McWilliams Judith - Krolewskie przyjęcie.pdf

(631 KB) Pobierz
3810309 UNPDF
JUDITH McWILLIAMS
KRÓLEWSKIE
PRZYJĘCIE
ROZDZIAŁ
1
- To jeszcze nie koniec świata. To jeszcze nie koniec
świata - powtarzała Eleanore Fulton, przechodząc
przez hol. Wcisnęła guzik windy i oparła się ciężko
o ścianę.
- Eleanore! Eleanore! - wyrwało ją z zamyśle­
nia głośne wołanie. - Co się z tobą dzieje? Źle się
czujesz?
- Na wskroś przeżera mnie choroba - odparła
ponuro. W ciemnych oczach pokazały się złowieszcze
błyski.
- Nie wita się tak przyjaciół o dziesiątej rano - upo­
mniała ją stojąca obok kobieta. - Dlaczego o tej porze
nie prowadzisz zajęć? A może mamy jakieś święto,
o którym zapomniałam?
- Chyba diabelskie - odparła krzywiąc się Elea­
nore. - Delikatnie mówiąc, w szkole pozwolono mi
wyjść.
- Dokąd? - Liz popatrzyła na przyjaciółkę dziw­
nym wzrokiem.
- Za drzwi. - Eleanore wzruszyła ramionami.
- Do wielkiego, wspaniałego świata bezrobotnych.
- Weszła do windy.
- Nie mogą cię wyrzucić! - wykrzyknęła Liz, stając
obok niej. - Przecież w zeszłym roku dali ci odznakę
zasłużonego nauczyciela niepełnosprawnych.
- Sądzisz, że przyjmą ją w lombardzie?
- Eleanore - upomniała Liz - nie wygłupiaj się
i zachowuj poważnie.
- Wolisz, żebym się rozbeczała? - Odruchowo
wepchnęła w kok kosmyk opadających na czoło wło­
sów.
- Wiem, że nie jesteś mazgaj. Słuchaj, przecież nie
mogli cię wyrzucić. Masz stały etat.
- Miałam. I nikt mnie z pracy nie wywalił. Po
prostu zostałam zwolniona.
- Dlaczego? Naraziłaś się komuś?
- Jasne, że nie. Dyrektor też nie chciał się mnie
pozbywać, ale musiał. Cała sprawa rozbija się o pienią­
dze, a raczej o ich brak.
- Przecież budżet miejski Nowego Jorku przewidu­
je ogromne fundusze na edukację!
- Liczba uczniów, których trzeba obsłużyć, też jest
ogromna. Większość środków na naukę niepełno­
sprawnych pochodzi, niestety, z funduszu państwo­
wego i federalnego. - Eleanore przerwała, bo winda
zatrzymała się na jedenastym piętrze, na którym
mieszkała. Wysiadła.
- Idę z tobą - oświadczyła Liz. - Musisz mi do­
kładnie opowiedzieć, jak to było. A ponadto nie po­
winnaś teraz zostawać sama.
- A ty nie powinnaś wierzyć we wszystko, co wy­
czytasz w swoich psychologicznych książkach - ofuk­
nęła ją Eleanore. - Nie martw się, w czarną rozpacz
nie popadnę. A ponadto nie będę sama. Zapomniałaś,
że Kelly jest ze mną.
- Nawet mi nie wspominaj o tej dziewczynie. Jest
nic niewarta.
- Wychowywałyśmy się razem. Pamiętaj, że jest
moją cioteczną siostrą. A poza tym to nie...
- Wiem. To nie moja sprawa. Ale nie mogę spo­
kojnie patrzeć, jak ta dziewczyna rujnuje ci życie.
Odkąd urodziła dziecko i zwaliła ci się z nim na głowę,
masz same kłopoty i z nikim się nie widujesz - zrzę­
dziła Liz.
- Nie jest tak źle.
- Jest gorzej, niż myślisz. A lat ci przybywa.
- Nie tylko mnie.
- Na jesieni obie skończymy trzydziestkę - głośno
westchnęła Liz
- Jeśli ci zależy, nikomu o tym nie powiem - obie­
cała Eleanore, przekręcając klucz w zamku swego
mieszkania.
- Posłuchaj, przecież...
- Oszczędź mi kazania. Dobrze wiedziałam, co
robię, kiedy w zeszłym roku pozwoliłam Kelly wpro­
wadzić się do mnie. Sama wiesz, że to sytuacja
przejściowa. W przyszłym tygodniu Kelly zaczyna
zajęcia w City College. Skończy naukę, podejmie pracę
i będzie w stanie zapewnić byt sobie i dziecku.
Po minie Liz było widać, że wątpi w takie roz­
wiązanie.
Eleanore otworzyła drzwi do mieszkania i wpuściła
gościa.
- Chcesz kawy? - spytała.
- Chcę tylko informacji. Powiedz mi, jak dyrek­
cja może usuwać etatowego nauczyciela? - Liz ro­
zejrzała się po pokoju. - Mówiłaś, że w domu jest
Kelly.
- Pewnie wzięła Lacey do parku. Taki piękny
dzień.
Eleanore zrzuciła pantofle, padła na kanapę i za­
mknęła oczy.
- Przydałby ci się teraz kieliszek czegoś mocniej­
szego - stwierdziła przyjaciółka. - Okropnie wyglą­
dasz. Jesteś zielona.
- Piękne dzięki, Liz. Właśnie tego potrzebowałam
do szczęścia. Dobrego słowa - odparła z rozgorycze­
niem Eleanore, nie otwierając oczu.
- A ja potrzebuję informacji. Jeszcze nie powie­
działaś, na jakiej podstawie cię usunęli.
- Jeśli w klasie jest zbyt mało uczniów, stałego
nauczyciela też można się pozbyć.
- Ale dlaczego spotkało to właśnie ciebie? Przecież
jesteś dobrą nauczycielką. Cholernie dobrą.
- Bo mam najkrótszy staż pracy. Tylko dlatego.
Mój szef przez pełne trzy dni wydzwaniał wszędzie, żeby
zdobyć środki na pensję dla mnie. Bez powodzenia.
W tym roku na edukację jest bardzo mało pieniędzy.
- A jak sobie poradzisz bez pensji? - Liz poruszyła
najważniejszą sprawę. - Mam trochę oszczędności,
w każdej chwili możesz z nich skorzystać.
- Dzięki, Liz. To miło z twojej strony, ale mam
jeszcze trochę forsy w banku. Starczy na zapłacenie
rachunków przez najbliższe miesiące. Szef obiecał,
że moje nazwisko umieści na pierwszym miejscu listy
nauczycieli przyjmujących zastępstwa.
- Zastępstwa?! - wykrzyknęła zdegustowana Liz.
- Chyba żartujesz! Za każdym razem będziesz miała
do czynienia z inną klasą. Zwariujesz.
- Nie będzie tak źle. Przynajmniej się nie znudzę.
- A nie możesz znaleźć sobie posady gdzie indziej?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin