Anderson Poul - Opowiadania 2.pdf
(
1333 KB
)
Pobierz
Opowiadania 2
Poul William Anderson
Poul William Anderson
Anderson William Poul
(1926-2001), pisarz amerykański
pochodzenia skandynawskiego. Absolwent wydziału fizyki
University of Minnesota (1949). Autor licznych opowiadań i
powieści
science fiction
oraz
fantasy
, gdzie wykorzystywał
m.in. motywy z literatury staroskandynawskiej.
Opowiadania:
Tommorrow’s Children
(1948, napisane
wspólnie z F.N. Waldropem),
The Broken Sword
(1954),
The
Longest Voyage
(polskie wydanie w 1960 -
NajdłuŜsza
podróŜ
),
Starfog
(1967),
Alight in the Void
(1991). Powieści:
Vault of Ages
(1952),
Brain Wawe
(1953),
Three Heart and
Three Lions
(1953),
Trader to the Stars
(1964),
Satan's World
(1969),
The People of the Wind
(1973),
The Game of the
Empire
(1981),
Cold Victory
(1982),
Roma Mater
(1986),
Gallicenae
(1987),
The Dog and the Wolf
(1988).
Pieśń pasterza - str 2
Drogi miłości - str 25
Pod postacią ciała - str 42
Królowa powietrza i mroku - str 63
Nie będzie rozejmu z władcami - str 96
KsięŜyc łowcy - str
Pieśń pasterza
Trzy kobiety: jedna martwa, jedna Ŝywa, jedna jak tamte obie i jak Ŝadna z nich - nigdy nie
będzie Ŝyła i nigdy nie umrze, będąc nieśmiertelna w SUM-ie.
Na wzgórzu ponad tą doliną, przez którą biegnie droga, oczekuję na Jej przejście. Mróz w
tym roku nadszedł wcześnie i trawy juŜ zbladły. Stok wzgórza porośnięty jest drzewami jabłoni i
jeŜynami, z których ludzie pospołu z ptakami zebrali juŜ owoce, pozostawiając tylko nagie
łodygi. Jabłonie są bardzo stare, rozrzucone bezładnie po stoku i równie bezładnie
powykrzywiane - pozostałość po sadzie, pielęgnowanym przez pokolenia, o których teraz juŜ
nikt, poza SUM-em, nie pamięta (widzę fragmenty muru tu i ówdzie wystające ponad gąszcz
jeŜyn). JuŜ niewiele owoców na nich pozostało. Po skórze przebiega mi dreszcz, powiew wiatru
strząsa jabłko. Słyszę, jak uderza w ziemię - jeszcze jedno tyknięcie jakiegoś odwiecznego
zegara. Krzewy coś szepczą do wiatru.
Inne wzgórza wokół mnie pokryte są lasem i płoną szkarłatem, miedzią i brązem. Niebo jest
ogromne, słońce blednie, chyląc się ku zachodowi. Dolina wypełnia się głębszym i ciemniejszym
błękitem, mgiełką, której lekka dymność dotyka moich nozdrzy. Jest babie lato, stos pogrzebowy
roku.
Były teŜ inne pory. Były inne Ŝycia, przed moim i jej. I wtedy ludzie mieli słowa, którymi
mogli śpiewać. Ciągle jeszcze dopuszczamy do siebie muzykę, a ja spędziłem duŜo czasu na
oplataniu melodiami słów na nowo odkrytych. ,,W czas majowy, dyszący zielenią...” Zdjąłem z
pleców harfę i nastroiłem ją. Zaśpiewałem dla niej, prosto w jesień i gasnący dzień.
Przyszłaś. a z tobą słońce.
Radośnie śmieją się liście.
Dziewanny z miłości drŜące.
W zieleni lśnią złociście.
Stopy, opadając, poruszają trawę dość delikatnie i kobieta mówi z udawanym śmiechem:
- No cóŜ, dziękuję.
Kiedyś, tak krótko po śmierci mojej dziewczyny, Ŝe ciągle byłem oszołomiony, stałem w
mieszkaniu, które naleŜało do nas. To było na sto pierwszym piętrze najbardziej atrakcyjnego
budynku. Po zmierzchu miasto jarzyło się dla nas, mrugało i lśniło, rozwijało jak sztandary
ogromne połacie jasności. Nic poza SUM-em nie było w stanie kontrolować miliona
samochodów powietrznych, tańczących między wieŜami jak roje świetlików, utrzymywać w
ruchu całego miasta, od siłowni atomowych, przez automatyczne fabryki, sieci dystrybucji
energii i dóbr, systemy oczyszczania i urządzenia naprawcze, po usługi, oświatę, kulturę i prawo
- wiązać wszystko w jeden gigantyczny, nieśmiertelny organizm. Chlubiliśmy się faktem, Ŝe
naleŜymy do tego miasta, tak samo jak tym, Ŝe naleŜymy do siebie.
Jednak w ten wieczór kazałem kuchni wyrzucić do śmietnika obiad, który dla mnie
przygotowała. Rozgniotłem obcasem podane przez automat medyczny chemiczne środki
pocieszające i kopnąłem odkurzacz, gdy zbierał ich okruchy. Rozkazałem światłom, by się nie
zapalały, nigdzie, w całym mieszkaniu. Stałem przy ścianie widokowej, patrząc na megalopolis i
widziałem tandetę i krzykliwość. Obracałem w dłoniach glinianą figurkę, którą ona ulepiła.
Obracałem ją, obracałem, obracałem.
Zapomniałem tylko drzwiom zakazać wpuszczania gości. Poznały tę kobietę i otworzyły się
dla niej. Przyszła z uprzejmości, zamierzając wyrwać mnie z nastroju, który wydawał jej się
nienaturalny. Usłyszałem, jak wchodzi i obejrzałem się, próbując przebić wzrokiem ciemność.
Była niemal tego samego wzrostu co moja dziewczyna i jej włosy były przypadkowo upięte tak
samo, jak ona lubiła to robić - figurka wypadła mi z dłoni i roztrzaskała się, gdyŜ przez moment
myślałem, Ŝe ona to tamta. Od tej pory musiałem ze sobą walczyć, Ŝeby nie czuć do Thrakii
nienawiści.
Teraz, nawet bez światła zachodzącego słońca, nie pomyliłbym się w taki sposób. Nic, poza
srebrzystą bransoletą na jej lewym przegubie, nie przypomina naszej wspólnej przeszłości. Ma na
sobie traperskie ubranie: wysokie buty, spódniczkę z prawdziwego futra i pas z prawdziwej
skóry, nóŜ na biodrze i strzelbę przerzuconą przez ramię. Jej włosy są splątane, skóra brązowa od
spędzonych na otwartej przestrzeni tygodni. Pod fantastycznymi, wielokolorowymi zygzakami,
którymi pomalowała swoje ciało, widać zadrapania i brud. Nosi naszyjnik z ptasich czaszek.
Ta, która jest martwa, była na swój sposób dzieckiem drzew i przestrzeni w znacznie
większym stopniu niŜ naśladowcy Thrakii. Gdy miasta nam się przejadły i wyszliśmy z nich, nie
musiała wyzbywać się ubrania ani czystości, rozsądku ani delikatności, Ŝeby pod gołym niebem
czuć się jak w domu. Z tej właśnie cechy zaczerpnąłem wiele imion, którymi ją nazywałem,
takich jak Leśne Źrebię czy Łania, czy, znalezione w czasie grzebania w starych księgach. Driada
i Elf. (Lubiła, gdy wybierałem jej imiona, i ta przyjemność nie miała końca, gdyŜ ona była
nienasycona).
Pozwalam strunom wydźwięczeć się w ciszę. Odwracając się, mówię do Thrakii:
- Nie śpiewałem dla ciebie. Ani dla nikogo. Zostaw mnie w spokoju. Thrakia wzdycha
głęboko. Wiatr rozwiewa jej włosy i przynosi mi jej zapach: nie kobiecej słodyczy, ale strachu.
Zaciska pięści i mówi:
- Jesteś pomylony.
- Stąd wzięłaś tak pełne treści słowo? - szydzę, gdyŜ mój własny ból i, prawdę mówiąc,
strach musi się wyzwolić, uderzyć w coś, a proszę, ona tu stoi. - JuŜ cię nie zadowala
“niezrównowaŜony” czy “nieopanowany”?
- Nauczyłam się od ciebie - mówi wyzywająco - z twych przeklętych staroŜytnych pieśni.
Masz następne słowo, ,,przeklęty”. JakŜe ono do ciebie pasuje! Kiedy masz zamiar przestać
zachowywać się jak chory?
- I oddać się do kliniki, i pozwolić ładnie i higienicznie wyprać sobie mózg. Nieprędko,
kochanie. - UŜywam tego ostatniego słowa z premedytacją. Ale ona nie moŜe wiedzieć, jaki Ŝal i
smutek ono dla mnie niesie, dla mnie, który pamiętam, Ŝe to równieŜ mogło być imię mojej
dziewczyny. Oficjalna gramatyka i wymowa języka dzięki elektronicznym nagraniom i
neuronicznemu nauczaniu jest równie stała i zamroŜona, jak kaŜdy inny element naszej
cywilizacji. Lecz znaczenia zmieniają się, przesuwają i ślizgają jak węŜe.
Wzruszam ramionami i najbardziej suchym, najbardziej miejsko-technicznym głosem, na
jaki mnie stać, mówię:
- W rzeczywistości jestem jednostką praktyczną, bez Ŝadnych patologicznych skłonności.
Zamiast uciekać od swych problemów - przez narkotyki czy neurokorektę, czy, jak ty, przez
zabawę w dzikusa - jestem właśnie w przededniu realizacji bardzo konkretnego planu,
polegającego na odzyskaniu osoby, która czyniła mnie szczęśliwym.
- Przeszkadzając Jej w powrocie do domu?
- Gdy Ciemna Królowa przebywa na ziemi, kaŜdy ma prawo składać do niej prośby.
- Ale odpowiedni czas juŜ minął...
- Nie określa tego Ŝadne prawo. Tylko zwyczaj. Ludzie boją się z nią spotkać poza tłumem,
miastem, jaskrawymi światłami. Nie przyznają się do tego, ale tak jest. Przyszedłem tutaj
dokładnie po to, aby nie być fragmentem kolejki. Nie chcę mówić do magnetofonu, Ŝeby potem
moje słowa poddawane były komputerowej analizie. Jak mógłbym mieć pewność, Ŝe Ona
słuchała? Chcę sam się z Nią spotkać, ja, niepowtarzalna istota, chcę patrzeć w Jej oczy, gdy
wypowiem swą modlitwę. Thrakia zduszonym głosem mówi:
- Będzie się gniewać.
- Czy Ona jest jeszcze zdolna do gniewu?
- Ja... ja nie wiem. Jednak to, o co chcesz prosić, jest tak nieprawdopodobne. Tak absurdalne.
SUM ma ci oddać twoją dziewczynę. Wiesz przecieŜ, Ŝe On nigdy nie robi wyjątków.
- A czy Ona sama nie jest wyjątkiem?
- To co innego. Jesteś nierozsądny. SUM musi mieć jakiegoś... bezpośredniego łącznika z
ludźmi. Potrzebuje informacji kulturowych i emocjonalnych tak samo jak statystyki. Jak bez tego
mógłby racjonalnie rządzić? I spośród wszystkich ludzi, z całego świata wybrał właśnie Ją. A
kim była twoja dziewczyna? Nikim!
- Dla mnie była wszystkim.
- Dla ciebie... - Thrakia zagryza wargę. Jej ręka sięga ku mnie, dłoń zaciska się na mym
nagim ramieniu. Twardy, gorący uścisk, brudne paznokcie wpijają się w skórę. Gdy nie reaguję,
otwiera dłoń i wbija wzrok w ziemię. Wielkie “V” odlatujących dzikich gęsi przemierza niebo
nad nami. Ich krzyki przebijają się ostro przez szum wiatru, narastający w lesie.
- No dobrze - mówi - ty jesteś wyjątkowy. Zawsze byłeś. Wyruszyłeś w przestrzeń z
Wielkim Kapitanem i wróciłeś. Być moŜe jesteś jedynym Ŝyjącym człowiekiem, który rozumie
staroŜytnych. Więc moŜe Ona cię wysłucha. Ale SUM nie. On nie moŜe obdarowywać
wskrzeszeniami. JeŜeli raz to zostanie zrobione, jeden jedyny raz, czy nie będzie musiało być
powtarzane dla kaŜdego? Martwi przytłoczą Ŝywych.
- Niekoniecznie - mówię. - Ja w kaŜdym razie zamierzam spróbować.
- Dlaczego nie moŜesz poczekać do dnia obiecanego? Wtedy SUM z pewnością odtworzy
was dwoje w tym samym pokoleniu.
- Musiałbym to Ŝycie, przynajmniej to, przeŜyć bez niej - mówię i odwracam wzrok. Patrzę
w dół, na drogę lśniącą poprzez cienie wzdłuŜ całej doliny jak wąŜ śmierci. - Poza tym skąd
wiesz, Ŝe w ogóle będą jakiekolwiek wskrzeszenia? Mamy tylko obietnicę. Nawet mniej.
Ogłoszony program.
Thrakia łapie gwałtownie powietrze, odskakuje ode mnie, podnosi ręce, jakby chciała odbić
cios. Jej bransoleta rozbłyskuje światłem prosto w moje oczy. Poznaję początkową fazę
egzorcyzmu. Thrakia nie zna rytuału - wszelkie “przesądy” juŜ dawno zostały starannie
wyskrobane z naszego metalowo-energetycznego świata. Ale nawet jeśli nie potrafi znaleźć
odpowiedniego słowa, odpowiedniej formy, to na pewno odŜegnuje się od bluźnierstwa.
Mówię więc zmęczonym głosem, nie chcąc Ŝadnych kłótni, pragnąc tylko czekać tutaj w
samotności:
- NiewaŜne. MoŜe się zdarzyć jakiś kataklizm, na przykład uderzy w nas wielki asteroid.
Zmiecie cały system, zanim warunki dojrzeją do tego, by wskrzeszenia mogły być rozpoczęte.
- To jest niemoŜliwe - jest doprowadzona niemal do wściekłości. - Homeostaty, systemy
naprawcze...
- Dobrze, nazwij to skrajnie nieprawdopodobnym, teoretycznie tylko moŜliwym
przypadkiem. I załóŜmy równieŜ, Ŝe ja jestem takim egoistą, iŜ chcę powrotu Skrzydła Jaskółki
teraz, w tym Ŝyciu, i nic mnie nie obchodzi, czy to jest w porządku wobec reszty was.
Was teŜ nikt inny nie obchodzi, myślę. Nikogo z was. Wy nie rozpaczacie. Jedyną rzeczą,
którą chcecie ochronić, jest wasza własna, najcenniejsza w świecie świadomość. Nikt nie jest
wam tak bliski, Ŝeby się naprawdę liczył. Czy uwierzylibyście mi, gdybym wam powiedział, Ŝe
jestem gotów ofiarować SUM-owi moją własną śmierć w zamian za uwolnienie Kwiatka W
Słońcu?
Plik z chomika:
ALL_THE_BEST
Inne pliki z tego folderu:
Anderson Poul - Opowiadania 2.pdf
(1333 KB)
Gwiazdy sa takze ogniem - Anderson Poul.txt
(1163 KB)
Anderson Poul - Opowiadania 1.pdf
(958 KB)
Anderson Poul - Ostatni wybawcy ludzkosci.pdf
(124 KB)
Krolowa powietrza i mroku - Anderson Poul.txt
(119 KB)
Inne foldery tego chomika:
Abnett Dan
Adams Douglas
Ahern Jerry - Krucjata
Andre Norton
Antologie SF
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin