Headlines.doc

(1854 KB) Pobierz

Graham Masterton

 

Headlines

 

(Headlines)

 

Przekład

Anna Gauza,

Teresa Pełka,

Szymon Wiśniewski


Z wyrazami miłości

dla Wiescki

i dla trzech synów,

którymi mnie obdarowała


1

 

Morgana tak zeszczuplała, stosując dietę doktora Holmana opartą na suszonych morelach, że oryginalna, biało-czarna suknia od Diora była dla niej zdecydowanie zbyt obszerna. Suknia ta kosztowała jej ojca aż siedemset osiemdziesiąt dolarów. Za dwie godziny rozpoczyna się przyjęcie z okazji dwudziestych pierwszych urodzin Morgany, a do końca przygotowań jeszcze daleko.

– Wyglądam okropnie – powiedziała Morgany do matki.

– A czego się spodziewałaś po sześciu tygodniach diety opartej na suszonych morelach? Suszone morele! Nigdy nie słyszałam o czymś bardziej obrzydliwym! Twoje kiszki przypominają pewnie niteczki.

– Mamo, suszone morele wpływają dobrze na moją figurę. Na psychikę też. – Mówiąc to Morgana okręcała się na pięcie, krytycznym okiem oceniając swój wygląd.

– Psychika – pogardliwie powiedziała matka. – Jedyną osobą, która posiadała coś w rodzaju psychiki, był w naszej rodzinie wujek Gerard. Szczególnie jeśli chodzi o upodobanie do strzyżenia żywopłotów na kształt niemoralnie wyglądających parek.

– Mamciu, to nie psychika. Psychika oznacza sposób, w jaki umysł dostosowuje się do środowiska i vice versa.

– No właśnie – odparła matka. – Twój wujaszek Gerard miał sprośne myśli i stosownie do nich urządzał swoje otoczenie. Nie, ja go nie potępiam, tak jak Ethel. Nawet żywopłot jest lepszy niż nic. – A po chwili dodała:

– Zawsze zmuszała go do zmiany ich w kurczaki.

– Eto zmiany czego w kurczaki?

– Moja droga, no tych niemoralnych parek! I na miłość boską, przestań do mnie mówić „mamciu”! Masz już dwadzieścia jeden lat Jeśli chcesz, możesz mówić mi po imieniu. Zresztą obojętnie jak, tylko nie „mamciu”.

– Ale ja to lubię – powiedziała Morgana, poprawiając suknię w pasie. Przypomina mi to czasy, gdy byłam mała. Pokój dziecinny, przejażdżki dwukółką z psem i rozczesywanie włosów, zanim przyszłaś powiedzieć dobranoc.

– O niebiosa! – powiedziała matka, otwierając białą torebkę, z której wyciągnęła białą, emaliowaną papierośnicę. – Myślałam, że nasze stosunki zmieniły się od tamtego czasu. Nawiasem mówiąc, jeśli chciałabyś teraz jechać dwukołowym powozikiem, to wykończyłabyś psa, który go ciągnie. Słuchaj, Lukia może poprawić tę suknię. Pozwól, zawołam ją.

– Ale to słowo ma dla mnie olbrzymie znaczenie – nalegała Morgana, ciągle się obracając. – Spójrz! Jestem już dorosła Jesteśmy przyjaciółkami, co nie zmienia faktu, że jesteś moją wspaniałą i najukochańszą mamcią.

Matka Morgany starała się wyglądać na surową, wręcz zirytowaną takim wyznaniem, ale jej twarz zdradzała zachwyt i rozbawienie. Objęła córkę i spojrzawszy w jej ciemne oczy, powiedziała:

– Kategorycznie zabraniam ci przypominać mi, ile mam lat.

– Mamciu jesteś...

Matka podniosła rękę i przymknęła oczy, jakby nie chciała słuchać o przemijaniu czasu.

– Żałuję, że nie mogę powiedzieć: „Morgana, nie miej dwudziestu jeden lat. Bądź znowu siedmio – lub ośmiolatką”. Wszystkie twoje lalki są jeszcze w bawialni. Pamiętasz tę porcelanową Katrinę – najładniejsza, ale zawsze lekceważona. Moja droga, gdybym tylko mogła cofnąć czas! Ty byś miała siedem lat, a ja dwadzieścia dziewięć.

Morgana pocałowała matkę najpierw w prawy, a potem w lewy policzek.

– A to co? Oficjalna nagroda za długowieczność? – zdziwiła się matka, a udawana irytacja zniknęła z jej twarzy. – No, już dobrze. Zostały niecałe dwie godziny. Musisz się szykować. Zawołam Lukię.

– Nie ma potrzeby – zaprotestowała Morgana. – Nawet jeżeli poprawi suknię w pasie i tak będę wyglądać okropnie.

– Nie przesadzaj. Moje córki nigdy nie wyglądają okropnie – odparła matka.

Przeszła przez ogromną sypialnię pomalowaną na kremowo i połączyła się telefonicznie z pokojami służby.

– Edmundo? Mówi pani Croft Tate. Proszę przysłać Lukię do garderoby panny Morgany, dobrze? Czy przysłano już łososia? Całe szczęście! A kwiaty? Dobrze, proszę zadzwonić do Karpanthiana i powiedzieć, że jeżeli za dwadzieścia minut nie będzie tutaj kwiatów, to do końca świata nie otrzyma zamówienia z Weatnerwood. Odłożyła słuchawkę i zapaliła papierosa. Wyraz jej twarzy przypominał skupienie licytatora podczas aukcji.

– Kennetfa usiłuje mi wmówić, że Chicago to obecnie cywilizowane miasto, ale zaczynam w to wątpić. Wiesz, że w czasie ostatniego weekendu byliśmy na kolacji u Bransona? Widziałam tam, jak siekają bułki nożami. Czekałam, kiedy zaczną wylizywać talerze.

– Mamo, przesadzasz.

– Być może, ale po to są normy, aby ich przestrzegać. Rozumiem wszystko, ale siekanie bułek nożami jest objawem najbardziej bezmyślnego naruszenia zasad dobrego wychowania.

– Nie rozumiem dlaczego?

– Nie sprzeczaj się. To mnie razi i tyle. Denerwuję się, że bulki mogą się wyślizgnąć i spaść na podłogę. Jak mam jeść spokojnie kolację, kiedy coś mnie denerwuje.

– Oj, mamciu – powiedziała Morgana. Jeszcze raz okręciła się przed lustrem i stwierdziła: – Z tego nic się nie da zrobić. Lepiej kupię coś w domu towarowym.

– Nie możesz. Ojciec dostałby szału.

– Niech dostanie. Jestem już dorosła.

– Tak, jesteś wystarczająco dorosła, żeby mieć więcej rozumu i nie denerwować ojca. Zrozum, jak bardzo musiał się przełamać, żeby kupić tę suknię. Wiesz, co on sądzi o modzie – to najlepsza metoda, aby pozbawić mężczyznę pieniędzy. Gdyby to od niego zależało, to cała rodzina chodziłaby w przepaskach na biodrach. Mnie by to nie przeszkadzało, ale ojciec wyglądałby strasznie. Powiedzmy sobie szczerze, że nie jest Johnnym Weissmullerem.

– Mamo!

Eleonora Croft Tate ostentacyjnie wydmuchnęła dym z papierosa i machnęła ręką, jakby nie chciała słuchać, co mówi Morgana.

– Ta suknia będzie idealna. Tylko poczekaj.

Morgana i jej matka były bardzo podobne. Obie były wysokie, miały duże, ciemne oczy, krótkie, proste nosy i wystające kości policzkowe. Eleonora miała usta w kształcie serca, za jakimi szalał świat w 1930 roku – takie jak Carole Lombard. Natomiast Morgana odziedziczyła duże, wydatne usta po babci ze strony matki. Lany Keane IV, ostatni wielbiciel, określił je jako „stworzone do całowania”.

Morgana miała czarne włosy, z przodu podpięte wysoko grzebykami i spadające z tyłu swobodnie na ramiona. Jasne włosy jej matki upięte były w prosty, elegancki kok.

Figurę Morgana odziedziczyła niewątpliwie po matce. Nawet mając czterdzieści trzy lata, Eleonora mogła być dumna ze swojego kształtnego biustu, wąskiej talii i długich nóg. Mąż jej marudził przez kilka dni, kiedy po raz pierwszy zaczęła nosić długie spódnice, które weszły w modę.

– Eleonoro, ożeniłem się z tobą dla twoich nóg. Gdybyś wtedy nosiła tę szmaciastą suknię, to nawet bym na ciebie nie spojrzał. A poza tym, gdybym miał ochotę podziwiać materiały, to poszedłbym do sklepu z odzieżą. Chciałbym jeszcze wiedzieć, ile kosztowała ta dodatkowa ilość materiału.

Ojciec Morgany uważany był za największego sknerę świata. Jednak jeśli chodziło o żonę i córki zapominał o zasadach. Karawany wozów dostawczych przywożących do Weatherwood odzież, kwiaty, kapelusze, słodycze, książki i futra, były codziennym widokiem.

Czasami, gdy Morgana czuła się samotna i smutna, zastanawiała się nad przyczynami hojności ojca. Czuła, że była to próba zrekompensowania pieniędzmi uczucia miłości, którego ojciec nigdy nie potrafił jej okazać. Drzemały w nim pokłady miłości, ale niestety na zawsze ukryte – uczucie, które chował (jak większość mężczyzn) dla swojego męskiego potomka.

Eleonora poprawiła włosy przed lustrem.

– Sama nie wiem, czy ta fryzura jeszcze mi pasuje. Wyglądam w niej jak nauczycielka.

– Nauczycielka? Ciekawe, czego! Może „wyrachowanej ekstrawagancji” dla zaawansowanych?

Właśnie w tym momencie delikatnie zapukała do drzwi szwaczka rodziny, Lukia. Była drobną Greczynką o ciemnej skórze i oczach jak Bette Davis. Tuż za nią weszła młodsza siostra Morgany, Phoebe. Była jeszcze ubrana w krótki, jedwabny, różowy szlafroczek, a blond włosy miała nawinięte na wałki. Paliła różowego papierosa umieszczonego w długiej, białej cygarniczce. To była jej nowa poza. Stąpała wyniośle, rozpościerając ramiona, jak gdyby spodziewała się okrzyków zachwytu i oklasków uwielbiającej ją publiczności.

– Niszczycielski John nadjechał – oznajmiła.

– Już? – spytała Morgana.

– Powiedział, że tak bardzo chciał cię znowu ujrzeć, iż nie mógł już dłużej wytrzymać. Mówił, że na samą myśl ciekła mu ślinka.

– Co za obrzydliwość! – powiedziała Eleonora. – Gdy go spotkałam po raz pierwszy, myślałam, że ma dobre maniery.

– Tak naprawdę, to nic takiego nie powiedział – odparła Phoebe. – Nie zauważyłam też, żeby był zaśliniony. Ale myślę, że ma dla ciebie niespodziankę, droga Morgano. Jest na dole i ćwiczy ze swoim zespołem. Strach mówić, ale chyba ma zamiar śpiewać. Wiecie, lubię jego uśmiech. To jedyna rzecz, którą mogę powiedzieć o Johnie. Ma zdecydowanie więcej zębów, niż jakikolwiek mężczyzna, którego poznałam w całym swoim życiu. Pewnie całuje się z nim jak z chłodnicą buicka.

– Nie bądź ordynarna – powiedziała Eleonora. – Lukia, kochanie, chciałabym, żebyś zwęziła w pasie sukienkę panny Morgany. O tak. I przesuń tę plisę do tyłu. Ja przytrzymam, a ty upnij.

Morgana krytycznie przyglądała się sobie w lustrze przechylając głowę raz w jedną, raz w drugą stronę. Phoebe stanęła przy niej i również podziwiała swoje odbicie, robiąc różne miny i kładąc rękę na biodrze.

Phoebe, chociaż miała na nogach najbardziej „niebezpieczne” szpilki, jakie tylko mogła wynaleźć, była trzy cale niższa od Morgany. Była ładniejsza, a do tego zuchwała – ale w dobrym znaczeniu. Miała naturalnie kręcone blond włosy i błyszczące, niebieskie oczy. Na pierwszy rzut oka było widać, że Morgana i Phoebe są siostrami. Ot, chociażby, miały podobny kształt ust i nosów. Ale Phoebe zawsze była większym lekkoduchem. Była tą, która żartuje, tańczy i dokucza chłopakom. Choć miała dopiero osiemnaście lat, Phoebe zaczęła palić chesterfieldy wcześniej niż Morgana. Znacznie wcześniej niż siostra zaczęła pić szampana, nauczyła się prowadzić samochód i dowiedziała się wszystkiego o seksie. Po raz pierwszy pocałowała chłopaka prawdziwie (z języczkiem) jako dziesięciolatka, a gdy miała czternaście lat i trzy dni, entuzjastycznie oddała swoje dziewictwo jakiemuś ponuremu przystojniakowi, który zajmował się u nich różami. Miał na imię Eryk. Do tej pory Phoebe uwielbiała denerwować Morganę opowieściami o nim i stwierdzeniem, że Eryk był jedynym chłopakiem, który coś dla niej znaczył. Było to zwykłe przekomarzanie. W rzeczywistości nawet nie pamiętała, jak wyglądał. Wiedziała tylko, że miał niesamowite usta. Ale nie omieszkała przy każdej okazji podkreślić, że to ONA zawsze przyciągała chłopaków, podczas gdy Morgana na potencjalnych konkurentach sprawiała wrażenie nieprzystępnej, nawet odstraszała ich chłodnym dystansem.

– Myślę, że ty i John świetnie do siebie pasujecie – powiedziała Phoebe, szeroko otwierając niebieskie oczy i patrząc w lustro. Lukia klęczała z ustami pełnymi szpilek i próbowała dopasować sukienkę.

– Dlaczego tak sądzisz? – spytała Morgana. – Mówiąc szczerze, uważam, że jest trochę powierzchowny.

– No, nie wiem – odpowiedziała Phoebe. – Może masz rację, ale jest pogodny, pewny siebie i ty też taka jesteś. Ty i on jesteście jak dwa wspaniałe łabędzie płynące razem po szklistej tafli społeczeństwa.

– Co za frazesy – wtrąciła Eleonora.

– Mamo, nie masz żadnego poczucia romantyczności – zaprzeczyła Phoebe.

– Ale mam doskonałe wyczucie, jeśli chodzi o czcze gadanie – powiedziała matka. – A teraz, madame, idź i ubierz się. Chociaż raz, na dwudzieste pierwsze urodziny twojej siostry, bądź gotowa na czas.

Phoebe z elegancją zaciągnęła się papierosem, ale nie ruszyła się.

– Słyszałyście ostatnie nowinki? – spytała, usiłując wypuścić dym w kształcie kółek.

– Jakie nowinki? – spytała Morgana. – O Margaret Mithell? Edmundo mówił mi dzisiaj rano.

– Proszę stać prosto, panienko – błagała Lukia, pełzając na kolanach jak pokutnik.

– Nie. Nie to – odparła Phoebe. – Odnaleziono Roberta Wentwortha.

Eleonora, która starannie naciągała rękawiczki, aby nie było żadnych fałdek między palcami, nagle zamarła. Spojrzała na Phoebe, jakby ogłosiła ona, że spodziewa się dziecka, lub że prezydent Truman umarł, albo że Hitler został odnaleziony i mieszka gdzieś w Scarton. Morgana poruszona nagłą zmianą nastroju matki zapytała:

– Gdzie to słyszałaś? – i szybko spojrzała na matkę, żeby sprawdzić, jak zareaguje na odpowiedź Phoebe.

– Był komunikat w radiu – powiedziała Phoebe, najwidoczniej nieświadoma reakcji matki. – „Robert Wentworm, playboy i człowiek należący do eleganckiego świata odnaleziony przez rybaka w Porcie Indiana”. – W rodzinie Croft wszyscy przyzwyczajeni byli do posługiwania się nagłówkami.

– Martwy? – niepotrzebnie spytała Morgana, ale wyczuwała, że matka chce wiedzieć wszystko.

– Oczywiście – powiedziała Phoebe. – Częściowo zjedzony przez ryby. Biedaczysko. Policji udało się zidentyfikować go po ubiorze i butach. Po raz pierwszy w tym miejscu wyłowiono zwłoki ubrane w garnitur z Savile Row i buty od Allana McAfee’ego.

– Phoebe – powiedziała Eleonora ledwo dosłyszalnym głosem.

Phoebe odwróciła się.

– To prawda. Tak powiedzieli w wiadomościach. Spytaj ojca. Eleonora odwróciła się najpierw w lewo, zawahała się i obróciła w prawo. Wydawało się, że sama nie wie, jak wyjść z sypialni.

– Mamciu! – zawołała Morgana, idąc do niej i automatycznie ciągnąc za sobą zdenerwowaną Lukię.

Eleonora zatrzymała się w drzwiach, opierając rękę o futrynę. Była odwrócona tyłem do Morgany, jak gdyby nie miała ochoty czekać zbyt długo i jednocześnie obawiała się jej spojrzenia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin