ERICH MARIA REMAROJUE GAM Prze�o�y� Andrzej Zawilski Pozna� 2000 Tytu� orygina�u Gam I Obok przemkn�a grupa Beduin�w w p�aszczach koloru jasnej kawy. Je�d�cy zostawili za sob� zapach wiel- b��dziego nawozu i pustyni. Min�li grobowce mamelu-k�w i rozci�gn�li si� w d�ug� lini�, p�dz�c ku przera�liwie jasnemu niebu, jakby chcieli wzi�� je szturmem. Gam przypatrywa�a si� im a� do chwili, gdy ich sylwetki rozmy�y si� w oddali. Z trudem oderwa�a wzrok od horyzontu i ponownie odwr�ci�a si� w stron� miasta. Niespokojnie przemierza�a ulice. U jakiego� handlarza zobaczy�a stare wydanie dywanu poezji Abu Nuwasa. Tom oprawiono w pofa�dowan� sk�r�. Ka�dej z siedemnastu pie�ni towarzyszy�a ilustracja. Wi�kszo�� rycin by�a tur- kusowob��kitna. Gam gor�co zapragn�a ksi��ki. Chwyci�a j� pospiesz- nie. Opuszczaj�c bazar, nie mog�a zapanowa� nad dziwnym zam�tem my�li, tym dotkliwszym, �e nie znajdowa�a dla� �adnego wyt�umaczenia. Norman czeka� na ni� wraz z synem jednego z przy- jaci�, Clerfaytem, by ich sobie przedstawi�, nim Cler-fayt zabierze j� samolotem do Luksoru. Norman zamierza� tam dotrze� ekspresem dopiero nast�pnego dnia. Pojechali na lotnisko. Clerfayt usadowi� Gam w fotelu, starannie zapi�� jej pas i uruchomi� silnik. Po chwili w dole ujrzeli pl�tanin� w�skich uliczek Kairu. Hory- zont si� przesuwa�; jak na mapie plastycznej ukazywa�y si� rozpadliny i p�askie wzniesienia masywu g�rskiego Mokattan. A potem zza g�r wy�oni�a si� pustynia i samolot poszybowa� wzd�u� wzbieraj�cych w�d Nilu. W pobli�u Heluanu min�li dwie �odzie wycieczkowe. Stoj�cy na pok�adzie tury�ci machali w stron� samolotu. Gam rzuci�a w d� czapk�. Wiatr rozwiewa� jej w�osy, czu�a dziki p�d �ycia. Wychyli�a si� w ty�. Przed ni� siedzia� Clerfayt, nad g�ow� mia� wsporniki skrzyde�. Pilot by� cz�ci� samolotu: Gam nie dostrzega�a w nim cz�owieka, stanowi� dla niej jedynie element lataj�cej maszyny... �wiat ogl�dany przez �mig�o nabiera� powoli barwy ciemnego z�ota - nadchodzi� wiecz�r. Ogromny ptak do- prowadza� do szale�stwa wiejskie kundle, p�oszy�y si� spokojne zazwyczaj os�y, �onie fellacha pranie wypad�o z r�k i pop�yn�o z wod�, kominy parowc�w wypluwa�y k��by dymu: wszystko to wygl�da�o jak na obrazach dawnych mistrz�w niderlandzkich. Ko�o Asjut Clerfayt obni�y� pu�ap. Nagle obok maszyny ukaza�y si� plantacje rosn�cych wok� portu granat�w i sady figowe ci�gn�ce si� w stron� el-Hamra, najpierw z prawej, potem z lewej mign�� otoczony drewnianym parkanem budynek nadrzecznej przystani, samolot lekko siad� na ziemi, potoczy� si� kilkadziesi�t metr�w i stan��. Kiedy Gam wysiad�a, nogi odm�wi�y jej pos�usze�stwa. Wok� cisn�li si� Arabowie; za nimi jecha�o jakie� auto, kt�re zahamowa�o tu� obok samolotu. Gam dostrzeg�a d�o� ozdobion� du�ym opalem. Sk�ra wok� paznokci by�a ciemna. Kreol otworzy� drzwi, wyskoczy� z samochodu i zaoferowa� pomoc. Clerfayt nie odpowiedzia�. Odwr�ci� si� do Arab�w, jednego z nich wys�a� na policj�, by za�atwi� formalno�ci zwi�zane z aeroplanem, i dopiero potem zainteresowa� si� samochodem; z lekk� prze- sad�, tonem zdradzaj�cym lekcewa�enie, podzi�kowa� miesza�cowi. Kreol podwi�z� ich do hotelu i odchodz�c, uk�oni� si� Gam. Udawa�, �e nie widzi wyci�gni�tej r�ki pilota. Cler- fayt uni�s� k�ciki ust z takim wyrazem twarzy, �e mie- sza�cowi krew uderzy�a do g�owy. Kiedy podszed� bli�ej, Clerfayt pokaza� mu plecy, zupe�nie ju� nie kryj�c pogardy. Wieczorem wybrali si� obejrze� grobowiec nomarchy Hapa Tefy. W drodze powrotnej us�yszeli naraz huk wy- strza�u. - To kreol - rzek� Clerfayt i zatrzyma� w�z. Przez chwil� sta� w �wietle ksi�yca i nas�uchiwa�. Nie by�o wida� nikogo. Clerfayt w ko�cu usiad� za kierownic�. Nocne powietrze pachnia�o coraz silniej. Palmy wy- gl�da�y jak powycinane z czarnego szk�a. Obok przesuwa�y si� u�pione chaty, gdzieniegdzie b�yska�y s�abe �wiate�ka, s�ycha� by�o st�umione poszczekiwanie ps�w. W hotelu Clerfayt otworzy� okna na o�cie�. Wydawa�o si�, �e ca�a pot�ga nocy wdar�a si� do pokoju i wype�ni�a go, nasycaj�c srebrem i b��kitem. Wraz z noc� wtargn�� wiatr, kt�ry szele�ci�, j�cza�, �piewa� i posapywa�: by� niczym gor�cy, nami�tny szept na tle dostojnego, milcz�cego nieba. Gam sta�a wyprostowana - wci�� jeszcze jak przez mg�� s�ysza�a szum Nilu, wizg powietrza ci�tego �mig�em, krzyk pustynnych ptak�w; wydawa�o jej si�, �e widzi blask ksi�yca igraj�cy w za�omkach konstrukcji samolotu - gdy naraz obok niej znalaz� si� Clerfayt. Kiedy si� obudzi�a, pod jej oknem panowa� poranny zgie�k. Znad rzeki dobiega�o buczenie syren odbijaj�cych statk�w. Dr��c z zimna w ch�odnym powietrzu, pe�na energii wyskoczy�a z ��ka. Wszed� Clerfayt. Lekkim krokiem przemierzy� dywan, udaj�c, �e d�ugie nogi Gam nie robi� na nim �adnego wra�enia; mia� przy tym w so- bie co� z narzucaj�cej si� rze�ko�ci poranka. Przyni�s� figurk� z br�zu przedstawiaj�c� kota, pochodz�c� z czas�w Amenhotepa IV Echnatona. Niezwykle szlachetny by� zarys linii przebiegaj�cej od przednich �ap do podbr�dka, w karku zwierz�cia znajdowa�o si� niewielkie wg��bienie. - Za dwie godziny lecimy dalej - powiedzia� Clerfayt. Nic w jego zachowaniu ani mimice nie zdradza�o, �e w nocy do czego� mi�dzy nimi dosz�o. Gam zamy�li�a si�, po chwili si� jednak otrz�sn�a, wzruszy�a ramionami i pobieg�a do �azienki. Samolot sta� w pobli�u zapory. Przy jednym z filar�w pracowa�a grupa Kopt�w. Pustynia, spowita o poranku w lazurow� mg��, mieni�ca si� b��kitem, fioletem i czerwieni�, pora�a�a pi�knem. Podczas startu wystraszone konie Arab�w rzuci�y si� galopem przed siebie, a bia�e burnusy wygl�da�y z dala jak zrywaj�ce si� do lotu, sp�oszone stado go��bi. Przed Abydos silnik przesta� pracowa�, silny powiew wiatru targn�� samolotem, kt�ry opu�ci� nos i zanurkowa�. Ze �wistem, podobna do ziej�cego krateru, zbli�a�a si� ziemia - naraz rozleg�y si� pojedyncze wybuchy, z rury wydechowej wystrzeli� k��b dymu, silnik rykn�� i zacz�� zn�w pracowa�, aeroplan poderwa� si� w g�r� i odzyska� r�wnowag�. Gam czu�a jedynie, �e krew uderza jej do uszu; zdawa�o si� jej, �e ca�y �wiat zaraz rozpadnie si� na strz�py. Clerfayt si� obejrza�. Jego oczy z wra�enia powi�kszy�y si� do nienaturalnych rozmiar�w, czerwone usta odbija�y od poblad�ej twarzy. Wo�a� co� do Gam, do niej jednak nic nie dociera�o: ca�� sob� prze�ywa�a lot. Pod ni� rozpo�ciera�a si� bezkresna r�wnina ze �ladami minionej kultury, ruinami �wi�ty� i grobowc�w. Cie� samolotu sun�� po ziemi jak ogromna wskaz�wka zegara po�piesznie odmierzaj�cego czas. Min�li �wi�tyni� grobow� Ramzesa II; po cenotafie Setiego I pozosta�o ju� tylko wspomnienie, r�w- nie� o�tarze Ozyrysa powoli gin�y pod lotnymi piaskami pustyni. Niebo ja�nia�o jednak nad ka�d� z epok, nadawa�o jej ten sam rytm, pobudza�o kr��enie krwi, o�ywia�o. Pod jasnym niebem przesz�o�� traci�a blask, raptownie na pierwszy plan wysuwa�y si� w�asne prze�ycia, wysnuwane z marze� i pragnie� �mia�e plany na przysz�o��. �wiat zdawa� si� upojnie ko�ysa� i p�dzi� naprz�d, niepowstrzymany; po raz pierwszy Gam ujrza�a go w tak niezwyk�ym, cho� wcze�niej przeczuwanym kszta�cie. Clerfayt zbiera� br�zy. Norman zaproponowa� mu, by obejrzeli kolekcj� jednego ze znajomych. Pojechali do niego wieczorem. Przemierzywszy pl�tanin� bajkowych uliczek, w�z zatrzyma� si� przed niskim domem w dzielnicy Bulak. Otworzy�a im Berberyjka; poprowadzi�a go�ci po schodach, a potem kr�tym korytarzem. W jakich� drzwiach zal�ni�y gwiazdy; w g��bi znajdowa� si� czworoboczny dziedziniec otoczony wysokim murem. Po�rodku szumia� wodotrysk. W �wietle ksi�yca jaskrawi� odcina�a si� od t�a maureta�ska brama budynku z naprzeciwka. B�ysn�o �wiat�o, pojawi� si� jaki� m�czyzna, kt�ry przywita� si� z Normanem i Clerfaytem. Nazywa� si� Ravic. W pomieszczeniu znajdowa�o si� jeszcze kilka os�b. W p�mroku jedni siedzieli, inni le�eli na sk�rach b�d� dywanach. Berberyjka przynios�a sorbet oraz zielonkaw� wod� z lodem. Clerfayt dopiero po chwili zobaczy�, �e za nim le�y jaka� Murzynka. Jej �renice b�yszcza�y; sk�ra i w�osy wydziela�y siln�, poci�gaj�c� wo�. - Go... go... - grucha�a, prostuj�c nogi pokryte sinym tatua�em. Zabrzmia�a stonowana muzyka. Murzynka podchwyci�a melodi�. Clerfayt wyci�gn�� si� na poduszkach. Czu� si� jak w afryka�skiej wiosce, gdzie� g��boko w buszu. Wojownicy w�a�nie wr�cili z �upie�czej wyprawy na han- dlow� faktori� i teraz zm�czeni odpoczywali w chatach, rozleniwieni, najedzeni do syta, z �o��dkami wype�nionymi wo�owin� i cienkim piwem. W k�cie przycupn�y bia�e kobiety, kt�re wzi�li do niewoli; ich jasna sk�ra pobudza�a wyobra�ni�, kobiety te poci�ga�y wojownik�w o wiele bardziej ni� ich w�asne. Na zewn�trz zapad�a noc, s�ycha� by�o poszczekiwanie szakali. Nazajutrz wojownicy plemienia zn�w pomaszeruj� na wojenn� wypraw�... Z k�ta po przeciwnej stronie dobiega� �miech. Jaka� Murzynka podnios�a si� na pos�aniu, by wsta�. G�ste w�osy os�aniaj�ce jej czo�o przypomina�y he�m, sk�ra na kolanach b�yszcza�a, wilgotne usta by�y szeroko otwarte. Czyje� rami� poci�gn�o j� z powrotem na poduszki. Berberyjka bez s�owa poda�a Clerfaytowi ambr�. My�l�c o Gam, patrzy� na Normana, kt�remu czar- nosk�ra kobieta masowa�a kark. Z wolna, po cichu, prze- nika�a go na wskro� drzemi�ca gdzie� pod sk�r� odwieczna potrzeba m�skiej rywalizacji, �w nieokre�lony fluid skrywanych prainstynkt�w. Clerfayt nie m�g� powstrzyma� ogarniaj�cej go wrogo�ci, nienawi�ci i pogardy, a tak�e gwa�townych pragnie�. Spl�t� d�onie, mocno zacisn�� palce. Po chwili si� odwr�ci�. Natr�tne my�li jednak go nie opuszcza�y. Cho� oderwa� wzrok od Normana i utkwi� w suficie, osacza�y go jak niezmordowane robactwo. Jaki� karze� ruszy� w tany; wraz z t� upo�ledzon� istot� mi�dzy go�ci wkrad�o si� dzikie po��danie. C...
MAKIPB