Helena Boguszewska - Siostra z wisły.txt

(1274 KB) Pobierz
Helena  Boguszewska
SIOSTRA Z WISŁY
MAR IA   ELZELIA
ІП . *                      k
N A S^Z A    KSiĘ GA R N 1 A WARSZAWA   1   S  7   2
Ilustrowała ELŻBIETA  MURAWSKA
V
шшшвишгшпшсш
■*
a
i____
NR INW, ^
№
i<
»
Siostra z Wisły
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wysoki mężczyzna ubrany w coś przypominającego wojskowe rzeczy z demobilu, z hairmonią przewieszoną na rzemiennym pasie na prawym ramieniu i z tobołkiem pod lewym, wyraźnie się zmęczył, nawet trochę zdyszał wszedłszy na drugie piętro ciasnych i brudnych schodów. I jakby chcąc to pokryć, uśmiechnął się do małej córki.
—  No, jesteśmy. Poszukaj teraz, gdzie ten piąty numer...
Romana, chuda i blada, nieproporcjonalnie mała do zatroskanego po dorosłemu wyrazu dziecinnej twarzy, postawiła przy nogach ojca wypchaną torbę z kolorowego niegdyś chodnika i skoczyła w lewo w korytarz, na który wychodziły drzwi poszczególnych mieszkań i w którym był wspólny dla nich zlew i wodociąg.
—  Od razu znalazłam! — ucieszyła się rozgłośnie zaraz przed pierwszymi drzwiami z numerem nasmarowanym kredą. Widocznie na ten okrzyk drzwi się otworzyły i na tle jasnego prostokąta okna w przeciwległej ścianie stanęła poważna i ciemna ciotka Adela.
—  Feliks! Romana! Jesteście! — stwierdziła krótko.
—  Myślałam, że już nigdy nie przyjedziecie! Wchodźcie, wchodźcie!
Pokój był duży, ale bardzo zastawiony gratami.
7
„Tej Adeli to dobrze: wszystko jej ocalało..." — pomyślało się uśmiechniętemu panu Feliksowi witającemu siostrę nieboszczki żony.
Mała, chuda Romana nie pomyślała nic. Zatonęła w objęciach ciotki jak w morzu szczęśliwośoi. Mały Jaś, o twarzy okrągłej i świeżej jak owoc, wytrzeszczał na wszystko mlecznobłękitne oczy. Najwięcej na harmonię.
Z kąta zawalonego doszczętnie jakimiś nieokreślonymi rzeczami, a częściowo oddzielonego czymś w rodzaju parawanu wyjrzała nieśmiało młoda osoba o łagodnej i miękkiej twarzy.
—  Jasiu, nie stój tak, tylko przywitaj się z wujkiem i z siostrą! — surowo powiedziała ciotka do małego syna wypuściwszy z uścisku siostrzenicę. Wszyscy czworo zaczęli teraz przypatrywać się sobie nawzajem. — Szwagier nic się nie zmienił, tylko przybladł, zmizerniał. No i wychudł. I trochę jakby utyka? — Przyglądała mu się podejrzliwie, gdy szedł umieścić harmonię w bezpiecznym miejscu na półce.
—  Po tej harmonii poznałabym szwagra na końcu świata! — uśmiechnęła się chyba pierwszy raz, odkąd weszli. I w tym jej uśmiechu Romana i jej ojciec stwierdzili, że i ona także niewiele się zmieniła. Uśmiechała się tak rzadko, tak skąpo, a tak miło.
—  Adela też się nie zmieniła... — cieszył się pan Feliks.
—  Nic а іПіс, ciociu, nic a nic! — nie wiadomo dlaczego tak żarliwie zapewniała Romana.
Ciotka Adela machnęła na nią ręką.
—  Ty to najwięcej możesz pamiętać. Byłaś taka! — pokazała.
—  Niestety, i teraz niedużo większa... — niefrasobliwie śmiał się ojciec. — Nic nie szkodzi, ma czas! Urośnie! Za to uczy się dobrze. Do nauki zdolna. A Jaś?
8
Więc zaczęło się teraz z Jasiem. Że z nauką nie bardzo. Ale za to wyższy od Romany, choć młodszy. Ustawiono ich plecami do siebie, porównywano, mierzono, nawet ważono w rękach podnosząc kolejno jedno i drugie pod przyciśnięte do boków łokcie. Zrobiło się rodzinnie, gwarno i wesoło. Wszyscy wierzyli, że chuda, drobna Romana urośnie i utyje, a jej tatuś pozbędzie sdę pozostałego po wojennych przejściach utykania. Młoda osoba wyszła ze swego kąta, żeby się zapoznać, i niewyraźnie wymówiła jakieś nazwisko podając przybyłym rękę, sztywną jak ryba, i patrząc przy tym na pana Feliksa wilgotnymi oczyma w miękkiej twarzy. Po czym zaproponowała ciotce swoją pomoc i po niedługich szeptach w bliskości drzwi wyszła ze sznurkową torbą w ręku.
—  Tylko niech sobie Adela nie robi z nami żadnego kłopotu! — wesoło oznajmił pan Feliks. — My tu mamy ze sobą trochę kiełbasy, słoniny... Jak to z prowincji! — śmiał się.
Zrobiło się jeszcze przyjemniej. Jaś skoczył na korytarz po wodę i słychać było, jak tam się przechwala przed kimś, że wujek przyjechał, że przywiózł harmonię i na pewno na niej zagra.
—  Cóż, po tej harmonii poznałabym szwagra wszędzie — powtórzyła raz jeszcze ciotka Adela. I nie wiadomo było, czy chwali to, czy gani. — Czy to ta sama, co wpierw, jak jeszcze Andzia żyła? — spytała po chwili.
—  Ale skąd. Tamta była „Olympia", potem zamieniłem ją z bratem Wiercikowskiego na „Grandiosę", pamięta Adela? A to znowu jest „Gitana"...
—  Czy to ja mogę pamiętać, jak się tam różne harmonie nazywają! Tyle lat, mój Boże! A szwagier to zawsze taki sam... — roześmiała się nagle krótkim śmiechem, który rozjaśnił jej ciemną, poważną twarz
9
pod włosami tak gęstymi, że jak dawniej, tak i teraz nie mogła sobie dać z nimi rady i ściągała je grzebieniem byle jak, byle się trzymały. I w tej chwili przygładzała je pośpiesznie jedną ręką, drugą jednocześnie biorąc z rąk Jasia imbryk pełen wody. Pan Feliks grzebał tymczasem w swoim tobołku wyciągając czarny chleb, ser, kiełbasę...
—  Tak jak szwagierka lubiła dawniej... — rozkładał to wszystko na stole.
—  Co szwagier znowu! Naprawdę, po co było tyle tego wszystkiego przywozić! — i ciotka Adela rozpościerała czysty obrusik, krzątała się koło kuchni, podniecała ogień pod blachą.
Romana poczuła się jak w domu. Chciałaby tylko wiedzieć, gdzie będzie spała, ale nie śmiała zapytać. Pan Feliks oglądał stare meble, rozważał, czy co nie przybyło, czy wszystko jak dawniej.
—  Romcia będzie spała tu... — wskazała ręką ciotka. — Miejsca byłoby nawet, owszem, dosyć, tylko źe to... — znowu wskazała zagracony kąt, pośpiesznie wyjaśniając szeptem, bo już słychać było za drzwiami kroki powracającej: — Taka panna Irka! Sublokator-ka! Więcej z tego kłopotu niż korzyści...
Tu musiała przerwać, bo panna Irka weszła z paczkami i wręczając je ciotce Adeli, długo coś szeptała. Spoglądała przy tym na pana Feliksa. Z tych szeptów wynikło, że panna Irka prosi, zaklina, błaga nieledwie na klęczkach, żeby pan Feliks zechciał coś zagrać.
Pan Feliks zmiękł szybko pod wilgotnym, proszącym spojrzeniem twarzy łagodnej i miękkiej. Jaś zaczął także prosić. Ale ciotka nachmurzyła się i orzekła, że na granie będzie jeszcze czas, a teraz szwagier niech najpierw opowie coś o sobie, gdzie tyle czasu siedział, co robił...
I już w milczeniu, cicho krzątając się koło kuchni,
10
słuchała   skąpych   i   niezupełnie   jasnych   opowiadań
0   jakichś miastach na zachodzie, o jakichś pracach u gospodarzy na wsi, to znów po fabrykach... Trudno było to wszystko zrozumieć, bo przecież inni dawno już popowracałi z wojny, a szwagra jak nie było, tak nie było, a dziecko tłukło się po obcych ludziach...
Dziecko? Gdyby kto widział teraz tę małą Romanę, jak z niepokojem spoglądała to na ciotkę, to na ojca i jaki przy tym miała wyraz twarzy, wcale by jej nie nazwał dzieckiem. Chciałaby i ona coś powiedzieć, ale tatuś nie dał jej dojść do słowa. Nie lubił, kiedy wspominała złe czasy, chciał, żeby zapomniała o nich, żeby zaczęła nowe życie.
—  Córka nie ma do mniie żalu, że tak niby... trochę zwlekałem z tym powrotem. Romciu, powiedz, prawda, że nie masz żalu do tatusia?
I widać było, jak się przyzwyczaił już do tego, że kiedy tak mówii, to nikt nie może mieć do niego żalu. A gdyby miał, to słysząc go, zaraz by przestał mieć.
1  rzeczywiście Romana zaraz pobiegła ucałować ojca, że nie, że nie ma żalu.
Ale ciotka odwróciła głowę od pieca, postukując łyżką o brzeg garnka.
—  Więc jednak szwagier sam przyznaje, że zwlekał — powiedziała surowo.
Chciała mówić dalej, ale spojrzała na pannę Irkę, która znowu zaszyła się w swój kąt. Więc umilkła.
Także w czasie obiadu, który panna Irka wyjątkowo jadła razem z nimi, będąc, jak mówiła, na.swoim wikcie, ciotka tak kierowała rozmową, znacząco spoglądając w stronę panny Irki, żeby nie poruszać rodzinnych tematów. I ledwie skończyli jeść, zaproponowała :
—  Co będziemy tak siedzieć. Wyjdźmy lepiej na powietrze, trochę się przejść.
u
Jaś, który zaczynał już się nudzić, zerwał się od stołu. Romanie też było pilno.
Panna Irka najwyraźniej miałaby ochotę iść z nimi, ale się powstrzymała. Powiedziała, że zostanie, pozmywa, zrobi porządek. Za to wieczorem to pan Feliks już koniecznie musi zagrać, żeby tam nie wiem coi Inaczej, to po cóż przywoził ze sobą taką piękną harmonię?
Pan Feliks obiecywał, kłaniał się i uśmiechał, a ciotka Adela narzuciła na głowę lekki szalik i związała końce pod brodą, tłumacząc, że gdyby zaczęła się czesać, to by dopiero trwało a trwało. Więc dla prędkości woli tak.
Romana zbiegła już za Jasiem ze schodów. Objęło ich miejskie powietrze, jeszcze po letniemu ciepłe, choć bez zapachu lata.
Cudownie jest tak iść między ciocią a ojcem, jeszcze lepiej byłoby uwiesić się u ojcowego łokcia, a najlepiej uwiesić się u łokci ich obojga.
Ale Romana nie jest jeszcze taka śmiała wobec cioci, która w tym szaliku i nowej nylonowej bluzce wygląda nie jak ciocia, tylko jak jakaś pani. Spotyka znajomych, którzy tak samo jak oni przechadzają się przy niedzieli, godnie im się kłania samym tylko ruchem głowy, nie zatrzymując się. Taka to jest ta ciocia. Romanie każą jednak iść naprzód razem z Jasiem.
— Czy wiesz, jakiej to marki? — zapytuje Jaś. A Romana nie wie, że przejeżdżający samochód w ogóle ma jakąś markę, i pragnie tylko, żeby jej nie przejechał.
— To buick! — wykrzykuje Jaś triumfalnie. — Buick. A to opel. A to citroen. Romana, ty się boisz samochodów? — śmieje się z niej. A potem już się nawet nie śmieje, tylko przestaje zwracać na nią uwagę, zajęty jakimiś swoimi sprawami.
12
A Romana rozważa, o oczym by tu z nim pomówić, żeby go zająć i żeby ją choć trochę polubił. Jednocześnie spogląda w głąb ulicy, gdzie kołyszą się na kijach grona kolorowych baloników. Co to za szczęście musi być — być dzieckiem i dostać taki balonik. Ale o tym nie ma mowy! Raz, że nie jest już dzieckiem, a po drugie, że tatusiowi nie to jest w głowie... Ciocia pewnie ma do niego jakieś pretensje...
Ciepłe, miejskie powietrze bez żadnego zapachu. Asfalt. Rynsztoki. Domy. Jaś znowu g...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin