Harie Charriere - Papillon.txt

(1344 KB) Pobierz
Henri Charriere
"Papillon"
Pa�stwowy Instytut Wydawniczy

Warszawa 1994

0 0
l128 3


0 0
l128 3
Producent wersji brajlowskiej:

0 0
l128 3
Altix Sp. z o.o.

0 0
l128 3
ul. W. Surowieckiego 12a

0 0
l128 3
02-785 Warszawa

0 0
l128 3
tel. 644-94-78

0 0
l128 2




0 0
l128 3
Ludowi Wenezueli, skromnym rybakom znad zatoki Paria, intelektualistom, wojskowym i tym wszyst

kim, kt�rzy dali mi szans� rozpocz�cia �ycia na nowo;

0 0
l128 3


0 0
l128 3
�onie Ricie, mojej najlepszej przyjaci�ce.

0 0
l128 3


0 0
l128 3


S�owo wst�pne 

0 0
l128 3


0 0
l128 3
Ksi��ka ta prawdopodobnie nie powsta�aby nigdy, gdyby w lipcu 1967 roku w Caracas, w rok po 
trz�

sieniu ziemi, kt�re zrujnowa�o miasto, pewien m�ody duchem sze��dziesi�cioletni m�czyzna nie dowiedzia� 

si� z gazet o istnieniu, a zarazem o �mierci Albertyny Sarrazin. By�a ona jak niepozorny, pe�en blasku czarny 

diament. Tryska�a humorem i zadziwia�a odwag�. �wiatow� s�aw� zyska�a po opublikowaniu w czasie nieco 

d�u�szym ni� rok trzech ksi��ek. Dwie z nich dotyczy�y jej pobytu w wi�zieniach oraz przyg�d, jakie prze�y�a 

podczas ucieczek.

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
M�czyzn� tym by� Henri Charrire. Przyby� tu z daleka ze zsy�ki, a dok�adniej m�wi�c z Cayenne, do

k�d pow�drowa� w roku 1933. Anio�em nie by�, to prawda, ale skazano go na kar� do�ywotniego wi�zienia 

za zab�jstwo, kt�rego nie pope�ni�. Znany niegdy� w �rodowisku przest�pczym pod pseudonimem Papillon, 

Henri Charrire - kt�ry przyszed� na �wiat w roku 1906 we francuskiej rodzinie nauczycielskiej w departa

mencie Ardche - zosta� Wenezuelczykiem dlatego, �e mieszka�cy tego kraju nie zagl�dali do policyjnej kar

toteki, zaufali jego spojrzeniu i temu, co m�wi�, b�d�c zgodni co do tego, �e trzyna�cie lat pobytu w wi�zie

niach, lat bezustannych ucieczek i walki o wyrwanie si� z piek�a do�ywotniej zsy�ki jest ju� tylko zamkni�tym 

rozdzia�em.

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
Ot� w lipcu 1967 roku Charrire wst�puje do francuskiej ksi�garni w Caracas i kupuje "L'Astragale" 

(wyd. pol. "Skok", PIW, 1968). Na banderoli opasuj�cej ksi��k� widzi napis: nak�ad 123 000 egz., co 

sk�ania go do refleksji: "Je�li tej ma�ej, z kt�r� los obszed� si� tak surowo, uda�o si� sprzeda� tyle egzempla

rzy tej swojej opowie�ci, to ja sprzedam trzy razy wi�cej ksi��ek, w kt�rych opisz� trzydzie�ci lat swoich 

bezustannych przyg�d." Rozumowanie logiczne, ale i nies�ychanie ryzykowne, gdy� po sukcesie Albertyny na 

biurkach wydawc�w wyl�dowa�y dziesi�tki r�kopis�w nie nadaj�cych si� do druku, bowiem przygoda, nie

szcz�cie czy doznane krzywdy nie daj� wcale gwarancji, �e przelane na papier stan� si� interesuj�c� lektur�. 

Trzeba jeszcze posiada� �w rzadki dar, kt�ry sprawia, �e czytelnik widzi i odczuwa to samo co bohater, sta

je si� uczestnikiem zdarze� ogl�danych i prze�ywanych przez narratora, jakby tam z nim by�.

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
Henri Charrire mia� pod tym wzgl�dem du�o szcz�cia. Nie przysz�o mu nawet do g�owy, �eby si�g�
n�� 

po pi�ro: Jest to cz�owiek czynu, nies�ychanie �ywotny; czu�a, szlachetna dusza. Cechuje go burzliwy tempe

rament, bystre spojrzenie, ciep�y, z lekka chropawy g�os zdradzaj�cy �r�dziemnomorskie pochodzenie; 

mo�na go s�ucha� ca�ymi godzinami, poniewa� obdarzony jest wyj�tkowym talentem gaw�dziarza. I oto jes

te�my �wiadkami cudu: �w cz�owiek nie maj�cy �adnych kontakt�w ze �wiatem literackim ani jakichkolwiek 

ambicji w tym wzgl�dzie ("Przesy�am panu moje przygody, prosz� da� to do zredagowania jakiemu� profe

sjonali�cie" oto s�owa, jakich u�y�, zwracaj�c si� do mnie) pisze tak, jak m�wi: widzi si� to, czuje, prze�ywa, 

i je�eli przypadkiem - doczytawszy do ko�ca stron� - czytelnik postanawia od�o�y� lektur�, podczas gdy au

tor opowiada w�a�nie, �e idzie do kibla (a miejsce to spe�nia w zamorskim wi�zieniu rozliczne i wa�ne funk

cje), bezwiednie czyta jednak dalej, gdy� opis jest tak sugestywny, i� w ko�cu nie tylko Papillon idzie sobie 

ul�y�, lecz tak�e ten, kt�ry czyta ksi��k�.

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
W trzy dni po przeczytaniu "L'Astragale" Charrire za jednym zamachem zapisze dwa pierwsze zeszy�
ty - 

s� to zeszyty formatu szkolnego, w kt�rych grzbiet tworzy metalowa spirala ��cz�ca poszczeg�lne kartki. 

Przerywa na pewien czas pisanie, by zasi�gn�� opinii os�b postronnych o najbardziej zdumiewaj�cej ze 

wszystkich przyg�d, jakie do tej pory prze�y�. Po czym, na samym pocz�tku 1968 roku, zn�w chwyta za 

pi�ro. Dwa miesi�ce p�niej ma ju� zapisanych trzyna�cie zeszyt�w.

0 0
l128 3
I - podobnie jak Albertyna - przesy�a mi r�kopis poczt�, a trzy tygodnie p�niej jest ju� w Pary�u. Al�
ber

tyn� wylansowa�em wraz z JeanJacques Pauvertem: swoj� ksi��k� Charrire powierzy� tylko mnie.

0 0
l128 3
W opowie�ci tej - b�d�cej rejestracj� �wie�ych jeszcze wspomnie� przepisanej na maszynie przez 
kilka 

zmieniaj�cych si� cz�sto entuzjastek, z kt�rych nie wszystkie w�ada�y biegle j�zykiem francuskim, nie zmieni

�em praktycznie rzecz bior�c niczego. W�a�ciwie poprawi�em tylko znaki przestankowe, skorygowa�em kilka 

niezbyt czytelnych hispanizm�w, przyda�em w paru miejscach jasno�ci tekstowi, usprawniaj�c szyk wyraz�w 

zachwiany zapewne na skutek pos�ugiwania si� na co dzie� trzema czy czterema j�zykami, kt�rych autor 

nauczy� si� ze s�uchu.

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
Za autentyzm opisu r�cz�, przynajmniej w odniesieniu do przedstawionych przez pisz�cego tre�ci. 
Gdy 

Charrire dwukrotnie przyje�d�a� do Pary�a, przegadali�my ze sob� ca�e dnie, a nawet i par� nocy. Jest rze

cz� oczywist�, �e po trzydziestu latach niekt�re szczeg�y mog�y ulec w pami�ci zatarciu czy przeinaczeniu. 

Nie to wszak jest wa�ne. Odno�nie do spraw o znaczeniu zasadniczym wystarczy zajrze� do dzie�a pt. "Ca

yenne" pi�ra profesora Devze'a (Julliard, coll. Archives, 1965), by natychmiast zda� sobie spraw� z faktu, 

�e Charrire nic nie przesadzi� zar�wno w opisie zwyczaj�w, jak i nieludzkich warunk�w panuj�cych w wi�

zieniu. Wprost przeciwnie.

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
Zgodnie z przyj�t� zasad� zmienili�my nazwiska wsp�wi�ni�w, stra�nik�w i naczelnik�w jednostek 
pe

nitencjarnych, poniewa� celem, jaki przy�wieca� autorowi tej ksi��ki, nie by�o atakowanie konkretnych os�b, 

ale przedstawienie pewnego �rodowiska i poszczeg�lnych typ�w ludzkich. Podobnie rzecz si� ma z datami: 

niekt�re s� dok�adne, inne jedynie z grubsza okre�laj� czas. Jest to w zasadzie bez znaczenia. Charrire bo

wiem nie mia� zamiaru pisa� ksi��ki historycznej, a tylko opowiedzie� o tym, co sam prze�y�, czego twardo 

do�wiadczy� na w�asnej sk�rze. I tak powsta�a nies�ychanie barwna epopeja cz�owieka, kt�ry nie akceptuje 

tego, co zdecydowanie wykracza poza zrozumia�� samoobron� spo�ecze�stwa przed �yj�cymi na jego �onie 

przest�pcami i stanowi akt przemocy i represji niegodny cywilizowanego narodu.

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
 Pragn� podzi�kowa� Jean-Franois Revelowi za to, �e - pozostaj�c pod wra�eniem tego tekstu, kt�
rego 

by� jednym z pierwszych czytelnik�w zechcia� u�wiadomi� nam, w czym tkwi jego warto��, oraz wyja�ni� 

zwi�zki, jakie ��cz� go z literatur� dawn� i wsp�czesn�.

0 0
l128 3


0 0
l128 3
Jean-Pierre Castelnau

0 0
l128 3


0 0
l128 3


0 0
l128 3
Zeszyt pierwszy 

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3


0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
Droga do wieczno�ci ("Wieczno��" w gwarze wi�ziennej znaczy do�ywocie. [Przyp. t�um.])

0 0
l128 3


0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
Proces

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3


0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
Policzek okaza� si� tak silny, �e pozbiera� si� po nim zdo�a�em dopiero po trzynastu latach. By�o to zu

pe�nie co� innego, ni� dosta� po prostu w twarz, i �eby mi go wymierzy�, rzucili si� na mnie ca�� gromad�.

0 0
l128 3
26 pa�dziernika 1931. Ju� o �smej rano wyprowadzono mnie z celi, kt�r� zajmuj� w Conciergerie ju� 
od 

roku. Jestem �wie�o ogolony, dobrze ubrany; garnitur od dobrego krawca sprawia, �e wygl�dam elegancko. 

Ostatni akcent memu strojowi nadaje bia�a koszula i bladoniebieska muszka.

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
Mam dwadzie�cia pi�� lat, a wygl�dam na dwadzie�cia. Nieco onie�mieleni faktem, �e sprawiam wra�
�e

nie d�entelmena, �andarmi odnosz� si� do mnie grzecznie. Zdejmuj� mi nawet kajdanki. Siedzimy w sz�stk� 

- pi�ciu �andarm�w i ja - na dw�ch �awkach w sali o nagich �cianach. Na dworze pochmurno. Na wprost 

nas drzwi, kt�re maj� niew�tpliwie po��czenie z sal� s�dow�, gdy� znajdujemy si� w Pary�u, w Pa�acu 

Sprawiedliwo�ci departamentu Sekwany.

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
Za kilka chwil oskar�ony zostan� o zab�jstwo. Podchodzi m�j adwokat, mecenas Raymond Hubert, 
by 

si� ze mn� przywita�: "Nie ma przeciwko panu �adnego powa�nego dowodu obci��aj�cego, jestem dobrej 

my�li, zostaniemy u�askawieni." U�miecham si�, s�ysz�c to jego "my". Mo�na by powiedzie�, �e on te�, �e 

pan mecenas Hubert tak�e staje przed �aw� przysi�g�ych w charakterze oskar�onego i �e je�li zapadnie wy

rok skazuj�cy, on r�wnie� b�dzie go musia� odsiedzie�.

0 0
l128 3
Wo�ny otwiera drzwi i zaprasza do �rodka. Pod eskort� czterech �andarm�w - dow�dca idzie obok 
- wchodz� do ogromnej sali drzwiami, kt�rych oba wielkie skrzyd�a otwarte s� na o�cie�. Szykuj�c si� do 

wymierzenia mi tego policzka, dano tej sali krwistoczerwony wystr�j, na kt�ry si� sk�adaj�: dywan, wisz�ce 

w wielkich oknach firanki, a nawet togi s�dzi�w, kt�rzy za chwil� b�d� mnie s�dzili.

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
- Prosz� wsta�, s�d idzie!

0 0 1 1 5 1 74 1
l128 3
W drzwiach po prawej stronie pojawia si� sze�ciu m�czyzn, id� g�siego. Przewodnicz�cy i pi�ciu s�dzi�w 

w okr�g�ych biretach na g�owie. Przewodnicz�cy sk�adu s�dziowskiego zatrzymuje si� przy krze�le znajduj�

cym si� po�rodku, po jego lewej i prawej stronie miejsca zajmuj� ase...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin