Annie
Manhattan, wyspa najśmielszych marzeń, spał pogrążony w
ciemnościach poprzedzających świt. Wyspa spełnionych marzeń, snów,
z których się wyrasta i pozostawia za sobą, a które czasem przeradzają
się w koszmary. Dziś, w ciemną majową noc u schyłku lat
osiemdziesiątych, okazał się miejscem, gdzie wiele kobiet spało
samotnie.
Sypialnię należącą do Annie Paradise, z domu MacDuggan,
charakteryzowała prostota, za którą kryje się dużo pieniędzy i
wyrafinowany smak. Drewniana podłoga w niemodnym już
ciemnokasztanowym kolorze lśniła starannie wypastowana, na jej tle
wspaniale wyglądał atłasowy chiński dywan. Poczynając od
wytapetowanych ścian poprzez jedwabne zasłony aż po adamaszkową
bieliznę pościelową w pokoju dominowała śnieżna biel; jedyne barwne
akcenty stanowiły dywan w tonacji wrzosowo-kremowo--szafirowej i
soczyście zielone, zadbane drzewko bonsai. Cały wystrój wnętrza
sprawiał wrażenie niepokalanej czystości; nawet po ogniu w
marmurowym kominku pozostała jedynie schludna kupka białego
popiołu. Tylko łóżko raziło nieładem: skotłowana kołdra, poduszki na
podłodze, poduszki wepchnięte pod prześcieradło.
Wszystkie przedmioty w pokoju świadczyły o wybrednym smaku i
zrównoważeniu jego mieszkanki, z wyjątkiem stosu książek leżących
na marmurowym blacie nocnej szafki. „Buddyzm i ekologia", „Droga
ocalenia Ziemi", „Skrzywdzona kobieta", „Kobiety, które kochają za
bardzo", „Symbole a podświadomość zbiorowa" Junga, „Moc gniewu",
„Kobiety Japonii". Ze stertą nieco przykurzonych tomów w
krzykliwych obwolutach kontrastował maleńki kryształowy wazonik z
trzema delikatnymi gałązkami miniaturowej orchidei cymbidium, białej
jak wszystko inne w pokoju. Drobne kwiatki zdawały się rozpływać na
tle jaskrawych okładek. Nagle rozległ się dzwonek telefonu stojącego
obok wazonika.
Spod kołdry wysunęło się szczupłe, opalone ramię i pewnym ruchem,
nie potrącając książek ani kwiatów, sięgnęło po słuchawkę. Dłoń była
równie brązowa i drobna i choć uważniejsza obserwacja pozwalała
odkryć tysiące delikatych zmarszczek świadczących o wieku, to jednak
z kształtu przypominała rękę dziecka, z małymi, nie tkniętymi lakierem
czy pilniczkiem paznokciami. Nim telefon zadzwonił ponownie, palce
zacisnęły się na słuchawce i wciągnęły ją pod górę skotłowanej
pościeli.
Halo. — Jej głos przypominał skrzek. Przełknęła ślinę. — Halo. Anne?
Tu Gil. — Nie odpowiadała, budząc się powoli, a on ciągnął: — Gil
Griffin.
Jeszcze przed chwilą śniła, że jest w innym świecie i teraz nie chciała
wracać do rzeczywistości. W końcu niechętnie otrząsnęła się z resztek
snu. Gil Griffin.
— Gil. Witaj. — Pomyślała, że nie zanosi się na towarzyską
pogawędkę. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz z nim rozmawiała, ale na
pewno ładnych parę lat temu, na długo przedtem, nim rozwiódł się z
Cynthią. I nie przez telefon o wpół do szóstej rano. Widać zdarzyło się
coś okropnego.
— Potrzebuję twojej pomocy, Anne. Chodzi o Cynthie. Nie żyje.
W pierwszej chwili nie zrozumiała. Coś tu nie pasowało: ton głosu i
słowa kłóciły się ze sobą. Informacja zupełnie pozbawiona
emocji.
Przypominało to prognozę pogody. Przez południową część kraju
przechodzi
front zimnego powietrza z Kanady. Nagle pojęła.
O Boże! Co się stało? — Niemożliwe. Przecież Cynthia nie chorowała,
przynajmniej ona nie dostrzegła żadnych niepokojących oznak. Była od
niej tylko o rok starsza. Może miała wypadek. Piła za dużo? Nie...
Przypomniała sobie, że to akurat dotyczy innej jej przyjaciółki, Elise.
Popełniła samobójstwo — powiedział Gil i Annie na chwilę odebrało
głos. W ciszę rzucał suchym głosem koszmarne szczegóły. Wanna...
nadgarstki... prawie dwa dni temu. — Wolałbym o tym nie mówić. —
Jego głos brzmiał obojętnie, bez cienia zaangażowania. Tak, pomyślała,
przelotne deszcze nad Środkowym Wschodem, relacjonuje prognozę
pogody. Wtem: — Chciałbym, żebyś zrobiła jedną rzecz.
Oczywiście. W czym ci mogę pomóc? — automatycznie zareagowała
jak na grzeczną dziewczynkę przystało. Mój Boże! Cynthia nie żyje.
Cynthia nie żyje, a ja zachowuję się uprzejmie. Annie zadrżała pod
kołdrą, choć był koniec maja. — Co mam zrobić?
Pogrzeb odbędzie się jutro rano. Gil, jutro rano? Tak szybko? Ale
ludzie potrzebują czasu...
Czy mogłabyś powiadomić jej przyjaciół? — Uciął protesty. —
Straciłem kontakt z jej znajomymi.
Oczywiście. Bardzo chętnie pomogę, ale to już prawie Memoriał Day...
*
* Święto obchodzone w większości stanów USA w ostatni poniedziałek
maja, kiedy czci się pamięć żołnierzy amerykańskich poległych we
wszystkich wojnach — przyp. tłum.
Ludzie wyjeżdżają z miasta na dłuższy weekend. I... — pomyślała o
swojej własnej wyprawie do Bostonu na uroczystość odbioru dyplomu
jej syna. A jeszcze Sylvie i całe pakowanie. To przecież ich ostatnie dni
razem. Och, nie. Nie teraz. Ten tydzień i tak był niesłychanie trudny. I
na dodatek... Aż się zawstydziła, kiedy zdała sobie sprawę ze swoich
myśli. Przełknęła ślinę. — Zostało tak mało czasu, że nie wiem...
— Zrób, co możesz. Sam ginę w powodzi roboty — mówił
beznamiętnie. W Nowym Jorku alarm przeciwpowodziowy —
pomyślała Annie. — No nie, to niesmaczny dowcip. Usiadła na łóżku.
Ale po co ten pośpiech? Dlaczego robić wszystko w takim pośpiechu?
Przecież tyle trzeba ustalić. Co z kwiatami i z resztą? Mam na myśli...
— Poczuła, że brak jej tchu, a oczy wypełniają łzy. Próbowała się
opanować. — Gil, a co z mową pogrzebową?
Ja się tym zajmę, a ty daj znać przyjaciołom. Do zobaczenia w domu
pogrzebowym Campbella jutro o dziesiątej rano. O dziesiątej? —
potrząsnęła głową, jakby tym ruchem mogła coś
zmienić.
— Tak wcześnie? Ale... Zrób, co możesz. I dziękuję — przerwał
połączenie. Posłuchanie skończone. Annie trzymała w dłoni niemą
słuchawkę. Oddychała z trudem.
Ty bydlaku, myślała, ty zimnokrwisty potworze. Wolno odłożyła ją na
widełki.
Cynthia odebrała sobie życie. Cynthia umarła. Annie zwinęła się na
łóżku, dygocąc z zimna mimo kołdry. Chciała poleżeć jeszcze chwilę,
bezpieczna w ciemności, i spróbować jakoś dojść do ładu. „Pozwól, by
uczucia tobą zawładnęły", przypomniała sobie radę doktor Rosen, swej
dawnej psychoterapeutki. Przeciągnęła się. Pangor, kot syjamski,
bezszelestnie przemierzył pokój i wskoczywszy na łóżko położył się
obok niej. Moja droga Cynthia, ta urocza, wesoła Cynthia nie żyje. Cóż
za koszmar! Ku swemu zdumieniu nie potrafiła płakać.
Ogarnęła ją fala wspomnień. Przyjaciółki w szkole panny Porter.
Mieszkały w jednym pokoju i Cynthia okazała jej tyle dobroci. Kiedy
Annie pierwszego wieczoru w internacie zawstydzona rozebrała się do
bielizny, nie wykpiła jej. Bez komentarza podała stanik i odwracając się
powiedziała: „Lepiej zacznij to nosić, bo dziewczęta będą z ciebie stroić
żarty".
Razem chodziły na pierwsze randki. Brat Cyn poznał ją z Aaronem i na
ślubie Cynthia była jej druhną. A potem poślubiła Gila. I mniej więcej
w tym samym czasie urodziły córki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin