Silverberg Robert - Planeta Majipoor 05 - Czarnoksiężnicy Majipooru.pdf

(1525 KB) Pobierz
35818347 UNPDF
ROBERT SILVERBERG
Czarnoksiężnicy
Majipooru
Przełożył: Krzysztof Sokołowski
Ralphowi raz jeszcze
Ne plus ultra
Sine qua non
I
KSIĘGA IGRZYSK
1
Znaki na niebie i ziemi pojawiały się przez cały rok, deszcz krwi nad Ni-moya, grad
kamieni w kształcie łzy spadający na trzy z miast Góry Zamkowej i wreszcie coś wręcz
potwornego, wielka czworonożna czarna bestia o płonących rubinowych ślepiach i rogu
wyrastającym z czoła, płynąca poprzez zmierzch nad portowym miastem Alaisor. Takiego
potwora nie widziano nigdy na planecie Majipoor, nie widziano go na ziemi, a już z całą
pewnością nie na niebie. A teraz, w swej niedostępnej dla nikogo sypialnej komnacie stary
Pontifex Prankipin leżał, wreszcie umierający, otoczony magami, czarodziejami i tauma-
turgami, w których obecności dożywał ostatnich lat.
Na świecie zaś panowały napięcie i niepewność. Któż mógł powiedzieć, jakie zmiany,
jakie niebezpieczeństwa przynieść może śmierć Pontifexa? Świat przecież przez czterdzieści z
górą lat był tak stały, taki stabilny, przez czterdzieści z górą lat nie zaznał zmiany władcy.
Gdy tylko rozeszły się wieści o chorobie Pontifexa, lordowie, książęta i diukowie
Góry Zanikowej zaczęli zjeżdżać się do wielkiego podziemnego miasta w oczekiwaniu na
dwie uroczystości: jedną, smutną, było odejście wybitnego władcy; drugą, radosną -
powołanie na jego miejsce nowego, energicznego i w pełni sił. A teraz czekali z zaledwie
powstrzymywaną niecierpliwością na coś, co bez wątpienia musiało wkrótce nastąpić.
Mijały jednak tygodnie, a Pontifex nadal kurczowo trzymał się życia. Umierał, ale
powoli, przegrywał, ale walczył ze śmiercią o każdy oddech. Lekarze władcy dawno
przyznali, że sprawa jest beznadziejna. Magowie i czarodzieje władcy nie byli w stanie
uratować mu życia swą sztuką. Wręcz przeciwnie, przed wieloma miesiącami przewidzieli, że
musi umrzeć, choć samego Pontifexa o tym nie powiadomili. I teraz czekali, wraz z całym
Majipoorem, by spełniło się ich proroctwo.
Jako pierwszy z wielkich w stolicy Pontifexa pojawił się książę Korsibar, wspaniały i
powszechnie podziwiany syn Koronala Lorda Confalume'a. Korsibar polował na ponure i
wodnej pustyni rozciągającej się na południe od Labiryntu i tam otrzymał wiadomość o
zbliżającej się śmierci Pontifexa. Miał przy boku siostrę, piękną lady Thismet oraz
arystokratycznych przyjaciół, którzy zazwyczaj towarzyszyli mu na polowaniach. Zaraz po
nim w Labiryncie pojawił się Wielki Admirał Królestwa, książę Gonivaul, następnie kuzyn
Koronala, diuk Oljebbin ze Stoienzar, mający rangę Najwyższego Doradcy, za nim zjawił się
na miejscu nieprawdopodobnie wręcz bogaty książę Serithorn z Samiyole, uważający się za
spadkobiercę co najmniej czterech Koronalów z dalekiej przeszłości.
Młody, energiczny książę Prestimion z Muldemar - ten, którego uważano
powszechnie za nowego Koronala, skoro Lord Confalume zastąpić miał Prankipina na tronie
Pontifexa - przybył ze swych apartamentów na Zamku w świcie Serithorna, a wraz z nim jego
trzech nieodłącznych przyjaciół: wielki, ponury Gialaurys, sprawiający mylne wrażenie
dandysa Septach Melayn i chytry, niewysoki diuk Svor. Inni wielcy nie dali na siebie długo
czekać: Dantirya Sambail, szorstki, lecz imponujący prokurator Ni-moya, jowialny
Kanteverel z Bailemoony, hierarchini Marcatain, osobista przedstawicielka Pani z Wyspy
Snu, aż wreszcie przyszedł czas na Koronala Lorda Confalume'a, władcę wielkiego, zdaniem
niektórych nawet najwspanialszego w długiej historii Majipooru. Całe dziesięciolecia rządził
w harmonijnej współpracy z Prankipinem, wprowadzając świat w okres niesłychanego
dobrobytu.
Wszyscy więc byli już na miejscu i wszyscy czekali na sukcesję. Przyjazd Lorda
Confalume'a oznaczał z całą pewnością, że koniec Prankipina musi być bliski, ale to, czego
się spodziewano, nie nastąpiło ani dziś, ani jutro, ani po tygodniu. I dalej nie następowało.
Korsibar, syn Koronala, najgorzej chyba przyjmował zwłokę. Był to człowiek
energiczny, przyzwyczajony do życia na swobodzie, słynny myśliwy; długonogi, o szerokich
ramionach, chudą twarz miał opaloną na brąz od ciągłego przebywania pod niebem i słońcem.
Choćby czasowy pobyt w niezmierzonych podziemnych jaskiniach Labiryntu doprowadzał go
do szaleństwa.
Przez niemal rok planował wyprawę myśliwską na południowym łuku Alhanroelu. O
czymś takim marzył niemal od urodzenia - o ambitnej, dalekiej ekspedycji, dzięki której
mógłby wypełnić salę, którą już zarezerwował sobie w Zamku Lorda Confalume'a,
wspaniałymi trofeami, nieznanymi jeszcze, a cudownymi stworami. W polu był jednak
zaledwie dziesięć dni i już musiał odwołać wyprawę, musiał zamieszkać w tym ponurym,
dusznym Labiryncie, pozbawionym słońca, pozbawionym radości królestwie ukrytym
głęboko pod powierzchnią ziemi.
A teraz wydawało się, że z powodu godności ojca i własnego wysokiego stanowiska
będzie musiał pozostać całe tygodnie, a może nawet miesiące tu, w tym
wielokondygnacyjnym świecie wznoszących się w nieskończoność i w nieskończoność
opadających korytarzy, skazany na bezczynność. Nie ośmieli się wyjechać teraz, musi czekać,
aż stary Pontifex wyda ostatnie tchnienie i Lord Confalume zastąpi go na tronie. A przecież
inni, niżej urodzeni, mogli przemierzać piękny wolny świat, robić, co im się żywnie
podobało. Powoli nadchodziła chwila, w której Korsibar miał powiedzieć sobie: „Nie zniosę
tego dłużej”. Śnił o polowaniu, o jasnym, otwartym niebie, o dotyku świeżego północnego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin