Jane Porter - Magnat z Peloponezu.pdf

(786 KB) Pobierz
A the Greek Boss`s Bidding
Jane Porter
Magnat z
Peloponezu
1
140994621.051.png 140994621.062.png 140994621.071.png 140994621.072.png 140994621.001.png 140994621.002.png 140994621.003.png 140994621.004.png 140994621.005.png 140994621.006.png 140994621.007.png 140994621.008.png 140994621.009.png 140994621.010.png 140994621.011.png 140994621.012.png 140994621.013.png 140994621.014.png 140994621.015.png 140994621.016.png 140994621.017.png 140994621.018.png 140994621.019.png 140994621.020.png 140994621.021.png 140994621.022.png 140994621.023.png 140994621.024.png 140994621.025.png 140994621.026.png 140994621.027.png 140994621.028.png 140994621.029.png 140994621.030.png 140994621.031.png 140994621.032.png 140994621.033.png 140994621.034.png 140994621.035.png 140994621.036.png 140994621.037.png 140994621.038.png 140994621.039.png 140994621.040.png 140994621.041.png 140994621.042.png 140994621.043.png 140994621.044.png 140994621.045.png 140994621.046.png 140994621.047.png 140994621.048.png 140994621.049.png 140994621.050.png 140994621.052.png 140994621.053.png 140994621.054.png 140994621.055.png 140994621.056.png 140994621.057.png 140994621.058.png 140994621.059.png 140994621.060.png 140994621.061.png 140994621.063.png 140994621.064.png 140994621.065.png 140994621.066.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Ohi . Nie - głęboki szorstki głos mógł należeć tylko do samego
Kristiana Koumantarosa. - Odpraw ją.
Stojąc w holu przed drzwiami biblioteki, Elizabeth Hatchet
wciągnęła głęboko powietrze w płuca i postanowiła uzbroić się w
cierpliwość. Wiedziała, że czeka ją trudna przeprawa, lecz przecież
nic, co dotyczyło Kristiana Koumantarosa, nie było łatwe. Ani
wypadek, ani rehabilitacja, ani droga do jego rezydencji.
Podróż z Londynu zabrała jej dwa dni. Wpierw lot do Aten,
potem długa jazda samochodem do Sparty, a na koniec przesiadka do
małego wózka ciągniętego przez osiołka, który po wyboistej górskiej
dróżce przywiózł ją aż tu.
Nie mogła wprost pojąć, dlaczego ktoś, zwłaszcza ktoś, kto nie
może chodzić i nie widzi, wybrał sobie na miejsce zamieszkania
opuszczony klasztor zbudowany w połowie skalistego zbocza jednej z
najwyższych gór na Peloponezie, lecz postanowiła, że skoro już tu
dotarła, nie da się odprawić z kwitkiem.
- Kyrios - Elizabeth rozpoznała głos greckiego lokaja, który
otworzył jej drzwi - ona przebyła długą drogę...
- Ja też. Z cholerną pomocą pierwszorzędnej opieki jej agencji.
Tak się reklamuje! Pierwszorzędnej, a niech mnie!
Wybuchowi towarzyszył brzęk tłuczonego szkła. Elizabeth
przymknęła powieki i odliczyła do dziesięciu. Sądziła, że godząc się
zapewnić opiekę domową Kristianowi Koumantarosowi po opusz-
2
140994621.067.png
czeniu przez niego francuskiego szpitala, wiedziała, jakiego zadania
się podejmuje. Tak samo sądziła, że jadąc tutaj, wie, co ją czeka. W
obu przypadkach srogo się pomyliła. Kristian Koumantaros
doprowadził jej agencję pielęgniarską na skraj bankructwa, a jazda
rozklekotanym wózkiem po wybojach przyprawiła ją o zawrót głowy i
mdłości.
- To tylko szklanka, kyrios - uspokajał lokaj.
- Mam tego dość, Pano. Wszystkiego...
- Wiem, kyrios , wiem... - Lokaj zniżył głos, tak że teraz
Elizabeth już nic nie mogła usłyszeć.
Wzbierała w niej złość. Kristian Koumantaros był bajecznie
bogaty i mógł sobie pozwolić na wszelkie ekstrawaganckie zachcianki
z mieszkaniem w samotni w górach Peloponezu włącznie, lecz to nie
usprawiedliwiało jego zachowania. Egoistycznego i
autodestrukcyjnego.
Rozmowa w bibliotece znowu stała się głośniejsza, a Elizabeth,
która biegle znała grecki, dokładnie słyszała każde słowo. Oczywiście
o sobie. Kristian Koumantaros nie chciał jej tutaj. Pano tłumaczył, że
niegrzecznie byłoby ją odprawić, na co Kristian oświadczył, że ma
gdzieś grzeczność. Dwa tygodnie temu zrezygnował z usług jej agen-
cji. Nie prosił, żeby przyjeżdżała. Nie jego wina, że traciła czas i
pieniądze.
W tym momencie Elizabeth postanowiła wkroczyć do akcji.
Wyprostowała ramiona, wzięła głęboki oddech, pchnęła drzwi do
biblioteki i weszła do środka.
3
140994621.068.png
- Dobry wieczór, panie Koumantaros - zaczęła i powiodła
wzrokiem po pokoju.
Zamknięte okna i okiennice, niski stolik do kawy zarzucony
drobiazgami, stosy gazet, z pewnością nieprzeczytanych, na biurku.
- Wdarła się pani bezprawnie na teren prywatny i na dodatek
pani podsłuchuje! - wykrzyknął Kristian Koumantaros i uniósł się
groźnie w fotelu inwalidzkim.
Elizabeth nawet nie spojrzała w jego stronę i podeszła prosto do
małego stolika zastawionego lekarstwami.
- Mówi pan takim podniesionym głosem, że nie muszę
podsłuchiwać - odcięła się. - Natomiast co do wtargnięcia na teren
prywatny, owszem, mógłby mi pan to zarzucić, gdyby nie był pan
moim pacjentem, ale ponieważ tak się składa, że pan nadal nim jest,
musi pan znieść moją obecność.
Z przyzwyczajenia zaczęła brać do ręki kolejne opakowania z
lekami i czytać nazwy.
Kristian wyraźnie starał się chwytać wszystkie dźwięki, aby
śledzić, co robi. Biały bandaż na oczach kontrastował z czernią
włosów i podkreślał wyraziste rysy jego twarzy, wydatne kości policz-
kowe, ostry podbródek, mocne szczęki pokryte zarostem.
Dawno się nie golił, pomyślała Elizabeth. Pewnie odkąd
odprawił ostatnią pielęgniarkę.
- Zrezygnowałem z usług pani agencji - oświadczył sucho.
- Niestety pańska decyzja została unieważniona.
- Przez kogo?
4
140994621.069.png
- Przez pańskich lekarzy.
- Przez moich lekarzy? - zdziwił się.
- Tak. Jestem z nimi w stałym kontakcie. Martwią się o stan
pańskiej psychiki.
- Żarty sobie pani stroi.
- Skądże. Zastanawiają się nawet, czy nie lepszy byłby dla pana
ośrodek...
- Niech się pani stąd wynosi! Natychmiast - syknął Kristian i
wskazał drzwi.
Elizabeth nawet nie drgnęła. Spokojnie przyglądała się swojemu
pacjentowi, który teraz wcale nie przypominał magnata
przemysłowego o wyrafinowanym guście, właściciela zamków i
rezydencji rozrzuconych po całym świecie, i mężczyzny otoczonego
zastępem kochanek.
- Obawiają się o pana - ciągnęła. - Ja zresztą również - dodała. -
Panu potrzebna jest pomoc.
- Nonsens! Gdyby moi lekarze tak się o mnie martwili, sami by
przyjechali. A pani... Pani mnie nie zna. Widziała mnie pani dwie
minuty i już pani wygłasza sądy.
- Śledzę pański przypadek od samego początku, to jest od
momentu opuszczenia przez pana szpitala. Nikt nie wie o panu i
pańskiej rehabilitacji tyle, co ja. I gdyby pan zawsze był taki przybity,
sprawa byłaby inna, ale pańska depresja pojawiła się dopiero
ostatnio...
- Nie cierpię na depresję. Jestem po prostu zmęczony.
5
140994621.070.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin