Helena Bobińska - O szczęśliwym chłopcu.pdf

(3467 KB) Pobierz
371968498 UNPDF
Helena Bobińska
O SZCZĘŚLIWYM
C z y t e l n i k 1 9 6 1
CHŁOPCU
371968498.001.png
JAK PISAŁAM KSIĄŻKĘ „O SZCZĘŚLIWYM CHŁOPCU'
Było to zimą w 1917 roku. Mieszkałam wówczas z małą córeczką u ojca.
Ciężka to była zima. Nie było opału, nie było chleba i nie było gazu. Niemcy
wywieźli wszystko, co można było wywieźć, nawet klamki mosiężne z
drzwi. Paliło się odłamkami starych mebli znalezionych na strychu.
Wieczorami pracowałam przy świecy. Nie pisałam jeszcze dla dzieci. Więc
kiedy mi zaproponowano, żebym napisała małą książeczkę
0 zimie — nie byłam pewna, czy potrafię. Najpierw zaczęłam myśleć nad
tym, o j a k i e j zimie mam pisać, gdzie to ma być?
I od razu przypomniała mi się zima w Suchej.
Bo te dwa lata w Suchej to były najszczęśliwsze lata mego życia. I
zdawało mi się, że z całej Polski najbardziej kocham Beskidy i Suchą. Trzy
lata minęły, odkąd wyjechałam ze Suchej, ale dość mi było pomyśleć o niej,
żeby to wszystko odżyło na nowo. Zniknęły z oczu czerwone mury browaru
za oknami i cała ta okropna zima pod niemiecką okupacją... Zobaczyłam
znowu lesiste stoki Mioduszyny i bystrą, kapryśną i pełną niespodzianek
ulubioną moją Skawę. Wzięłam kajet i napisałam: „Gdyby się kto spytał
Romka, jaka jest najpiękniejsza rzeka na świecie, powiedziałby, że Skawa".
Tak się zaczęła książka ,,0 szczęśliwym chłopcu" — od środka. Bo wtedy
nie wiedziałam jeszcze, że to będzie duża książka i że tak się będzie
nazywała. Przyjemnie mi było pisać o Skawie i o Romku. Napisałam jeszcze
rozdział „Jaz". I przypomniałam sobie, że to ma być przecież książeczka o
z i m i e . Więc zaczęłam rozdział: „Przed świętami". Może dlatego, że
kochałam te piękne góry, tych ludzi i te dzieci, widziałam to wszystko, jak
bym jeszcze tam była.
Napisałam „Jarmark przedświąteczny", później „Sanki", „Utrapienie z tymi
dziećmi", „Na rzece", „Jaz zamarznięty", „Gwiazdka", „O szarej godzinie",
„Wycieczka na Jasień", „U gajowego", „Jastrząb" i „Odjazd gości".
Przeczytałam te rozdziały i pomyślałam, że to chyba jest „książeczka o
zimie". I zrobiło mi się smutno, że to już koniec.
Zaniosłam rękopis do wydawnictwa, do pana Mortkowicza, bo właśnie on
zamówił tę małą książeczkę.
Po kilku dniach pan Mortkowicz powiedział mi:
Niech pani pisze dalej. To musi być duża i piękna książka.
I wiecie przecież, jak to jest. Kiedy nam ktoś powie, że to,
5
371968498.002.png
co robimy, jest piękne, wtedy praca nabiera podwójnego uroku. Tak było i
ze mną. Zapomniałam, że piszę tę książkę dla dzieci — pisałam ją d l a
s i e b i e , porwana wspomnieniami. Wiosna już była, kiedy skończyłam
ostatni rozdział „Leśniczówka w Lachowicach". Książka kończyła się
słowami: „Pociąg gwizdnął. Dojeżdżali do Suchej".
Pan Mortkowicz przeczytał ją. Bardzo mu się spodobała. Ale później
powiedział:
A gdzie jesień? Trzeba przecież napisać „Jesień"!
Więc znowu wróciłam do domu z rękopisem i... radością,
że mogę pisać dalej. Tym razem zaczęłam właściwie książkę od początku.
Od rozdziału „Biały dom". Drugi rozdział był „Tatuś Romka i Ewusi".
„Skawa" i „Jaz" znalazły się we środku. Później dopiero następowała
„Jesień". W „Jesieni" zjawiła się Irka, której pierw nie było. A „Zimie"
przybyły jeszcze dwa rozdziały: „Przesyłka" i „Wyjazd na polowanie".
Kiedy zdawało mi się, że teraz już jest cała książka, spostrzegłam, że
właściwie nie ma końca. Bo cóż to za koniec?
„Pociąg gwizdnął. Dojeżdżali do Suchej".
Wiedziałam, że każde dziecko, przeczytawszy te ostatnie słowa, spyta się:
A co dalej? Co się stało dalej z przyjaźnią Romka z Iwa- siem?
Miałam wielką ochotę pisać dalej. Ale już nie było czasu.
6
371968498.003.png
Książka musi zaraz iść do druku, jeżeli ma wyjść przed Gwiazdką —
powiedziano mi.
Oddałam więc rękopis.
Kiedyś napiszę dalszy ciąg — pocieszyłam się.
Napisałam „dalszy ciąg"... po t r z y n a s t u l a t a c h . . .
w Moskwie.
Takie dziwne były losy tej mojej pierwszej książki,
A było to tak:
Jeden z redaktorów: „Państwowego Wydawnictwa Literatury Pięknej" w
Moskwie znał polski język i prosił, żebym mu dała do przeczytania książkę
„O szczęśliwym chłopcu".
Przeczytał, napisał recenzję bardzo pochlebną. „Państwowe Wydawnictwo
Literatury Pięknej" postanowiło książkę przetłumaczyć na rosyjski i wydać,
pod jednym warunkiem: że napiszę... dalszy ciąg. Bo książka nie ma końca.
Urywa się w najciekawszym miejscu.
Pisać dalszy ciąg książki po trzynastu latach? Kiedy przeżyło się już wojnę i
Rewolucję Październikową?
Wydało mi się to zupełnie niemożliwe: przenieść się teraz myślą do Suchej,
do tamtych czasów.
„Nie będę pisać — zbuntowałam się. — Niech nie wydają książki! Nie mogę
pisać o sprawach, o których już dawno zapomniałam!"
Wiesz co? — powiedział mi wówczas mój brat Julek — spróbuj.
Pisarz n i c z e g o nie zapomina. Pomyśl przez trzy dni.
W ciągu tych trzech dni znalazłam się znowu w Suchej i wiedziałam już,
jaki będzie dalszy ciąg przyjaźni Romka z Iwasiem. Ta ostatnia część
książki nazywała się początkowo „Tajemnica Romka" i wyszła w
Warszawie w 1930 r. jako osobna książka. A po wojnie w czwartym
wydaniu „O szczęśliwym chłopcu" — dołączono ją do dawnej książki. I dziś
trudno mi uwierzyć, że ten ostatni rozdział, który teraz nazywa się
„Wiosna", był napisany po trzynastu latach. Tak bardzo był potrzebny.
Helena Bobińska
Romek Nawrocki urodził się w Warszawie, ale kiedy miał trzy
lata, ojciec jego musiał wyjechać z kraju za granicę. Mieszkał
więc wraz z rodzicami przez kilka lat w Niemczech, potem we
BIAŁY DOM
371968498.004.png
Lwowie i w Krakowie. Z tego wędrownego życia zachował
niewiele wspomnień. Kiedy mówiono o Niemczech, Romek
przypominał sobie, niby sen, czyściutkie miasteczko, rozsypane
w dolinie: małe domki o czerwonych dachach, zielonych okien-
nicach, stojące wśród ogródków pełnych kwiatów; pamiętał
jeszcze „Herr Millera", ogromnego mężczyznę w pantoflach
haftowanych, z dużą porcelanową fajką w zębach, i ,,Frau
Miller", tęgą i rumianą, która nosiła go na rękach, całowała i
często dawała małe ciasteczka; jeszcze przypominał sobie duże
ciemnoniebieskie filiżanki w białe kwiatki i nic więcej.
Z czasu pobytu we Lwowie zostało mu wspomnienie okrągłych
lamp, błyszczących gdzieś w dole wśród drzew, i silniejsze
daleko wspomnienie — niedźwiedzi. Niedźwiedzie owe mieściły
się w parku lwowskim, nie w klatce, tylko w drewnianej szopie,
zbudowanej na kształt chaty z mocnych belek i krytej strzechą.
Romek rzucał nieraz tym niedźwiedziom pierniki i kawałki
bułki, patrzył na nie codziennie i dość mu było teraz zamknąć
oczy, żeby zobaczyć brunatne, kosmate cielska, wałęsające się
po szopie, potężne łapy o dużych pazurach, wysuwające się
przez otwory między belkami; zapamiętał sobie też wysokie
słoneczniki, rosnące koło niedźwiedziej chaty, i gorące słońce,
które prażyło go w głowę. To był Lwów dla Romka.
Kraków za to znał dobrze, bo już był sporym chłopcem, kiedy
się tam przenieśli.
Teraz Romek miał lat dziesięć i od kilku miesięcy mieszkał w
Suchej z rodzicami i małą siostrzyczką Ewu- sią. Sucha jest to
nieduże miasteczko i leży akurat w połowie drogi z Krakowa do
Zakopanego. Kto jechał z Krakowa do Zakopanego, zapamiętał
sobie na pewno stację Kalwarię, bo klasztor kalwaryjski stoi na
wysokiej górze, a ponieważ tor kolejowy strasznie się tam kręci,
więc klasztor i mnóstwo małych kapliczek miga ciągle jak w
karuzeli.
9
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin