Dziewicza podróż.doc

(2272 KB) Pobierz

Graham Masterton

 

 

 

Dziewicza podróż

 

Tytuł oryginału Maiden Voyage

Przełożył Piotr Kuś


„…Zapamiętacie Państwo na zawsze ten romantyczny widok fosforyzujących fal, lśniących wszystkimi barwami tęczy i rozpryskujących się na tysiące małych perełek i diamentów po uderzeniu w burty statku. Zapamiętacie, z jaką ochotą Wasza wybranka spełniać będzie wszystkie Wasze życzenia, pragnąc Was zadowolić, pragnąc pozostawić po sobie w Waszych umysłach jedynie romantyczne i radosne wspomnienia. Zapamiętacie jeszcze wiele innych wspaniałych rzeczy, nie mamy co do tego żadnych wątpliwości”.

 

Reklama Cunarda


Podziękowania

 

Autor pragnie podziękować prezesowi oraz zarządowi Keys Shipping Line Ltd za ich cenną i pełną cierpliwości współpracę, okazaną podczas przygotowywania tej książki. Dziękuję także Benney Memoriał Library w Bostonie, w stanie Massachusetts, za udostępnienie treści listów i dokumentów Marka Beeneya.

Dziękuję również Constance Spratt, która tak wiele wysiłku włożyła w przepisanie manuskryptu.


Rozdział pierwszy

 

Gdy przybyli, aby oznajmić, że tej nocy zmarł jej ojciec, przebywała właśnie w kuchni, przygotowując cynamonowe tosty. Była zupełnie naga, bo przecież za ubranie nie można uważać ani aksamitnych, różowych domowych pantofli, ani wstążki we włosach. Do kuchni wszedł Nigel w turkusowym szlafroku i powiedział poważnym głosem:

— Lepiej włóż coś na siebie. Czeka na ciebie pan Fearson. Mówi, że ma bardzo smutną wiadomość.

Najprawdopodobniej była to ostatnia beztroska chwila jej radosnej młodości. Nigel zapamiętał ten moment do końca życia, pamiętał go nawet wtedy, gdy był już żonaty z Penelope i mieszkał w hrabstwie Oxford, w towarzystwie małżonki, trzech kucyków, kaczki i dwóch stanowczo zbyt grubych córek — bliźniaczek. Widział go tak wyraźnie, jakby przyglądał się prześlicznej kartce pocztowej: Catriona, stojąca przy kuchence gazowej marki „New World”, z bladą twarzą zwróconą w jego kierunku, z nieco skośnymi oczyma, w których z sekundy na sekundę zaczynała pojawiać się coraz większa niepewność, z ciemnymi, odrobinę kręcącymi się włosami, związanymi z tyłu, i młodziutkim ciałem o wspaniałych kształtach, na które padały przez okno ciepłe promienie słońca. Była godzina jedenasta rano w czwartek, 12 czerwca 1924 roku. Wspaniały dzień, szczególnie gdy się ma dwadzieścia trzy lata i jest się zakochanym, i to w takiej dziewczynie jak Catriona. Miała wagę i figurę swojej matki — wysoka, o dużych piersiach, aż za dużych, jak na modę obowiązującą w roku 1924, i o zbyt wąskich biodrach. Bez wątpienia była jednak najpiękniejszą dziewczyną, jaką Nigel kiedykolwiek spotkał; uważał, że jest nawet ładniejsza niż bogini piękności tamtych czasów, Rosebud Wilkinson. Nie mógł oderwać od niej wzroku, gdy naga przechodziła przez kuchnię, ściągała z oparcia krzesła różowy, aksamitny porannik i powoli się nim okryła.

— Cat, najdroższa. — Objął jej ramiona. Przylgnąwszy do niej, wyczuł pod aksamitem miękkie, okrągłe piersi. — Mam nadzieję, że to nic strasznego.

Skinęła głową, ale nic nie powiedziała. Nigel przez chwilę stał bez ruchu z zaciśniętymi ustami, jakby wahając się, wreszcie otworzył przed nią drzwi. Przez sekundę lub dwie stał jeszcze w progu, po czym ruszył za Catrioną, uprzednio starannie przygładziwszy swe jasne włosy. Wiedział, że wiadomość, z którą przybył do Catriony pan Fearson, jest bardzo poważna. Był wściekły, że jego ukochana Cat musi jej wysłuchać właśnie tego pięknego poranka. Było to jednak nieuniknione. Zdawał sobie sprawę, że Fearson przenigdy nie przyszedłby do jego domu, gdyby nie chodziło o coś śmiertelnie ważnego.

Pan Fearson, razem z panem Thurrockiem, czekali w salonie. Na tle złoto–czarnej tapety na ścianach, starannie i elegancko ubrani, wyglądali tutaj niczym przybysze z innego świata, albo co najmniej z innej epoki, bardzo odległej, takiej, w której nie znano jeszcze aksamitnych poranników i kolorowych wstążek do wiązania włosów, a suknie, noszone przez kobiety, musiały sięgać poniżej kostek. Ani Fearson, ani Thurrock nie skorzystali z zaproszenia Nigela i nie usiedli. Nic dziwnego: na jednym fotelu walały się resztki jakiejś garderoby, a na drugim straszyły okruchy chleba i talerz ze zduszonym niedopałkiem papierosa.

— Słucham panów — odezwała się Catrioną. — Jestem zaskoczona, że was tutaj widzę.

Fearson stał wyprostowany sztywno, z czarnym płaszczem wciąż zapiętym pod szyję.

— Proszę pani, to nie jest towarzyska wizyta — powiedział. — Przyjechaliśmy pierwszym porannym pociągiem — dodał, wbił spojrzenie w ziemię i niepewnie odchrząknął. — Początkowo zastanawialiśmy się, czy do pani nie zatelefonować lub nie wysłać telegramu; pani matka stwierdziła jednak, że najmądrzej będzie, jeżeli przekażemy pani tę wiadomość osobiście. Przykro mi, ale to bardzo zła wiadomość. Pani ojciec zmarł. Zmarł na atak serca, wczoraj, krótko przed północą.

— Mój ojciec zmarł? — powtórzyła Catriona. — Nie rozumiem.

— Cat, moja najdroższa — westchnął Nigel. Podszedł do niej i spróbował ją objąć, ale odsunęła jego ramię. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu, jednak nie pociekły po policzkach, a jedynie sprawiły, że obraz Fearsona i Thurrocka stał się o wiele mniej wyraźny. Jak to możliwe, że ci dwaj mężczyźni przyszli do niej z tak straszną wiadomością? Przecież za oknem jasno świeci słońce, wesoło śpiewają ptaki, samochody jeżdżą bez przerwy, a jej ojciec zmarł i już nigdy tego wszystkiego nie zobaczy? Nie, to nie może być prawda.

— Matka pani poprosiła, abyśmy zabrali panią — powiedział Fearson cichym głosem. Pociągnął nosem; minę miał bardzo nietęgą.

— Jutro przyjedzie cała pani rodzina — dodał Thurrock. — Kuzyni i reszta.

— Czy to się odbyło szybko? — zapytała Catriona.

Fearson zamrugał oczyma. Najwyraźniej nie zrozumiał jej pytania.

— Czy to długo trwało? — Catriona powtórzyła. — Chodzi mi o atak serca.

— Och, nie — odparł Fearson. — Bardzo krótko. Pani ojciec zgasł nagle, niczym zdmuchnięta świeczka, jak powiedział doktor Whitby. W jednej sekundzie był jeszcze z nami, a w następnej już w ramionach Stwórcy.

Catriona dotknęła opuszkami palców wilgotnych oczu. Wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć.

— Przykro mi, proszę pani — powiedział Fearson. — Proszę przyjąć wyrazy najszczerszego współczucia. Pragnę też zapewnić, że śmierć pani ojca jest ogromną stratą dla nas wszystkich.

— Tak, tak, oczywiście — powiedziała Catriona z westchnieniem. Popatrzyła na Fearsona i na jej ustach pojawił się na krótką chwilę smutny uśmiech. — Najgorsze jest to, że kiedy widziałam ojca ostatni raz, strasznie się pokłóciliśmy.

— Podobno gdy ojciec i córka bardzo się lubią, często się sprzeczają — odezwał się Thurrock. — To jest tak samo jak z magnesami. Identyczne bieguny odpychają się, a przeciwne przyciągają.

— Tak — odparła Catriona. Nie do końca rozumiała, co Thurrock ma na myśli.

— Napijesz się czegoś? — zapytał ją Nigel zaniepokojony. — Filiżankę kawy? A może kieliszek brandy? Jesteś blada jak mumia Tutenhamona.

— Nalej mi dżinu — powiedziała. Nagle szczelniej otuliła się porannikiem, jakby w pokoju zrobiło się zimno. — I przynieś szklankę na górę. Muszę się spakować.

Nigel popatrzył pytająco na Fearsona i Thurrocka. Fearson wzruszył ramionami. Któż mógł w tej chwili pomóc Catrionie, i w jaki sposób? Można jej było tylko współczuć. Wyszła z salonu i po chwili mężczyźni usłyszeli jej kroki na schodach.

— No, cóż — westchnął Nigel. — Może panowie czegoś się napiją?

— Jak dla mnie, jest jeszcze trochę za wcześnie — odparł Thurrock.

Nigel podszedł do barku i napełnił dżinem pół szklaneczki przeznaczonej do martini.

— Chyba mieliście wczoraj wesoły wieczór — zauważył Fearson, omiatając wzrokiem nie posprzątany pokój.

— Słucham? Och, nie, nic z tych rzeczy. Przyjmowaliśmy zaledwie kilkoro przyjaciół. Trochę popiliśmy — odpowiedział mu Nigel.

— Dobrze się bawicie tutaj w Londynie, prawda?

— Żeby pan wiedział. Cat, to znaczy, panna Keys, bardzo lubi takie życie.

Przez chwilę panowało milczenie.

— Wygląda na to, że będziecie musieli przełożyć dziewiczą podróż „Arcadii”, prawda? O ile wiem, miała wypłynąć w przyszłym tygodniu — odezwał się Nigel.

— Wypłynie we wtorek — powiedział Fearson.

— Mimo wszystko?

Fearson wbił spojrzenie w Nigela.

— Myślę, że pan Keys życzyłby sobie tego. Podobnie uważa wdowa po nim, a proszę zauważyć, że w tej chwili najwięcej zależy właśnie od niej.

— Ale to jednak straszny zbieg okoliczności, nie sądzi pan? Oto ma wypłynąć w morze największy statek pasażerski od czasów „Titanica”, a jego właściciel umiera niecały tydzień przed pierwszą podróżą. To zły znak…

— Proszę pana, znajduje się pan we własnym domu — zauważył Fearson — i może mówić, co się panu tylko podoba.

Nigel popatrzył na niego ostro. Sprawiał wrażenie człowieka, który właśnie się zastanawia, czy natychmiast nie wyrzucić nieproszonego gościa za próg. A jednak podniósł jedynie szklaneczkę z dżinem i powiedział:

— Rozumiem.

— Czy zechce pan poprosić pannę Keys, żeby się pośpieszyła? — zapytał Fearson.

— Postaram się, aby nie kazała panom czekać dłużej, niż to jest konieczne.

— Będę zobowiązany — odparł Fearson z uśmiechem.

Znalazłszy się na górze, w tonącej w promieniach słonecznych sypialni, Nigel postawił dżin na toaletce i powiedział do Catriony:

— Cholernie zarozumiały jest ten twój Fearson.

Na łóżku leżała duża walizka, w której Catriona upychała właśnie białą spódniczkę tenisową. Nigel poczuł wzbierającą w nim irracjonalną złość.

— Sądzę, że nie potrafisz odpowiedzieć mi na pytanie, kiedy powrócisz?

Potrząsnęła głową.

— Pogrzeby nie trwają zbyt długo — zauważył. — To znaczy, gdy ktoś umrze, nie można zwlekać w nieskończoność z pochowaniem go…

— Nigel — powiedziała ostrzegawczo. Rozpoznał ten ton i zamilkł. Zanim Catriona pojawiła się w jego życiu, nie przypuszczał, że czasami zdarza mu się powiedzieć coś nie pasującego do sytuacji. Brak odpowiedzialności za słowa dodawał mu czaru. Spędził z Catriona wspaniałe chwile, jednak to ona dzień po dniu uświadamiała mu, jak bardzo brakuje mu ogłady. Gdyby jej nie poznał, nie wiedziałby nawet, iż jego ostatnie słowa były całkowicie nie na miejscu.

— Zadzwonisz do mnie, kiedy dotrzesz do domu? — zapytał.

Popatrzyła na niego.

— Nie wiem. Być może. Naprawdę tego chcesz? Odwrócił się do lustra i popatrzył na swoją sylwetkę.

— Zrobisz, co będziesz uważała za stosowne — powiedział bardziej do swojego odbicia niż do niej.

Przerwała pakowanie. Podeszła do niego, chwyciła jego dłonie i pocałowała go w oba policzki, a potem w usta, powoli, nie śpiesząc się, bardzo, bardzo czule.

— Uważasz, że odchodzę na zawsze, prawda? — zapytała go cicho.

Odwrócił wzrok. Jego największym marzeniem w tej chwili było nie rozpłakać się.

— Rzeczywiście, coś takiego przyszło mi do głowy.

— Nie smuć się — powiedziała. — Wiesz, dlaczego zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia? Między innymi dlatego, że wyglądałeś na faceta, który nigdy nie poddaje się smutkowi.

— Hmm… — odchrząknął.

— Tak. A poza tym jesteś sławny. Czego więcej może chcieć dziewczyna?

— Sławny? — powtórzył z ironią w głosie. — Dwie małe rólki w podrzędnych musicalach na West Endzie i uważasz mnie za sławnego? Moja droga, nazwisko Nigela Myersa znają być może stali bywalcy barów w Queen’s Elm, ale nikt więcej!

Catriona pogłaskała go po nie ogolonym policzku.

— Jeszcze nigdy nie byłeś taki skromny — zauważyła. — Coś się za tym kryje, prawda?

— Dlaczego tak uważasz? Opuściła dłoń. Milczała.

— Być może próbuję namówić cię, żebyś wróciła do mnie tak szybko, jak to tylko będzie możliwe — powiedział.

— Muszę dopilnować, aby moja matka miała właściwą opiekę.

Nigel westchnął.

— Tak, oczywiście. Kiedy więc powinienem spodziewać się ciebie z powrotem? W dwudziestym dziewiątym?

— Nigel, przeżyliśmy razem wiele wspaniałych chwil.

— Teraz już wiem, że nie wrócisz.

Odwróciła się od niego i podeszła do łóżka, na którym leżała do połowy spakowana walizka. Dziwne, ale Catriona doskonale zdawała sobie sprawę, od samego początku, że jeśli kiedykolwiek opuści Nigela, nigdy już do niego nie powróci. I to wcale nie dlatego, że go nie kochała; wręcz

przeciwnie, kochała go z całego serca. Był wspaniałym chłopakiem i kochankiem, i znał w Londynie każdego, kogo warto było znać. A jednak Catriona miała już dwadzieścia jeden lat i rodzina, która ją wychowała, mimo buntowniczej postawy, jaką prezentowała przez ostatnie kilka lat, wołała ją właśnie z powrotem. Rozumiała, że kończą się jej młodzieńcze, beztroskie lata. Nie przyszło jej nawet do głowy, że resztę życia może spędzić pomiędzy aktorami.

— Obiecuję ci, Nigel — powiedziała. — Będę się z tobą kontaktowała. Naprawdę ci to obiecuję.

Nigel patrzył na nią przez chwilę, a potem zrobił obrażoną minę. Był to wyćwiczony, teatralny gest i Catriona zdawała sobie z tego sprawę, jednak Nigel wolał ukryć przed nią, co rzeczywiście w tej chwili czuje.

— Nie rób żadnych obietnic. A właściwie obiecaj mi tylko jedno: że zawsze będziesz szczęśliwa i nie zwiążesz się na całe życie z bałwanem, który nie będzie umiał docenić, jaki skarb przypadł mu w udziale.

Catriona zapakowała do walizki kolejną sukienkę. Słowa nie chciały już przechodzić jej przez gardło. Gdyby teraz się odezwała, rozpłakałaby się, a bardzo pragnęła tego uniknąć. Chciała pozostawić Nigela w przekonaniu, że opuszcza go dzielna, z podniesioną głową, i że zawsze pozostaną przyjaciółmi. Gdy jednak przypomniała sobie, jak biegali razem po Box Hill w sierpniowe popołudnia, jak pili piwo i jedli kanapki w małych wiejskich pubach, nie wytrzymała. Ogarnął ją taki smutek, iż wbrew jej woli ciężkie łzy spłynęły po jej policzkach.

— Już lepiej idź, kochanie — odezwał się Nigel. — Nie chcę, żeby nasze rozstanie było trudniejsze, niż być musi.

Pokiwała głową i wrzuciła na wierzch walizki szminki i inne kosmetyki.

— Zniosę na dół walizkę — powiedział Nigel.

Fearson i Thurrock zdążyli tymczasem przejść do holu; zniecierpliwiony Fearson trzymał dłoń na klamce przy drzwiach wyjściowych. Przed domem stała taksówka; kierowca spokojnie czytał „Daily Mirror”. Fearson ujął Catrio — nę pod ramię i powoli sprowadził ją po schodach. Thurrock wyciągnął dłoń w kierunku Nigela, chcąc od niego odebrać walizkę, jednak ten uparł się, że osobiście zaniesie ją do taksówki.

— Trzymaj się, najdroższa — powiedział, kiedy taksówkarz otworzył drzwi, a Catriona pochyliła się, żeby wejść do samochodu.

— Ty też — wyszeptała i opadła na siedzenie. Za nią wsiadł Fearson, a na końcu Thurrock, który na pożegnanie ukłonił się Nigelowi.

Nigel stał na skraju chodnika, gdy taksówka ruszyła i włączywszy się do ruchu, skierowała ku Sloane Street. Tylne okno samochodu wykonane było z przyciemnionej szyby, nie mógł więc patrzeć na Catrionę w chwili, gdy odjeżdżała z jego życia; nie zobaczył nawet zarysu jej kapelusza. Z ciężkim westchnieniem odwrócił się i wszedł do domu.


Rozdział drugi

 

Kiedy Catriona powróciła do domu, jej matka wypoczywała w pokoju dziennym. Siedziała w szerokim wiklinowym krześle, obłożona stanowczo zbyt wieloma poduszkami, a na oczach miała ciemne okulary przeciwsłoneczne, niewątpliwie po to, aby ukryć przed otoczeniem oczy opuchnięte od płaczu. Właśnie wypiła filiżankę herbaty, nie mogła jednak ruszyć sałatki, którą specjalnie dla niej przygotowała kucharka.

Pokój dzienny w tym domu był zawsze jej pokojem; w sumie niewielki, miał jednak duże, szerokie okna, wychodzące na stopnie, którymi schodziło się prosto do ogrodu. W przeciwieństwie do pozostałych pomieszczeń w domu, w tym pokoju nie było na ścianach ani jednego olejnego obrazu przedstawiającego statek. Dominowała tu różowa tapeta w kwiatki i lustra w złoconych ramach.

— A więc jesteś, kochanie! — zawołała matka Catriony przez łzy, wznosząc ręce do góry. — Och, moja droga, przywieźli cię!

Catriona przebiegła przez pokój i uklękła przed krzesłem matki. Po chwili powstała i obie objęły się czule, ale i gwałtownie. Catriona pogłaskała matkę po głowie i pocałowała ją w czoło, ona zaś łkała i drżała z bezsilności i żalu. Catriona nagle zdała sobie sprawę, że nie potrafi zrobić ani

powiedzieć nic, co pomogłoby matce, teraz, a może już nigdy. Ojciec był dla matki wszystkim, jedynym oparciem na tym świecie i jego śmierć oznaczała dla niej więcej niż stratę męża: raptowną, niespodziewaną utratę gruntu pod stopami i nieba nad głową. Była dla niej takim ciosem jak nagłe oślepnięcie w samym centrum obcego, nieprzyjaznego, zatłoczonego miasta.

— Bałam się, że nie zechcesz wrócić — łkała matka. Zdjęła na chwilę okulary, aby obetrzeć oczy rąbkiem chusteczki.

— Mamo, co też ci przyszło do głowy. Przyjechałam tu bez najmniejszego wahania. — Catriona czule uścisnęła jej dłoń. Palce matki przystrojone były kilkoma złotymi pierścionkami z szafirami i diamentami, wartymi grube tysiące funtów. Zawsze je nosiła i nie zapomniała o nich nawet dzisiaj. Suknię włożyła jednak prostą i, co było niepodobne do niej, czarną. Matka zawsze wyglądała tak, jak Catriona spodziewała się wyglądać za dwadzieścia lat, i jej czarny strój wzmacniał w tej chwili to wrażenie; czarno — biała fotografia z przyszłości.

— Czy jest tutaj Isabelle? — zapytała Catriona. — Widziałam crossleya parkującego przed domem.

— Pan Fearson pierwszy telegram wysłał właśnie do niej — odparła matka. — Je teraz kolację, razem z panią Brackenthorpe. Jest dla mnie taka miła… Zresztą wszyscy są dla mnie mili i bardzo mi współczują. Ale twój biedny ojciec, kochanie… To straszne. Taki młody, tak pełen życia…

— Uspokój się, mamusiu — powiedziała Catriona, ale ona jakby jej nie słyszała.

— Chodził do kościoła tak regularnie jak mało kto, w każdą niedzielę. I zawsze przyjmował komunię świętą. Dlaczego Pan postanowił zabrać go do siebie w tak młodym wieku? Przecież on miał tylko pięćdziesiąt trzy lata! Przeżył zaledwie dwie trzecie życia. Pomyśleć tylko o tych wszystkich grzesznikach i złoczyńcach, którzy dożywają sędziwych lat, przez całe życie nawet nie przekraczając progu kaplicy. Przez cały dzień zadawałam sobie jedno pytanie: dlaczego Pan zabrał do siebie tak wiernego sługę w tak młodym wieku?

Catriona wyprostowała się i poprawiła sukienkę.

— Mamo — niemal wyszeptała — spróbuj trochę odpocząć. Nie ma już sensu rozmyślać, dlaczego tatuś zmarł. Teraz musisz myśleć przede wszystkim o sobie. Wiem, że on właśnie tego by chciał.

— Skąd to wiesz? On przecież nigdy żadnej z nas nie mówił, czego chce. Po prostu był, żył dla nas.

— Mamo, odpocznij. Zobaczę, może Isabelle będzie miała jakiś środek nasenny, który pozwoli ci zasnąć.

— Mam spać? Jak ja mogę teraz spać? Ostatnim razem, kiedy zasnęłam, obudziłam się tylko po to, aby dowiedzieć się o śmierci człowieka, którego kochałam całym swoim sercem. Nie chcę już nigdy więcej spać.

— Mamo — powiedziała Catriona i znów przytuliła się do niej. — Mamo, ja cię kocham.

W tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Isabelle. Niosła talerz, na którym leżały kawałki ciasta jagodowego i jabłecznika. Gdy zobaczyła nie zjedzoną sałatkę i Catrionę, przywitała się tonem urażonej pielęgniarki, która właśnie przekonała się, że wszystkie jej wysiłki nad chorym zostały zniweczone przez nieodpowiedzialnego krewnego. Isabelle była młodszą siostrą matki, jej drobniejszą, bardziej kościstą i surowszą wersją, o krótszych włosach, ostrzej zarysowanym nosie i mniejszych piersiach.

— Musisz od czasu do czasu coś zjeść, moja droga — powiedziała po chwili. — Kucharka przechodzi samą siebie, żeby przygotować ci coś lekkiego i smacznego. Catriono, jestem zdziwiona, że widzę cię tutaj z powrotem tak prędko.

— Zmarł mój ojciec — zauważyła Catriona suchym tonem. Isabelle zignorowała jej odpowiedź.

— Moja droga, koniecznie spróbuj zjeść tę sałatkę — nalegała. — Jeżeli jej nawet nie tkniesz, urazisz kucharkę.

Matka z niechęcią popatrzyła na tacę z jedzeniem.

— Mamo, nie musisz jeść, jeżeli nie chcesz — odezwała się Catriona. — Nie sądzę, aby ta sałatka była najlepszym antidotum na żal i smutek.

Gdy jeszcze przez chwilę matka wpatrywała się bez ruchu w tacę, nie zamierzając niczego jeść, Isabelle powiedziała:

— Skoro nie chcesz tej sałatki, powiem Gwen, żeby ją zabrała.

— Nie, ciociu Isabelle — zaprotestowała Catriona. — Najlepiej będzie, jeżeli zabierzesz tę tacę sama, i to od razu.

Isabelle zawahała się, zaskoczona tymi słowami. Po chwili jednak gwałtownie podniosła tacę.

— Mam nadzieję, że nie wyobrażasz sobie, iż będziesz tutaj teraz rządziła — powiedziała ostrym głosem do Catriony. — Nie po tych twoich przygodach z aktorami. Wiem wszystko o twoich wyczynach.

— Nie martwi mnie to — odparła Catriona lekceważącym tonem.

— Sądzę, że nawet się tego nie wstydzisz.

— Przestańcie — niespodziewanie wtrąciła się matka. — Nie kłóćcie się. Przynajmniej nie teraz, nie przy mnie.

— Przepraszam cię, moja droga, uważam jednak, że nawet w najtrudniejszych chwilach pewne rzeczy trzeba sobie powiedzieć w oczy. Zdaje się, że Cat nie była przykładnie prowadzącą się córką. Nigdy nie słuchała Stanleya.

Catriona złączyła dłonie jak do modlitwy i opuściła głowę. Nie potrafiła zrozumieć goryczy, która niemal zawsze przemawiała przez Isabelle. Sprawiała wrażenie, że nienawidzi życia i ciągle odrzuca wyciągnięte ku niej ręce ludzi, którzy usiłują jej pomóc. Oczywiście, rodzina znała przyczyny takiego zachowania. Kiedy Isabelle miała siedemnaście lat, była o wiele ładniejsza od swej starszej siostry i ciągle otaczał ją szeroki wianuszek przyjaciół. Pewnego dnia uciekła z domu z Tonym, młodym komiwojażerem, który oczarował ją swoją urodą i perspektywą majątku — zamierzał go zbić, sprzedając mydło w północnej Anglii. Niestety, Tony był teraz skromnym sprzedawcą w sklepie z gotową odzieżą w Liverpoolu i dochód Isabelle kształtował się mniej więcej na poziomie siedmiu funtów tygodniowo. Jej starsza siostra natomiast, która z biegiem czasu wyrosła na piękną i inteligentną kobietę, wyszła za mąż za Stanleya Keysa, magnata przemysłu okrętowego, jednego z najbogatszych ludzi w Anglii i właściciela wspaniałej floty statków pasażerskich; miała niemal wszystko, czego w owych czasach można było pragnąć: pięć wielkich domów z mnóstwem służby, cztery wspaniałe samochody i, oczywiście, więcej pieniędzy, niż mogła wydać. Naturalnie wspomagała czasami młodszą siostrę gotówką i cennymi upominkami — na przykład samochód marki crossley był prezentem urodzinowym. Gorycz Isabelle była tym większa, że nie potrafiła odmawiać przyjmowania tych podarunków.

— Cieszę się, że Catriona jest z nami — powiedziała matka do Isabelle cichym, łagodnym głosem. — W tej chwili niczego tak nie pragnę, jak zgromadzić tutaj całą rodzinę i być pewną, że śmierć mojego męża jest wydarzeniem, które przerwie wszelkie swary, waśnie i kłótnie.

Isabelle wzruszyła ramionami.

— Najlepiej będzie, jeżeli powiem kucharce, co ma przygotować na kolację. Przypuszczam, że pan Fearson będzie jadł z nami. Przyjdzie również pan Sawyer.

— Sprawi mi to dużą przyjemność — oznajmiła matka Catriony.

— Mam nadzieję, że w domu jest dosyć kotletów — mruknęła Isabelle.

Kiedy wyszła, Catriona pogłaskała matkę po ręce.

— Przepraszam cię za nią — powiedziała matka.

— Nie musisz — odparła Catriona. — Już dawno przyzwyczaiłam się do jej zachowania.

— To nie jest jej wina, naprawdę. Potrafię zrozumieć, co ona czuje. Los często bywa bardzo niesprawiedliwy. Wątpię, czy Isabelle zdaje sobie sprawę, że chętnie oddałabym to wszystko, te domy, samochody, statki, za chociażby jeszcze jeden tylko dzień ze Stanleyem. Albo za krótką minutę. Wiesz, byliśmy za bardzo szczęśliwi. Kochaliśmy się do ostatniego dnia.

Catriona uśmiechnęła się.

— Zostaniesz dłużej? — zapytała matka. — Chyba nie musisz wracać od razu do Londynu?

— Zostanę z tobą tak długo, jak to będzie konieczne. — Ale chyba nikt tam na ciebie nie czeka? Na przykład ten chłopak, aktor, Terence?

— Nigel, mamo.

— Ach, tak, Nigel. Czy on czeka na ciebie?

Catriona podeszła do okna. Na zewnątrz było już ciemno i ujrzała w szybie swe własne odbicie. Wyglądała jak zagubiona podróżniczka, która stoi przed domem, nieśmiała, i boi się zapukać.

— Zostawiłam Nigela.

— Na zawsze?

— Myślę, że tak.

Matka odwróciła się i popatrzyła na córkę ze współczuciem, mimo że to, co przed chwilą usłyszała, było dobrą wiadomością. Przygody Catriony z młodymi mężczyznami stanowiły od dawna największe zmartwienie rodziny, Stanley Keys jednak zbyt mocno kochał córkę, aby podejmować jakieś gwałtowne kroki w celu zmiany jej sposobu życia. Mimo że od ukończenia piętnastu lat, a więc od chwili, gdy została przyłapana w łóżku ze swoim nauczycielem francuskiego, nie otrzymywała prezentów urodzinowych, ojciec posyłał jej zawsze dosyć pieniędzy, by wystarczało jej na hulaszcze, jak na owe czasy, życie, które prowadziła w Londynie.

Catriona zamyśliła się. Zapewne Nigel nigdy się nie dowie, jak bardzo go kochała, jak trudno było jej od niego odjeżdżać. Westchnęła ciężko. Musi o nim zapomnieć.

— Nigel był miłym chłopakiem, prawda? — zapytała matka łagodnym tonem. — Mam nadzieję, że dobrze cię traktował.

Catriona posłała m...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin