W tej satyrze autor podejmuje temat ubóstwa i pozycji społecznej literatów. Kwestię tę wiąże Naruszewicz z krytyką sarmatyzmu rozumianego jako zacofanie i ciemnotę prowincjonalnej szlachty, która niechętnie przyjmuje jakiekolwiek nowości w dziedzinie literatury i nauki, skąd bierze się niechęć tej części społeczeństwa do czytania "pożytecznych ksiąg".
W odpowiedzi na pytanie przyjaciela, jak to się dzieje, że literat cierpi biedę i już drugi rok nosi ten sam żupan i tę samą kurtę, literat rozpoczyna długi monolog, w którym próbuje wyjaśnić taki stan rzeczy. Pisarz stracił wszystko, ponieważ został oszukany przez drukarnie, a mecenasi finansowali go tylko dotąd, dokąd im nadskakiwał i schlebiał. Stwierdza on, że gdyby ludzie kupowali księgi, łatwiej byłoby żyć tym wszystkim, którzy utrzymują się z pracy pisarskiej:
"Lecz w naszym kraju jeszcze ten dzień nie za(ś)witał,
Żeby kto w domu pisma pożyteczne czytał.
Jeden drugiego gani, że czas darmo trawi"
W tym miejscu rozpoczyna się fragment tekstu zbliżony w formie i wymowie do Krótkiej rozprawy... Reja. "Mówi szlachcic", że księgami powinien zajmować się ksiądz, "aby nauką i pismem zdrowym lud zasilić" i w ten sposób odwdzięczyć się Rzeczypospolitej za wszelkie przywileje, którymi jego stan się cieszy. Ponadto ksiądz nie musi zajmować się rodziną i dzięki temu może znaleźć czas na czytanie. Ksiądz z kolei zarzuca szlachcicowi, że on nie pracuje własnymi rękami, lecz że na niego "sto pługów ryje". Szlachcic nie pełni też żołnierskich obowiązków i nie ponosi z tego tytułu żadnych kosztów ani strat. Jego jedynym zajęciem jest siedzenie przy ogniu lub oknie i rozmowa z Żydem. Dlatego ksiądz proponuje, aby przynajmniej coś przeczytał, a nie był "tylko szlachcicem herbem i nazwiskiem ". Oprócz tego szlachcic ma wysokie aspiracje: pragnie być posłem albo deputowanym. Każdy zresztą ze stanów zasłania się swoimi zajęciami, które nie pozwalają rzekomo zajmować się czytaniem, ale usprawiedliwieni w tym względzie są tylko chłopi i kupcy, którzy naprawdę rzetelnie oddają się swojej ciężkiej pracy.
Następnie literat opisuje scenę rozmowy księgarza ze szlachcicem, który chce kupić (dla dzieci) "jakie dziełko w nowej modzie". Księgarz prezentuje wiele książek dotyczących różnych dziedzin nauki, jednak na żadną z nich szlachcic nie może się zdecydować, zaś uzasadnienia, które przytacza, demaskują jego nieuctwo, wstecznictwo i zarozumiałość. Krytykuje on wszystkie nowinki literackie i naukowe, chociaż wcale ich nie zna. Wreszcie decyduje się na receptę na przyrządzenie "dryjakwi" (specyfiku uważanego za uniwersalne lekarstwo) oraz "kalendarz nowy" i kalendarz gospodarski.
Na koniec literat wymienia wszystkie ujemne strony życia umysłowego i społecznego wynikające z faktu, że się czyta "szpargał byle jaki" lub nie czyta się w ogóle. Są nimi: zacofanie, umysłowa ciasnota oraz:
"(...) pycha szalona, że swe antenaty (antenat-przodek)
Od trojańskiego jeszcze zasięga Achaty
I, siedząc nad herbarzem z nosem osiodłanem,
Pycha, że pan przodek jego był hetmanem".
PM1959