Morris Julianna - Rodzina O'Rourke 05 - Spotkanie pod jemiołą.pdf

(397 KB) Pobierz
585164526 UNPDF
Julianna Morris
Spotkanie pod jemiołą
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Shannon O’Rourke zaparkowała przed pocztą i złapała kartki świąteczne. Zwykle
wysyłała je z biura, teraz jednak, ku swojemu niezadowoleniu, przebywała na kilkudniowym
urlopie. Niechętnie brała wolne od swoich obowiązków dyrektora działu public relations.
Zauważyła, że z zaparkowanego nieopodal dżipa wysiada jej sąsiad.
Jak dotąd spotkała Aleksa McKenziego tylko raz. Oczywiście dzięki sąsiedzkim
ploteczkom wiedziała już o nim co nieco. Był trzydziestoczteroletnim wdowcem, inżynierem
z doktoratem, i wykładał w college’u. Był także niezaprzeczalnie przystojnym mężczyzną.
– Jeremy, zostaw Tibblesa w samochodzie – powiedział do syna, odpinając go z
dziecięcego fotelika.
Chłopiec jednak, wysiadłszy z dżipa, mocno przycisnął królika do piersi. Shannon
ścisnęło się serce, kiedy dojrzała wyraz jego oczu. Były pełne smutku i dziwnej dojrzałości,
jakby nosił w sobie wspomnienie wielkiej tragedii.
– Synku, daj spokój – powiedział łagodnie Alex. – Jestem pewien, że Tibbles z chęcią na
nas poczeka.
Jeremy przycisnął zabawkę jeszcze mocniej do siebie i potrząsnął głową.
– W porządku... Zostań tutaj, a ja w tym czasie wypakuję paczki z samochodu.
Po chwili Alex z trudem manewrował między samochodami, starając się jednocześnie
utrzymać sporą ilość paczek i syna za rękę.
Shannon podbiegła w ich stronę.
– Doktorze McKenzie, pozwoli pan, że pomogę.
Alex odwrócił się i zobaczył ognistowłosą piękność śpieszącą w jego stronę. Chyba już
gdzieś ją widział.
– Przepraszam, czy my się znamy? – zapytał.
– Nazywam się Shannon O’Rourke i jestem pańską sąsiadką.
– Ach, rzeczywiście! – To było przed miesiącem. Właśnie wprowadzali się do
dwupoziomowego mieszkania, kiedy zobaczył wjeżdżającą na podjazd kobietę. Była
szczelnie okutana w płaszcz, jedynie spod kaptura widać było miedziane włosy. Pomachała
do niego ręką i wbiegła do mieszkania, uciekając przed deszczem.
Dzisiaj jednak było znacznie cieplej i pogodniej. Shannon miała na sobie markowe dżinsy
i kaszmirowy sweter, dzięki czemu mógł podziwiać jej wspaniałą figurę.
Jedna z paczek wysunęła mu się spod ramienia.
– Poniosę je. – Zręcznie złapała w locie pakunek i zabrała z rąk Aleksa kilka innych. –
Idzie pan? – Ruszyła szybkim krokiem.
Alex zdumiał się nieco. Jego sąsiadka z pewnością nie była osobą nieśmiałą. Ujął dłoń
Jeremy’ego i weszli do urzędu pocztowego.
Ludzie mawiają, że po stracie ukochanej osoby najgorsze są samotne święta, jednak dla
Aleksa najtrudniejszym zadaniem było stwarzanie świątecznego nastroju ze względu na
czteroletniego synka. Kim odeszła w styczniu, będzie to zatem pierwsze Boże Narodzenie bez
niej. Jego żona pozostawiła po sobie w ich życiu ogromną, bolesną wyrwę. Dodatkowo
dręczył go fakt, że ze względu na swoją pracę musiał Jeremy’ego oddawać na kilka godzin do
przedszkola, które, choćby i najlepsze, nie mogło chłopcu zastąpić matczynej opieki.
Jego przyjaciele podkreślali, jak bardzo oddanym był mężem, chociaż wiele czasu
spędzał w delegacjach, bo tego wymagała poprzednia praca. Przyznawał im rację, potrafił
docenić to, co go spotkało. Miał czułą, delikatną, kochającą żonę, która nigdy nie sprawiłaby
mu najmniejszej przykrości. Takiej właśnie kobiety szukał, pochodził bowiem z domu, w
którym rodzice bezustannie niszczyli się nawzajem, jakby cel życia znaleźli w kłótniach i
awanturach.
Kochał Kim miłością ostateczną. Takie uczucie zdarza się tylko raz.
Shannon przytrzymała drzwi biodrem, czekając cierpliwie, aż wejdą do środka.
– To moje zadanie – zaprotestował Alex. – To mężczyzna przytrzymuje drzwi damie.
Przypuszczam jednak, że jest pani kobietą nowoczesną i nie uznaje podobnych zasad.
Shannon już chciała puścić ciętą ripostę, jednak powstrzymała się. Stanowczo twierdziła,
że zawsze należy być sobą, niezależnie od tego, czy to się komuś podoba, czy nie. Tyle że już
nie była pewna, co w jej przypadku znaczy „być sobą”. Chciała od życia czegoś więcej,
kariera przestała jej wystarczać. Marzyła o miłości i małżeństwie, ale jej życie uczuciowe
zionęło pustką. Teraz, kiedy już czterech z jej pięciu braci szczęśliwie się ożeniło, pragnienie
posiadania własnej rodziny było jeszcze silniejsze.
– Przeciwnie, nie mam nic przeciwko staroświeckim zasadom – odparła lekko.
– Świetnie. Proszę zatem przodem, panno O’Rourke. Kiedy znalazła się blisko niego,
poczuła się nad wyraz przyjemnie. Zły znak. Nie wolno jej było zapominać o tym, co jej
siostry, Miranda, Kelly i Kathleen, zawsze podkreślały, a mianowicie że samotni ojcowie to
ciężki orzech do zgryzienia, bo motywy, jakimi kierują się wobec kobiet, są niejasne i
pogmatwane. Spojrzała na smutną buzię Jeremy’ego i jej serce stopniało w jednej chwili.
– Pani przodem – powiedział chłopiec.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się do Jeremy’ego, zerknęła na Aleksa i ruszyła do kolejki. Na
poczcie, jak to przed świętami, panował okropny tłok, zapowiadało się zatem dłuższe
czekanie. Myśl ta ucieszyła Shannon, zaraz jednak zganiła się ostro. Na litość boską, facet
tylko przytrzymał drzwi, po prostu jest uprzejmy, to wszystko!
Było jednak w Aleksie coś z dżentelmena w starym stylu, podobnie jak w jej braciach.
Uciekała przed takimi gdzie pieprz rośnie. Wystarczy, że raz się zakochała w szarmanckim
chłopaku, który po jakimś czasie rzucił ją w całkiem bezpardonowy sposób, oświadczając, że
szuka kobiety podobnej do swojej matki, takiej, która „stworzy mu prawdziwy dom”, a
Shannon kompletnie się do tego nie nadaje. Miał w tym sporo racji. Na przykład w kuchni
radziła sobie rewelacyjnie, oczywiście jeśli uznać, że gotowanie polega na przemianie
doskonałych produktów w niejadalną breję... Jednak złamane serce bolało do tej pory.
Z zamyślenia wyrwał ją Jeremy, pociągając za sweter.
– Pomogę ci. – Wskazał na paczki, które wciąż trzymała.
– Aha... dobrze. Weź tę paczuszkę, a ja potrzymam Tibblesa, zgoda? – wymyśliła
sprytnie. – Posiedzi na mojej torebce, odpocznie sobie.
Jeremy przyglądał jej się intensywnie przez dłuższą chwilę. Najwyraźniej pluszowy
królik nie był zwykłą zabawką, którą można każdemu powierzyć. Shannon ukucnęła i
spojrzała chłopcu w oczy. Było w nim sporo znanego jej smutku. Też tak patrzyła na świat,
kiedy straciła ukochanego ojca.
– Obiecuję, że się nim dobrze zajmę – przyrzekła solennie. Po długim namyśle Jeremy
wreszcie zgodził się wymienić Tibblesa na dwie małe paczki. Shannon usadowiła królika na
swojej torebce w taki sposób, żeby chłopiec miał go cały czas na widoku. Ze zdziwieniem
zauważyła ogromne zaskoczenie na twarzy Aleksa.
– Coś się stało? – zapytała.
– Nie wiem, jak pani tego dokonała. Syn nie rozstaje się z królikiem od śmierci żony.
Próbowałem różnych sztuczek, ale bez skutku. Puszcza go tylko na czas kąpieli, bo, jak
twierdzi, Tibbles boi się wody. Doskonale sobie pani radzi z dziećmi.
– Bardzo lubię dzieci. – Jej trzy siostrzenice i bratanek byli zabawni i rozkoszni.
Zrobiłaby dla tych szkrabów wszystko. Z pewnością również chciałaby kiedyś zostać matką.
Lecz tak naprawdę nic nie wiedziała o dzieciach.
On zaś ze zdumieniem patrzył na syna, który właśnie odmaszerował do rogu
pomieszczenia, żeby podziwiać pięknie udekorowaną choinkę. Oczy Aleksa kryły w sobie
smutek. Shannon z przykrością spoglądała na tego przystojnego mężczyznę, którego twarz
naznaczona była cierpieniem. Wdowiec, samotny ojciec... a właśnie nadchodziły święta,
kiedy stratę najbliższych odczuwa się najboleśniej. Pamiętała pierwsze Boże Narodzenie po
śmierci ojca...
– To musi być bardzo trudne, szczególnie przed świętami – powiedziała prawie szeptem.
– Dzięki Kim dla Jeremy’ego były to magiczne dni. Lepili gwiazdki z ciasta, robili
zabawki na choinkę i czekali na małego Jezuska. – Uśmiechnął się. – I na Świętego Mikołaja.
Tak bardzo mu jej brak, a ja nie umiem temu zaradzić.
Poruszyła ją ta opowieść, zarazem jednak nie powinna zaprzyjaźniać się z kimś, kto
wciąż opłakuje śmierć żony. Gdyby zaangażowała się w jakikolwiek sposób, na pewno znów
skończyłoby się to złamanym sercem. Poza tym jej związki nie trwały długo. Niezależnie od
tego, czy mężczyzna był staroświecki, czy nowoczesny, zawsze okazywało się, że marzy mu
się to samo: kura domowa o wyglądzie seksbomby. Cóż, nie nadawała się na kurę domową,
choć kto wie? Nieźle poradziła sobie z Jeremym, może więc i ona mogłaby się stać
udomowioną boginią seksu?
– Dlaczego ten królik jest tak ważny dla twojego synka?
– Próbowała podtrzymać konwersację, chociaż i ślepy by dostrzegł, że doktor McKenzie
nie jest w najmniejszym stopniu nią zainteresowany.
– Nie wiem, może pani się uda rozwiązać tę zagadkę? – Uśmiechnął się do niej nieśmiało.
Niby nic nie wiedziała o dzieciach, jednak straciła ojca, a Jeremy matkę, i to bolesne
doświadczenie wytworzyło między nimi swoistą więź. W Shannon rodził się bunt. Dziecko
nie powinno przechodzić przez taki koszmar!
– Tak mi przykro. Przeprowadzka pewnie też nie była łatwa. Gdybym mogła w czymś
pomóc... – W ostatniej chwili powstrzymała się przed złożeniem propozycji opiekowania się
Jeremym podczas urlopu.
– Dziękuję bardzo, to naprawdę miło z pani strony – odpowiedział Alex tonem, który
jasno wskazywał, że na pewno nie skorzysta z jej oferty.
– Shannon, wszyscy tak do mnie mówią, nawet dziennikarze, choć podczas konferencji
prasowych stają się potwornie sztywni.
– Często bierzesz udział w konferencjach prasowych?
– To należy do moich obowiązków. Jestem dyrektorem do spraw public relations w
O’Rourke Enterprises.
– No jasne, należysz do klanu O’Rourke’ów.
Shannon zmarszczyła brwi. Być może Alex nie miał niczego złego na myśli, jednak to
stwierdzenie zabrzmiało pejoratywnie. Najstarszy z jej braci był wybitnie uzdolnionym
biznesmenem. Czego tylko się tknął, zamieniało się w złoto. Nie tylko w Seattle jej nazwisko
było dobrze znane, u jednych wzbudzało szacunek, u innych zawiść.
– Przepraszam – zreflektował się Alex. – Pewnie doprowadzają cię do szału ludzie,
którzy tak mówią.
– Zdarza się – odparła z uśmiechem.
Alex spojrzał na syna, który właśnie do nich dołączył. Przyjrzała się chłopcu uważnie.
Był taki mały, a już stracił matkę. Być może nawet dobrze jej nie pamiętał, jednak wciąż czuł
się porzucony. Może ją obwiniał, że odeszła? Może nie rozumiał, że wcale nie chciała
umrzeć? Zresztą kto potrafi zrozumieć śmierć, jej ostateczność... Ileż to razy słyszała głos
ojca i odwracała się, pewna, że go zobaczy... Westchnęła głęboko.
– A więc jesteś inżynierem, tak? – zapytała, próbując odgonić od siebie czarne myśli. –
Mój brat, Kane, też chciał być inżynierem, ale musiał rzucić studia.
– I zamiast tego został milionerem? – odparł szorstko. – To musiała być trudna decyzja.
Oczy Shannon zwęziły się ze wściekłości. Jej bracia być może zachowywali się czasami
jak jaskiniowcy, sama krytykowała ich za to, nieraz bardzo ostro, ale nigdy nie pozwalała, by
ktoś inny to robił. Krytykowanie Kane’a wydawało jej się szczególnie niesprawiedliwe.
Najstarszy z jej braci poświęcił studia dla rodziny, a to, że tak wiele osiągnął, dowodziło
jedynie jego determinacji i inteligencji.
– Kane jest geniuszem – powiedziała chłodno. – Zanim się ożenił, pracował po
czternaście godzin dziennie. Trudno to nazwać beztroskim życiem rozpuszczonego bogacza.
Po śmierci ojca zapewnił nam godne życie, to było jego celem. Jestem pewna, że byłby
świetnym inżynierem, nie mógł jednak tego udowodnić.
Alex zdumiał się. Ognistowłosa piękność w jednej chwili przemieniła się w Królową
Śniegu. Choć wciąż piękna, wyglądała teraz równie sympatycznie jak bulterier. Przed
sekundą ciepła kotka, i nagle – wściekła tygrysica. O’Rourke’owie muszą być bardzo zżytą i
solidarną rodziną.
– Nie miałem zamiaru krytykować twojego brata. Jeżeli tak to zabrzmiało, to
przepraszam.
– Jasne. – Odwróciła się od niego, Alex westchnął z irytacją. Kobiety w stylu Shannon
O’Rourke, czyli zmienne w nastrojach, nie były w jego typie. Był człowiekiem
Zgłoś jeśli naruszono regulamin