Howard Robert E - Conan barbarzyńca.pdf
(
512 KB
)
Pobierz
Howard Robert E - Conan barbarzyñca
Howard Robert E - Conan barbarzyńca
ROBERT ERVIN HOWARD
CONAN BARBARZYŃCA
DEMON Z śELAZA — CZARNY KOLOS — CZERWONE ĆWIEKI
Opuściwszy Zambulę, Conan podąŜył na wschód ku zielonym łąkom Shemu. Kroniki nic nie mówią o
dalszych losach Gwiazdy Khorala, nie wiadomo, czy Conanowi udało się dotrzeć z klejnotem do Ophiru i
otrzymać obiecaną górę złota, czy teŜ utracił go po drodze na korzyść sprytnego złodzieja lub dziewczyny
lekkich obyczajów. W kaŜdym razie zysk, jaki osiągnął —jeŜeli w ogóle osiągnął — nie starczył mu na długo.
Odbył kolejną krótką podróŜ do rodzinnej Cymmerii. Niestety, jego kompani z lat młodości byli juŜ martwi, a
stare kąty nudniejsze niŜ poprzednio.
Słysząc, Ŝe kozacy odzyskali dawną siłę i znów uprzykrzają Ŝycie królowi Yezdigerdowi, Conan wsiada na
koń i wraca do Turanu. Samo jego pojawienie się tam stwarza mu licznych sojuszników wśród kozaków i
korsarzy z Krwawego Bractwa Morza Vilayet. Pomimo tego, iŜ przybywa z pustymi rękoma, w krótkim czasie
gromadzi pod swoją komendą znaczne siły i zdobywa większe niŜ kiedykolwiek łupy.
DEMON Z śELAZA
Rybak kurczowo chwycił rękojeść swojego noŜa. Zrobił to zupełnie odruchowo, bowiem tego, czego się
podświadomie obawiał, nie zdołałby zabić noŜem — nawet zębatą, zakrzywioną klingą Yuetschów, która z
łatwością rozpłatałaby dorosłego męŜczyznę. Tutaj, w murach opuszczonej twierdzy Xapur, przybyszowi nie
zagraŜał ani człowiek, ani zwierzę.
Dostawszy się na spadziste, nadbrzeŜne skały, dotarł przez dŜunglę, otaczającą fortyfikacje do pozostałości
zaginionej cywilizacji. Między drzewami jaśniały potrzaskane kolumny, szczątki spękanych murów biegły
chwiejnymi zakosami w cień, a szerokie niegdyś chodniki skruszały i ustąpiły pod naporem olbrzymich
korzeni.
Rybak był typowym przedstawicielem swojej rasy, dziwnego ludu, o pochodzeniu ginącym w mrokach
dziejów, który od niepamiętnych czasów zamieszkiwał proste chaty osad połoŜonych nad brzegami Morza
Vilayet. Krępy męŜczyzna o długich, małpich ramionach i chudych łukowatych nogach, miał szeroką twarz,
niskie czoło, zmierzwione włosy i olbrzymi tors. Pas z noŜem i prosta przepaska była całym jego strojem. To,
Ŝe rybak dotarł do tego miejsca, było dowodem na to, Ŝe w przeciwieństwie do większości swych
współplemieńców nie był całkowicie pozbawiony ciekawości. Ludzie rzadko odwiedzali Xapur, opuszczoną,
prawie zapomnianą wyspę, jedną z tysięcy rozsianych po tym wielkim, śródlądowym morzu. Nazywano ją
Fortecą Xapur, ze względu na ruiny — pozostałości jakiegoś prehistorycznego królestwa, o którym
zapomniano na długo przed nadejściem Hyborian z północy. Nikt nie wiedział, kto obrobił te głazy, chociaŜ
przekazywane wśród Yuetschów z pokolenia na pokolenie, na wpół niezrozumiałe opowieści wspominały o
pradawnym powiązaniu rybaków i wymarłych mieszkańców wyspy. Jednak Yuetshowie od ponad tysiąca lat
nie rozumieją sensu tych opowieści. Teraz powtarzali je jak pozbawione znaczenia, tradycyjne formułki, które
zgodnie ze zwyczajem przekazywał ojciec synowi. Od wielu pokoleń nikt z ich plemienia nie postawi) nogi na
Xapur. Niedalekie wybrzeŜe było niezamieszkałe. Porośnięte trzciną bagna i dzikie bestie czyniły je
niedostępnym.
Wioska rybaka leŜała na południu od wyspy. Nocny sztorm zagonił jego kruchą łódź tutaj, daleko od
zwykłych łowisk, a olbrzymia fala rozbiła ją o stromy, skalisty brzeg wyspy. Teraz, rankiem, niebo było
błękitne i przejrzyste, a wschodzące słońce zamieniało krople rosy na liściach w skrzące się diamenty.
W czasie szalejącej burzy, kiedy jeden, szczególnie mocny piorun trafił w wyspę, przez odgłosy zmagającej
się natury przebił się huk i łoskot spadających głazów. Hałasu tego nie mogło wywołać walące się drzewo.
Rybak, po nocy spędzonej u podnóŜa skał, wspiął się w świetle wschodzącego słońca na ich szczyt. Gdy
dotarł do celu ogarnął go niepokój, a instynkt ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
Poprzez drzewa widać było ruiny budowli wzniesionej z gigantycznych bloków tego jedynego, twardego jak
stal kamienia. Kamienia znajdowanego tylko na wyspach Morza Vilayet. Zdawało się nieprawdopodobnym,
aby ludzkie ręce dały radę obrobić te głazy i zbudować z nich mury, a juŜ na pewno zniszczenie ich nie leŜało
w mocy człowieka. Piorun rozbił wielotonowe bloki jak szkło, topiąc niektóre z nich w zieloną masę i
roztrzaskał olbrzymią kopułę budowli.
Rybak wspiął się po gruzach, zajrzał do środka i krzyknął z wielkiego zdumienia. Uderzenie pioruna
odsłoniło złoty katafalk, na którym leŜał w kurzu i odłamach skalnych olbrzym.
Odziany był jedynie w krótką spódniczkę z rekiniej skóry. Wąska, złota opaska przytrzymywała mu na
skroniach prosto przycięte, czarne włosy. Na nagiej, muskularnej piersi leŜał dziwny sztylet, o szerokiej
zakrzywionej klindze i rękojeści wysadzanej klejnotami. Broń, mimo iŜ nie miała zębatego ostrza,
Strona 1
Howard Robert E - Conan barbarzyńca
przypominała nóŜ, jaki rybak nosił u pasa. Wykonano ją jednak z nieskończenie większą starannością.
Rybak poŜądliwie spojrzał na sztylet. Jego właściciel spoczywał od wielu wieków w swym grobowcu i był
równie martwy jak otaczające go głazy. Rybak nie zastanawiał się zbyt długo nad tajemniczymi
umiejętnościami staroŜytnych, dzięki którym umarły zachował pozory Ŝycia, a jego ciało przetrwało przez lata
nietknięte. Wszystkie jego myśli skupiły się na wspaniałym noŜu, zdobionym lekkimi falistymi liniami,
biegnącymi wzdłuŜ chłodno lśniącego ostrza.
Zszedł do grobowca i wziął do ręki sztylet leŜący na piersi męŜczyzny. W chwili, gdy to uczynił, stało się coś
niepojętego i strasznego. Czarne muskularne dłonie zacisnęły się kurczowo, powieki otwarły się, odsłaniając
wielkie ciemne źrenice, których magnetyczne spojrzenie trafiło przeraŜonego rybaka jak uderzenie pięścią.
Cofnął się i wypuścił z ręki sztylet. Jednocześnie, jeszcze do niedawna martwy, olbrzym podniósł się i siadł.
Zaskoczony rybak otworzył usta ze zdziwienia. Siedzący był gigantycznej budowy. Patrzył teraz przez
zwęŜone powieki oczyma, w których nie było śladu wdzięczności. Wzrok jego, obcy i wrogi, płonął chęcią
mordu.
Nagle wstał i pochylił się nad swoim oŜywicielem. Prymitywnego umysłu rybaka nie ogarnął strach,
przynajmniej nie wzbudziło go pogwałcenie praw natury. W momencie, gdy olbrzymie dłonie zaciskały się na
jego barkach, chwycił za swój wielki nóŜ i pchnął sprawdzonym wiele razy ruchem. Klinga pękła po zetknięciu
się z olbrzymem, jakby trafiła w ukryty pod skórą Ŝelazny pancerz. Jednocześnie kark rybaka trzasnął w
uścisku giganta niczym spróchniała gałąź.
Pan Kwaharizmu oraz straŜnik morskich granic, Jehungir Aga, spojrzał jeszcze raz na zwój pergaminu
opatrzony wielką pieczęcią króla Turanu. Po chwili zaśmiał się krótko i nerwowo.
— Co nowego? — bezceremonialnie odezwał się Ghaznawi, jego doradca.
Jehungir, który był przystojnym męŜczyzną, dumnym ze swych osiągnięć i szlachetnego urodzenia, skrzywił
się i wzruszył ramionami.
— Król ponagla mnie — powiedział. — Sam kreśli do mnie słowa swego niezadowolenia z powodu mojego,
jak to nazywa, braku umiejętności w obronie granic. Na Tarima! JeŜeli nie zniszczę tych stepowych rabusiów,
Kwaharizm będzie miał nowego pana.
Doradca w zamyśleniu skubał swą siwą brodę. Yezdigerd, król Turanu, był najpotęŜniejszym władcą na
świecie. Ciemnoskórzy Zamorianie płacili mu haracz, podobnie jak wschodnie prowincje Koth. RównieŜ
Shem złoŜył mu hołd. Wszystkie kraje, aŜ po leŜący na zachodzie Sushani oddały się pod jego władzę. Jego
wojska grabiły pogranicze Stygii na południu i ośnieŜone ziemie Hyperborejskie na północy. Jego konnica
niosła ogień i miecz na zachód, do Brythunii, Ophiru, Korynthii, a nawet do granic Nemedii. Z rozkazu króla
Thuranu wojownicy w pozłacanych zbrojach tratowali kopytami swych koni mieszkańców tych krain i
puszczali z dymem ich domy. W jego wspaniałym pałacu, w wielkim portowym mieście Aghrapurze,
znajdowały się nieprzeliczone bogactwa. Flotylle jego okrętów, wielkich galer wojennych o czerwonych
Ŝaglach, panowały na Morzu Hyrkańskim i Vilayet. Na ogromnych targowiskach niewolników w Aghrapurze,
Sultanapurze, Kwaharizmie, Shahpurze i Khorusunie handlowano pojmanymi mieszkańcami sąsiednich
krain. Za trzy sztuki srebra (nie największe) moŜna było kupić kobietę: ciemnowłosą Zamoriankę,
brunatnoskórą Stygijkę, jasnowłosą Brythunkę, hebanową Kushitkę i Shemitkę o oliwkowej skórze.
Mimo tych wszystkich zwycięstw jego szybkiej jazdy nad obcymi armiami, daleko od granic Thuranu, pod
jego bokiem zuchwały wróg szarpał królestwo, niosąc śmierć i zniszczenie. Na rozległych stepach, między
Morzem Vilayet a dalekimi granicami hyboriańskich królestw, powstało w ciągu niecałego pięćdziesięciolecia
nowe społeczeństwo złoŜone ze zbiegłych niewolników, złoczyńców i dezerterów. Ich przestępstwa były tak
rozmaite jak kraje, z których pochodzili. Jedni urodzili się na stepie, inni przybyli z królestw zachodu. Całą tą
zbieraninę zwano kozakami.
Zamieszkując rozległe, dzikie równiny, nie uznając Ŝadnych praw poza swoistym kodeksem, umieli stawić
czoła nawet wojskom wielkiego władcy. WciąŜ najeŜdŜali pograniczne prowincje Thuranu, chroniąc się w
razie poraŜki w stepie. Razem z piratami Krwawego Bractwa Morza Vilayet grasowali na wybrzeŜu, łupiąc
statki kupieckie zawijające do portów Hyrkanii.
— Jak mam zgnieść to wilcze plemię? — dopytywał się Jehungir. — JeŜeli ruszę za nimi w step, ryzykuję,
Ŝe okrąŜą mnie i rozbiją, a jeŜeli będę przewaŜał, wymkną się i w czasie mojej nieobecności spalą
pogranicze. Ostatnio poczynają sobie coraz śmielej.
— To za sprawą nowego wodza — rzekł Ghaznawi. — Wiesz kogo mam na myśli.
— Tak! — warknął wściekle Jehungir. — To ten szatański Conan. Jest jeszcze dzikszy od kozaków i
waleczny jak górski lew.
— Raczej dzięki instynktowi niŜ inteligencji. Inni kozacy są przynajmniej potomkami cywilizowanych ludzi.
On jest barbarzyńcą. Gdybyśmy go usunęli, skończyłyby się nasze kłopoty z kozakami.
— Ale jak? — pytał Jehungir. — Raz po raz wychodzi nietknięty z, wydawałoby się, śmiertelnych opresji.
Poza tym, dzięki instynktowi czy rozwadze, uniknął wszystkich zastawionych na niego pułapek.
— Na kaŜde zwierzę i na kaŜdego człowieka istnieje przynęta, trzeba tylko umieć ją znaleźć — rzekł
sentencjonalnie Ghaznawi. — Kiedy układaliśmy się z kozakami w sprawie okupu za jeńców, obserwowałem
Conana. Nie stroni od mocnych trunków i kobiet. Sprowadź tu swoją niewolnicę Oktawie.
Strona 2
Howard Robert E - Conan barbarzyńca
Jehungir klasnął w dłonie i Kushita, eunuch o kamiennej twarzy i hebanowej barwie skóry, oddalił się w
pokłonie, aby wykonać rozkaz. Po chwili wrócił, wiodąc za rękę wysoką, przystojną dziewczynę, której jasne
włosy, oczy i skóra mówiły o miejscu urodzenia. Krótka, związana w pasie tunika, podkreślała jej wspaniałe
kształty. Jasne oczy wyraŜały Ŝywą niechęć, a pełne wargi zaciskały się uparcie, lecz długie miesiące niewoli
nauczyły ją posłuszeństwa. Stała ze spuszczoną głową przed swym panem, dopóki skinieniem ręki nie
nakazał jej usiąść obok na dywanie.
Jehungir spojrzał pytająco na doradcę.
— Musimy sprowokować Conana, by sam opuścił obóz. Obecnie znajduje się on w pobliŜu dolnego biegu
rzeki, której leniwe wody porośnięte trzciną płyną przez bagnistą dŜunglę. To właśnie tam ostatnia
ekspedycja karna wyginęła co do jednego Ŝołnierza.
— Nie mogę o tym zapomnieć — powiedział przez zaciśnięte zęby Jehungir.
— Niedaleko leŜy bezludna wyspa — ciągnął dalej Ghaznawi — zwana Fortecą Xapur z powodu starych
ruin, które się na niej znajdują. Jedna istotna rzecz czyni ją cenną dla naszego zamierzenia. OtóŜ jej strome
brzegi wznoszą się wprost z morza, tworząc nieprzebyte urwiska, wysokie na sto pięćdziesiąt stóp. Nawet
małpa nie wspięłaby się po nich. Jedyna droga, którą moŜna dostać się na wyspę, istnieje na zachodnim
brzegu: są to strome, wyciosane w skale schody. JeŜeli uda nam się zwabić Conana na wyspę w pojedynkę,
nasi łucznicy będą mogli ustrzelić go jak lwa w klatce.
— PoboŜne Ŝyczenia — przerwał niecierpliwie Aga. — Mamy posłać do niego człowieka z prośbą, aby
przypłynął na wyspę i poczekał na nas?
— Dokładnie tak! — widząc zdumienie Jehungira, doradca mówił dalej — rozpoczniemy rokowania z
kozakami na skraju stepu, niedaleko twierdzy Ghori. Jak zawsze udamy się tam zbrojnie i rozbijemy obóz
pod murami. Oni pojawią się w równej sile, po czym rozmowy będą przebiegały jak zazwyczaj: w atmosferze
podejrzliwości i braku zaufania. Jedyną róŜnicą będzie to, Ŝe zabierzemy ze sobą, jakby przypadkiem,
naszego ślicznego więźnia — doradca wskazał głową dziewczynę.
Dziewczyna pobladła i zaczęła słuchać ze zdwojoną uwagą.
— Ona uŜyje całego sprytu, jaki ma, by zwrócić na siebie uwagę Conana. To nie powinno być trudne. Jej
temperament i jędrne ciało powinny przyciągnąć go mocniej niŜ wdzięki lalkowatych piękności z twojego
seraju, Panie.
Oktawia zerwała się na równa nogi, zaciskając pięści, ciskając gromy z oczu i trzęsąc się z wściekłości.
— Chcecie zmusić mnie do łajdaczenia się z tym barbarzyńcą? — krzyknęła. — Nigdy! Nie jestem tanią
dziwką, Ŝeby uwodzić jakiegoś stepowego rabusia. Jestem córką nemediańskiego szlachcica i …
— Byłaś nemediańską szlachcianką, dopóki nie wzięli cię moi jezdni — przerwał ostro Jehungir. — Teraz
jesteś tylko niewolnicą i zrobisz to, co kaŜę.
— Nie zrobię tego!
— AleŜ zrobisz — powiedział powoli i z okrucieństwem Jehungir — zrobisz. Podoba mi się plan
Ghaznawiego. Mów dalej, mój wspaniały doradco.
— Conan najprawdopodobniej zechce ją od ciebie odkupić. Oczywiście odmówisz mu, a takŜe nie
wymienisz za naszych jeńców. Być moŜe spróbuje ją porwać lub odebrać siłą. Nie sądzę jednak, by chciał
naruszyć zawieszenie broni. Musimy być przygotowani i na taką ewentualność. Po zakończeniu rokowań, nim
o niej zapomni, wyślemy do niego posła z zarzutem porwania dziewczyny i Ŝądaniem jej oddania. MoŜliwe, Ŝe
poseł straci Ŝycie, ale Conan będzie przypuszczał, Ŝe dziewczyna uciekła. Później dotrze do niego
yuetshański rybak, nasz szpieg, który powie o tym, Ŝe Oktawia ukrywa się na Xapur. O ile go znam,
wiadomość ta skieruje go tam natychmiast.
— Aby na pewno samego? — powątpiewał Jehungir.
— Czy męŜczyzna bierze Ŝołnierzy, gdy udaje się do kobiety, której pragnie? — odparł doradca. — W
duŜym stopniu moŜliwe jest, Ŝe przybędzie sam. Mimo to uwzględnimy i tę drugą sytuację. Nie będziemy
czekać na niego na wyspie, ryzykując, Ŝe stanie się ona dla nas pułapką, lecz ukryjemy się w szuwarach,
które dochodzą na tysiąc jardów do Xapur. JeŜeli przybędzie z większym oddziałem, wycofamy się i
spróbujemy czegoś innego. Natomiast gdy będzie sam lub z garstką ludzi — będzie nasz! Na pewno
przypłynie pamiętając uśmiechy i znaczące spojrzenia twojej czarującej niewolnicy, panie.
— Nic z tego! Nie dam się pohańbić! — Oktawia szalała w gniewie i upokorzeniu.
— Prędzej umrę!
— Nie umrzesz, moja piękna buntowniczko, — powiedział Jehungir — ale poznasz coś bardzo przykrego i
bolesnego.
Klasnął w dłonie i Oktawia zbladła ponownie. W wejściu stanął muskularny Shemita — krępy męŜczyzna z
kędzierzawą, czarną bródką.
— Jest dla ciebie zajęcie, Gilzan — rzekł Jehungir. — Weź tę krnąbrną niewolnicę i pokaŜ jej część swoich
umiejętności. Tylko uwaŜaj, aby nie straciła urody.
Shemita mruknął z zadowoleniem i chwycił Oktawie za rękę. Uścisk jego Ŝelaznych palców i okrutny wyraz
twarzy sprawił, Ŝe opuściła ją cała odwaga. Krzycząc Ŝałośnie wyrwała się oprawcy i padła na kolana przed
bezlitosnym Agą, łkając o litość.
Strona 3
Howard Robert E - Conan barbarzyńca
Jehungir gestem odprawił zawiedzionego kata i zwrócił się do Ghaznawiego:
— JeŜeli twój plan się powiedzie, ozłocę cię!
W ciemnościach przedświtu, ogarniających morze falujących trzcin i mętne wody bagna, dał się słyszeć
dziwny szmer, nie powodował go leniwie płynący strumień, ani skradające się zwierzę. Przez gęste, wysokie
szuwary przedzierała się ludzka istota.
Gdyby ktoś tam był, zobaczyłby kobietę — wysoką i jasnowłosą. Jej bujne kształty podkreślała
przemoczona, oblepiająca ciało tunika. Oktawia rzeczywiście uciekła, nawet teraz wstrząsały nią
wspomnienia, jednak nie upokorzeń, jakich zaznała w niewoli. Wystarczająco okropnym było mieć Jehungira
za pana, lecz on z rozmyślnym okrucieństwem podarował ją szlachcicowi, którego imię nawet w Kwaharizmie
było synonimem zwyrodnienia. Na samą myśl o tym po jedwabistych plecach Oktawii przebiegały dreszcze.
PrzeraŜenie i rozpacz dodały jej sił w ucieczce z zamku Jelal Chana. Nocą spuściła się po linie zrobionej z
podartych gobelinów, a przypadek pomógł jej w znalezieniu spętanego konia. Jechała przez całą noc, ranek
zastał ją z ochwaconym wierzchowcem na bagnistym brzegu morza. Trzęsąc się z odrazy na myśl o
powrocie do zamku Jelal Chana i czekającym ją tam losie, zdecydowanie weszła w moczary, szukając
schronienia przed spodziewanym pościgiem. Kiedy otaczające ją szuwary stały się rzadsze, a woda sięgała
do pasa, przed oczami dziewczyny ukazały się mroczne kontury wyspy. Od jej brzegu oddzielał ją szeroki pas
wody, ale nie powstrzymało to Oktawii. Posuwała się dalej aŜ do chwili, gdy ciemna woda nie sięgnęła jej
piersi, po czym odbiła się silnie od dna i popłynęła w sposób świadczący o nieprzeciętnej wytrzymałości. Gdy
juŜ dopływała, zobaczyła, Ŝe brzegi wyspy wznoszą się niczym mury obronne, stromo ponad wodę.
Po dotarciu do ich podnóŜa nie znalazła ani uchwytu, ani występu, na którym mogłaby stanąć. Popłynęła
dalej wzdłuŜ brzegu, poddając się powoli zmęczeniu. Niecierpliwie obmacując skały, trafiła niespodzianie na
półkę. Z westchnieniem ulgi wciągnęła się na skałę i leŜała cięŜko oddychając. Ociekająca wodą w bladym
świetle gwiazd podobna była do białej bogini. Znalazła się na czymś, co wyglądało na wykute w skale schody.
Ruszyła po nich w górę. Nagle przywarła do głazów, słysząc przytłumione skrzypnięcie owiązanych szmatami
wioseł. WytęŜyła wzrok i wydało jej się, Ŝe dostrzega rozmazany kształt poruszający się w kierunku
zarośniętego półwyspu, z którego tu przypłynęła. Jednak mrok był jeszcze zbyt gęsty, by mogła być tego
pewna. W końcu ledwo słyszalne skrzypienie ustało i Oktawia ruszyła ponownie w górę. JeŜeli był to pościg,
nie miała innego wyboru jak ukryć się na wyspie. Wiedziała, Ŝe większość wysp tego bagnistego wybrzeŜa
była niezamieszkała. Ta mogła być piracką kryjówką, ale wolała nawet piratów niŜ Jelal Chana — bestię w
ludzkiej skórze. Podczas wspinaczki bezwiednie porównała swojego właściciela z wodzem kozaków, którego
przymuszona bezwstydnie uwodziła w obozie przy twierdzy Ghori, gdzie hyrkańczycy układali się ze
stepowymi wojownikami. Jego gorące spojrzenia napełniały ją lękiem i wstydem, lecz czysta barbarzyńska
natura stawiała go wyŜej od potwora, jakiego mogła zrodzić jedynie zbyt wyrafinowana cywilizacja.
Wdrapała się na skraj urwiska i rozglądnęła się z lękiem. Gęsta dŜungla, tworząca zwartą ścianę
ciemności, sięgała prawie do samego skraju wyspy. Coś przeleciało nad jej głową. Skuliła się mimo woli,
wiedząc, Ŝe to tylko nietoperz.
Choć przeraŜał ją mrok wszechobecnej gęstwiny, zacisnęła zęby i próbując nie myśleć o jadowitych
węŜach, skierowała się ku środkowi wyspy. Jej bose stopy poruszały się bezszelestnie po miękkim poszyciu.
Kiedy weszła między drzewa, zamknęła się wokół niej nieprzenikniona ciemność, napełniając jej serce
trwogą. Nie przeszła jeszcze tuzina kroków, a juŜ nie mogła dostrzec morza i skał. Po kilku następnych
straciła orientację i zgubiła się zupełnie. Przez splątane korony drzew nie dostrzegała ani jednej gwiazdy. Po
omacku, z wyciągniętą ręką brnęła na oślep. Nagle zatrzymała się. Gdzieś przed nią rozlegało się monotonne
dudnienie bębna. Nie był to dźwięk, jakiego moŜna by się spodziewać w tym miejscu i czasie. Zapomniała o
nim natychmiast, gdy poczuła czyjąś obecność w pobliŜu. Niczego nie widziała, ale była pewna, Ŝe ktoś stoi
obok niej w ciemności.
Ze zdławionym krzykiem rzuciła się do tyłu i w tej samej chwili coś, w czym mimo paniki poznała ludzkie
ramię, chwyciło ją w pasie. Wrzeszczała i wyrywała się ze wszystkich sił, lecz napastnik porwał ją w ramiona
jak dziecko, z łatwością tłumiąc gwałtowny opór. Milczenie, z jakim spotkały się jej protesty i błagania,
przeraziły ją jeszcze bardziej. Poczuła, Ŝe ktoś niesie ją w stronę odległego, wciąŜ monotonnie uderzanego
bębna.
W chwili gdy pierwsze promienie świtu zaczerwieniły morze, do brzegu wyspy zbliŜała się mała łódź z
samotnym Ŝeglarzem. MęŜczyzna ten był niepospolitą postacią. Na głowie miał purpurową opaskę, obszerną
jedwabną koszulę w jaskrawym kolorze podtrzymywała szeroka szarfa, na której wisiała krótka szabla w
pochwie z rekiniej skóry. Nabijane złotem skórzane buty świadczyły o tym, Ŝe ich posiadacz był jeźdźcem, a
nie Ŝeglarzem. Mimo tego z duŜą wprawą sterował łodzią.
W wyciętej i szeroko otwartej, jedwabnej koszuli ukazała się muskularna, spalona od słońca pierś. Pod
brązową skórą przybysza grały potęŜne mięśnie, kiedy bez wysiłku poruszał wiosłami. Jego rysy zdradzały
dziką, barbarzyńską naturę, a jednak twarz nie była odpychająca, chociaŜ płomienne, błękitne oczy zdradzały,
Ŝe łatwo jest wzbudzić jego gniew. Był to Conan, który trafił do warowni kozaków — nie mając nic prócz
sprytu i miecza. A mimo to został ich wodzem.
Strona 4
Howard Robert E - Conan barbarzyńca
Przybił do brzegu obok wyciosanych w skale stopni, jak ktoś dobrze znający wyspę. Potem uwiązał łódź u
skalnego występu i bez wahania ruszył w górę po skruszałych schodach. Rozglądał się uwaŜnie dookoła, nie
dlatego, Ŝe spodziewał się ukrytego niebezpieczeństwa, lecz poniewaŜ czujność była częścią jego
osobowości wyostrzoną przez lata niebezpiecznego Ŝycia, jakie wiódł. To, co Ghaznawi uwaŜał za jego
szósty zmysł lub zwierzęcy instynkt, było w rzeczywistości nabytą poprzez lata długotrwałego ćwiczenia
wprawą i wrodzonym sprytem barbarzyńcy. śaden instynkt nie podpowiadał Conanowi, Ŝe obserwują go
ukryci w przybrzeŜnych szuwarach ludzie.
W czasie gdy wchodził po schodach, jeden z zaczajonych ludzi wziął głęboki oddech i powoli naciągnął
cięciwę swego łuku. Jehungir chwycił go za ramię i z wściekłością syknął mu do ucha:
— Głupcze! Chcesz wszystko zaprzepaścić? Nie widzisz, Ŝe jest za daleko? Niech wejdzie na wyspę i
poszuka dziewczyny. My poczekamy tu jeszcze jakiś czas. Mógł wyczuć naszą obecność lub podejrzewać
zasadzkę. MoŜe ukrył w pobliŜu swoich kozaków. Poczekamy. Za godzinę —jeŜeli nic nam nie przeszkodzi —
podpłyniemy do schodów i zaczaimy się przy nich. Jeśli nie wróci szybko, wejdziemy na wyspę i zapolujemy
na niego. Nie chciałbym jednak tego robić, gdyŜ wielu z nas zginie. Chcę go zaskoczyć, kiedy będzie schodził
do łodzi i przeszyć strzałami z bliska.
W tym samym czasie niczego nie podejrzewający przywódca kozaków wszedł w zarośla. Stanął cicho na
miękkich, skórzanych podeszwach, przeszukując wzrokiem kaŜdy zakamarek. Z niecierpliwością oczekiwał
widoku wspaniałej, jasnowłosej piękności, której pragnął od pierwszego spotkania w namiocie Jehungira Agi
przy twierdzy Ghori. PoŜądałby jej nawet wówczas, gdyby okazywała mu jawną niechęć. Jednak jej znaczące
spojrzenia i uśmiechy rozgrzały mu krew i teraz, z całą odziedziczoną, dziką gwałtownością pragnął owej
białoskórej, jasnowłosej kobiety.
Był juŜ kiedyś na Xapur. Miesiąc wcześniej odbyło się tu potajemne spotkanie zpiratami. Wiedział, Ŝe zbliŜa
się właśnie do zagadkowych ruin, którym wyspa zawdzięcza swoją nazwę. Zastanowił się przez chwilę, czy
dziewczyna moŜe ukrywać się wśród nich. Nagle stanął jak skamieniały.
Zobaczył coś, co kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem — ogromny, ciemnozielony mur, za blankami którego
strzelały w niebo potęŜne wieŜe.
Przez chwilę Conan stał jak zaczarowany, targany wątpliwościami, jakie ogarniają kaŜdego, kto staje wobec
rzeczy nieprawdopodobnych i kolidujących ze zdrowym rozsądkiem. Conan był pewny swoich zmysłów, a
jednak coś się tu nie zgadzało. Jeszcze przed miesiącem między drzewami wznosiły się tylko ruiny.
Czy ludzkie ręce mogą postawić tak ogromne mury w przeciągu kilku tygodni?
Czy jest moŜliwe, Ŝe wszędobylscy piraci z Krwawego Bractwa nie zauwaŜyli prac przy tak gigantycznej
budowie? Gdyby coś przyciągnęło ich uwagę, to na pewno zawiadomiliby o tym kozaków.
Nie sposób było wytłumaczyć tego faktu, a jednak oczy nie myliły barbarzyńcy. Był na Xapur i te wysokie,
fantastyczne, kamienne budowle stały na wyspie. Całość zdawała się fatamorganą, szaleństwem lub
niemoŜliwością, a mimo tych wszystkich wątpliwości była prawdą.
Odwrócił się, by uciec przez dŜunglę po kamiennych schodach i błękitnym morzem do dalekiego obozu
przy ujściu rzeki. W tej jednej, krótkiej chwili, poraŜonemu paniką Conanowi nawet myśl o pozostaniu w
pobliŜu wyspy zdała się być odraŜającą. Najchętniej rzuciłby wszystko — warowne obozy, step, kozaków — i
odjechał na tysiące mil z tego tajemniczego Wschodu, gdzie niewyobraŜalne, szatańskie moce czyniły rzeczy
przeciwne prawom natury.
W tej krótkiej chwili przyszłość królestw, zaleŜna od losów nieświadomego tego barbarzyńcy, była
niepewna. Jeden, jedyny szczegół przewaŜył szalę: Conan zobaczył strzępek jedwabiu na ciernistym krzewie.
Pochylił się nad nim i wyczuł delikatny zapach. Bardziej dzięki dalekiemu skojarzeniu niŜ czułemu węchowi
poznał woń, jaką roztaczała wokół siebie piękna, jasnowłosa dziewczyna, którą widział w namiocie Jehungira.
Zatem rybak nie kłamał, była tu! Po chwili spostrzegł w ziemi odcisk bosej stopy: długi i wąski — ślad
męŜczyzny, nie kobiety. Ślad był nienaturalnie głęboki. Wniosek nasuwał się sam: męŜczyzna coś niósł, a cóŜ
to mogło być innego, niŜ poszukiwana dziewczyna? Conan stał przez moment bez ruchu i patrzył na czarne
wieŜe, groźnie majaczące między drzewami. W jego niebieskich oczach pojawił się złowieszczy błysk.
PoŜądanie dziewczyny i ponura, dzika nienawiść do jej porywacza, zlały się w jedno przemoŜne uczucie.
Namiętność przezwycięŜyła przesądny strach i Conan — przyczajony jak lew, który szykuje się do skoku,
korzystając z osłony drzew i krzewów, ruszył w kierunku murów fortecy.
Stwierdził, Ŝe zarówno mur jak i forteca, do niedawna leŜące jeszcze w ruinie, zostały zbudowane z tego
samego zielonego kamienia, z którego korzystali ich dawni budowniczowie. Doznał dziwnego wraŜenia, jakby
patrzył na coś dobrze znanego. Czuł, Ŝe ma przed sobą coś, co widział wcześniej we śnie.
Wreszcie zrozumiał. Mury, wieŜe i wszystkie budynki stały na miejscu dawnych ruin; tak, jakby z
rozpadających się szczątków odbudowano staroŜytne budowle.
Nic nie zakłócało ciszy poranka, gdy Conan podkradał się pod mur wznoszący się pionowo wśród bujnej
roślinności, która tu, na południowym krańcu wielkiego, śródziemnego morza, dorównywała tropikalnej. Na
blankach nie zobaczył nikogo, niczego teŜ nie usłyszał. W pobliŜu widoczna była brama, lecz nie
przypuszczał, by mogła być otwarta lub niestrzeŜona. Wiedziony przekonaniem, Ŝe kobieta, której szukał,
znajduje się za murami, postąpił w typowy dla siebie, zuchwały sposób.
Strona 5
Plik z chomika:
monivrian
Inne pliki z tego folderu:
Mój Mały Kucyk i Przyjaciele - Koniec Doliny Słońca część 6.avi
(182365 KB)
Avantasia_-_2013_-_The_Mystery_Of_Time.rar
(149292 KB)
Clinical Endocrinology of Dogs and Cats an illustrated text 2nd.pdf
(13552 KB)
Immediate Music - Comedy 2.zip
(134040 KB)
Immediate Music - Comedy 1.zip
(81090 KB)
Inne foldery tego chomika:
CONAN
Dokumenty
DYSKOGRAFIA JACEK KACZMARSKI
filmy kinowe
Galeria
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin