Polakowa Tatiana - Olga Riazancewa 04 - Wielki seks w małym mieście.pdf

(1236 KB) Pobierz
TATIANA POLAKOWA
Wielki seks w małym
mieście
Światła samochodu wyrwały z ciemności dwie męskie
postacie. Osłaniając się przed ulewnym deszczem jedną
kurtką, trzymaną nad głową jak parasol, mężczyźni odsunęli
się od jezdni, chcąc uchronić się od bryzgów spod kół mojego
samochodu, choć i tak wyglądali na przemokniętych do suchej
nitki. Jeden z determinacją machnął ręką w moją stronę - już
właściwie przejechałam obok nich, ale niemal od razu
wyhamowałam. Nie jest mądrze brać „łebków" o drugiej w
nocy, gdy leje taki deszcz, iż żaden dobry właściciel psa by
nie wygonił, zwłaszcza że „łebków" było dwóch, a ja jestem
kobietą młodą, atrakcyjną (na pierwszy rzut oka) i jeżdżę
drogim samochodem, stanowiącym nie lada pokusę dla
słabych jednostek. Ale mężczyźni wyglądali na
nieszczęśliwych, a ja nie jestem strachliwa.
Był również jeszcze inny powód: w moim życiu ostatnio
zupełnie nic się nie wydarzyło, ani dobrego, ani złego. Jak się
okazało, działa to dość przygnębiająco.
Wrzuciłam wsteczny i jamnik o imieniu Saszka, który do
tej pory drzemał rozwalony na tylnym siedzeniu, uniósł głowę
i rozejrzał się ze zdumieniem.
- No co, pomożemy ludziom - powiedziałam, jakby się
usprawiedliwiając. Saszka westchnął i zastygł, czekając na
rozwój wypadków.
Wcisnęłam klakson, zwracając na siebie uwagę facetów,
którzy już chyba doszli do wniosku, że znowu nie mieli
szczęścia, i pospiesznie skryli się pod drzewem. Widząc, że
się zatrzymałam, pędem rzucili się do samochodu.
- Dziękuję - wymamrotał ten, który pierwszy wsiadł w
zbawcze ciepło i pospiesznie ulokował się na tylnym
siedzeniu. Drugi rzucił mokrą kurtkę pod nogi i trzasnął
drzwiami.
Mogli mieć dwadzieścia lat, może trochę więcej. Jeden był
szatynem z bródką w szpic, inteligentną twarzą i posiniałymi z
zimna wargami. Drugi wyglądał na trochę starszego, mokre
kasztanowe włosy przykleiły mu się do czoła, które ozdabiał
wielki siniak. Brew miał rozciętą, ale rana zdążyła się już
zabliźnić i przemienić w cienką, białą szramę. Rozbite wargi
spuchły i choć nie krwawiły, wyglądało na to, że stracił kilka
zębów. Najwyraźniej niedawno się z kimś bił... Saszka,
któremu facet się nie spodobał, warknął głucho, a ja spytałam:
- Dokąd?
- Na prospekt Władimirski - odparł ten z bródką. - A
potem, jeśli można, na Robotniczą. Zapłacimy - zapewnił
szybko, sięgając do kieszeni.
- Nie trzeba. - Machnęłam ręką, ruszając. Mężczyźni
siedzieli w milczeniu.
Ten ze zmasakrowaną twarzą kulił się, kilka razy trwożnie
obejrzał na tylną szybę. Może właśnie kogoś okradli, a może
to tylko naturalne pragnienie znalezienia się jak najdalej od
miejsca, w którym dostali po mordzie? Wycieraczki chodziły
monotonnie, włączyłam głośniej radio. Saszka ciągle warczał.
Na światłach skręciłam na Władimirski i wkrótce chłopak z
bródką poprosił:
- O, niech się pani tutaj zatrzyma. - Stanęłam pod
sklepem. - Na razie - rzucił kumplowi, uścisnął mu dłoń i
pobiegł do bramy trzydzieści metrów dalej. Na pożegnanie
wymienili przestraszone spojrzenia, wyraźnie coś ich
niepokoiło.
Nie moja sprawa - upomniałam samą siebie, zawracając.
Żeby dojechać na Robotniczą, na światłach należało skręcić w
prawo.
- Dobry wózek - odezwał się facet.
- Dobry - przyznałam.
- Pewnie bardzo drogi.
- Pewnie - nie spierałam się.
- Nie boi się pani sama jeździć? Odwróciłam się i
odparłam z uśmieszkiem:
- Ciebie się nie boję. Uważasz, że powinnam? Mężczyzna
zaśmiał się po chłopięcemu, zaraźliwie.
- Poznałem panią... Już po samochodzie należało się
domyślić, w całym mieście jest tylko jedno takie ferrari.
To, że mieszkańcy miasta znali moją twarz, mnie nie
dziwiło. W swoim czasie często pojawiałam się na stronach
lokalnych gazet i w lokalnych wiadomościach telewizyjnych -
byłam wtedy zastępcą Dziadka do spraw kontaktów z opinią
publiczną (w każdym razie tak się to oficjalnie nazywało), a w
mieście Dziadek był carem i bogiem w jednej osobie. Dość
długo się tolerowaliśmy, a potem nie zdołaliśmy się dogadać
w kilku kwestiach (wcześniej też nie mogliśmy, ale wisiało mi
to, dopóki on nie przegiął) i w efekcie opuściłam dom z
kolumnami i czerwonymi dywanami na schodach, i teraz
byłam wolnym ptakiem, co oznacza, że nie robiłam nic.
Dzięki temuż Dziadkowi pieniędzy miałam jak lodu i mogłam
się nie martwić o chleb powszedni.
- Pani pies nazywa się Saszka? - spytał facet, zerkając na
mojego czworonożnego przyjaciela.
- Skąd wiesz? - zdumiałam się.
- Wszyscy wiedzą - odparł.
Wzruszyłam ramionami i postanowiłam zrewanżować mu
się czymś równie mało przyjemnym.
- A gdzie cię tak załatwili?
- Załatwili? - zdumiał się. - Trzeba było widzieć
tamtych... Jacyś kretyni przyczepili się do nas pod pubem.
- Twój kumpel mniej oberwał.
- On jest karateką - oznajmił chłopak takim tonem, jakby
jego przyjaciel był samym Panem Bogiem.
Skręciłam w Robotniczą i lekko przyhamowałam przed
nowymi,
niedawno
zasiedlonymi
blokami, ale chłopak
milczał, więc pojechałam dalej. Ulica skończyła się
niespodziewanie, tuż przed wzgórzem zalśniła rzeka, po lewej
ciemniała piętrowa budowla, którą trudno było nazwać
domem, chyba kiedyś był to internat fabryki „Czerwony
kapelusznik" (mieliśmy w naszym mieście coś takiego). A już
myślałam, że w tej okolicy nie ma żadnych starych budynków,
że wszystkie zostały wyparte przez wieżowce, które wyrastały
tu jak grzyby po deszczu... Jednak budynek najwyraźniej był
zamieszkany: nad wejściem paliła się żarówka i w jej świetle
widać było firanki w pobliskim oknie.
- Tu mieszkasz? - spytałam.
Chłopak rozciągnął rozbite wargi w szerokim uśmiechu.
- Nie, ja skromniej. Naprawdę nie chce pani pieniędzy?
- Obejdę się. - Machnęłam ręką.
Chłopak złapał kurtkę i biegiem ruszył w stronę budynku,
minął jednak wejście i skrył się w ciemnościach za rogiem
budowli, zapomnianej przez Boga i władze.
A ja bez pośpiechu pojechałam do domu. Właściwie... W
domu nikt na nas nie czekał, spać mi się nie chciało, można by
pojeździć trochę po mieście...
Lubię moje miasto nocą, zwłaszcza w czasie deszczu.
Latarnie, odbicie świateł w kałużach... W tej chwili Saszka
szczeknął nieśmiało i poczułam coś na kształt wyrzutów
sumienia.
- Dobra, psie, jedziemy spać.
W domu czekała na mnie niespodzianka: już podjeżdżając,
spostrzegłam, że w salonie pali się światło.
- Mamy gości - poinformowałam Saszkę, gubiąc się w
domysłach, kogo diabli nadali o tej porze? Klucze od mojego
mieszkania ma Dziadek, Ritka, a kilku innym moim
znajomym klucze w ogóle nie są potrzebne. Bez względu na
to, kto to był, nie miałam ochoty go widzieć, ale jak zawsze
nikt się nie liczył z moimi pragnieniami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin