Olga Gromyko - Wiedźma opiekunka 2.pdf

(711 KB) Pobierz
Microsoft Word - Gromyko Olga - Wolha Redna 02 - Wiedźma opiekunka cz. 2 _tłum. n.oficjalne_
OLGA GROMYKO
WIEDŹMA OPIEKUNKA
CZĘŚĆ 2
przełożyła
Marina Makarevskaya
ROZDZIAŁ 1
Rolar postarał się, byśmy wyruszyli w drogę natychmiast. Tylko poczekałyśmy, póki
on przebierze się (wampir zajmował mieszkanie nieopodal), zbierze rzeczy i napisze parę
listów - myśleliśmy, że prośbę o urlop do swojego przełożonego, lecz okazało się, że Rolar
samym przełożonym jest, a list napisał do gospodyni domowej, by nie śmiała przekazywać
jego pokoju komuś innemu i wyprzedawać jego dobytek. Kolczugę i miecz Rolar zostawił
przy sobie, lecz mundurową kurtkę zmienił, a konia osiodłał. “Inaczej ja zbyt bardzo będę się
rzucał w oczy i prowokował niepotrzebne pytania, że wiatiagskiemu strażnikowi było
potrzebne wyjechać z kraju do Arlissa” - objaśnił wampir.
Do zmierzchu zdążyliśmy przejechać około dwudziestu wiorst. Przejechalibyśmy i
więcej, noc była jasna, księżycowa, a konie nie zmęczyły się, lecz drogę zagrodził nam jeden
z dopływów rzeki Pieszczoty, nieszerokiego, lecz z dosyć szybkim biegiem, tak, że zmyło
most. “Trzeci raz w ciągu miesiąca - objaśnił nam przygnębiony brygadzista królewskich
budowniczych, na nowo wbijające opory - a przecież dobrego gatunku stawiamy, sumiennie.
Po prostu cudy jakieś!” Przeprawiać się przez nieznaną rzekę w ciemności my nie
zaryzykowaliśmy. Kupieckie karawany skręcały z traktu na objezdną drogę, przy której
informator głosił: “Trolli most. Miedziak za pieszego, pięć za konika, srebrnika za karawanę”.
Szybko zobaczyłam dziesiątkę dużych trolli w pocie czoła rozmotujących bezpłatny most po
nocach.
Za rzeką zaczynało się pojezierze, które zajmowała cała wschodnia granica kraju. W
jego centrum leżało Driwo, ogromne jezioro z dziesiątkami wysp i setkami przeciwnych
prądów, rusałkami i dlatego był zamknięty dla rybaków - pochopnie wyciągana sieć wracała z
wodorostami, śmieciami, kamuszkami lub z bardzo nieświeżym, specjalnie przywiązanym w
razie takich wypadku topielcem. Samymi zajadłymi kłusownikami zajmował się kraken,
gigantyczny wodny smok z mackami zamiast płetw, który uwielbia zastawiać drogę
wszystkim czym wygodnie - prawda, już pośmiertnie... Do Driwa wpadało sześć dużych rzek
i niezliczona liczba drobnych, czystych i brudnych. To wiośnie ono rozlewało się, zmieniając
kraj w jedno ogromne jezioro z setkami wysepek, tak że bezpośredniego połączenia tam nie
było, osiedla można było spotkać rzadko, za to ptaków i wszelkich wodnych istot była masa.
Zaginiony wilk niepokoił mnie najbardziej, przez całą drogę nie zauważyłam go nawet
kątem oka, chociaż to jeszcze o niczym nie świadczyło - do traktu las nie podchodził, lecz
nieprzerwanym pasmem rozpościerał się nieopodal, przed wieczorem otuliwszy się
niebieskawą mgiełką ciemności. Możliwe, dniem wilka odstraszali ci, którzy ciągnęli się po
trakcie, a teraz - pracujący nieopodal budowniczowie, czy raczej żołnierze, lecz niezbyt
trzeźwi i własnymi śpiewkami mogli zamęczyć zbytnio żywych i podnieść z grobów
umarłych.
- Za Pieszczotą od Witiagskiego traktu odgałęzia się Arlisski - zakomunikował Rolar.
-- On zabierze trochę północy i jeżeli zejdziemy na dwie wiorsty w dół po ciemku, to rano po
przeprawie wyprowadzę was na niego krótką ścieżką.
Krzykliwi muzykanci sprzykrzyli się sprzeciwiać nawet Orsanie, która całą drogę
jechała między mną i wampirem, jasno dając do zrozumienia, że on nie wzbudza u niej
zaufania. Zresztą, winien w tym był sam Rolar, któremu, dostarczało przyjemność zastraszać
biedną dziewczynę, barwnie opowiadając lub w biegu wymyślając okropne legendy o
wampirach i kończąc je potwierdzonymi przysięgami zapewnieniami, że wszytko to głupota i
wymysł oraz intrygi nikczemnych wiedźminów, do których, ma nadzieję, my z Orsaną nie
zaliczamy się? I wyraziście oblizywał się. Trzymałam się trochę na stronie i przepuszczałam
to majaczenie obok uszu, ale najemnica raz po raz warczała na gadatliwego wampira, pomału
zaczynając marzyć o karierze wiedźmina.
Trudno okazało się jechać wąską gliniastą mielizną, która ciągnęła się wzdłuż
zarośniętego krzakami brzegu, który po cichu podnosił się i pod koniec drugiej wiorsty
osiągnął poziom końskiej piersi, a dalej przechodził w szczere urwisko, które srebrzyło się
pod księżycem. Orsana już zaczynała mamrotać sobie pod nos: “Osi, tak ja i wiedziałam,
zaprowadził nas w jakieś krzaki i za jednym zamachem zasmokcze i utopi”, a Rolar
zmieszanie oglądał się po bokach, kiedy zupełnie przypadkowo pokazałam wygodne zejście
do wody, pół skrytego pod wiszącymi witkami wierzby.
Na brzegu była przepiękna polanka, nawet z krzakami i wielkimi szkieletami grubych
dębów. Konie miały gdzie poszczypać trawkę, a drzewa które okrążały polanę pozwalały
rozpalić ognisko, nie obawiając się, że je zauważą z wody lub traktu.
Na rozpalenie ogniska chrustu wystarczało, lecz chcieliśmy mieć ich zapas na całą
noc, a wampira, jako najbardziej bystrego, wyganiałyśmy do las po drzewo. Orsana, zdjąwszy
kolczugę i pas, lecz nie rozstając się z klingą, przerzuciła przez ramię długi ręcznik i zeszła na
brzeg. Ja zaś zajęłam się urządzeniem noclegu, to znaczy, niepewnie podeszła do najbliższego
świerka, poklepując po dłoni swoim mieczem - jak zawsze, tępym (posiadałam go już kilka
lat i nie ostrzyłam specjalnie, obawiając się skaleczyć). Łamać gałęzie było uciążliwie, rąbać -
głośno, rozbójnicy usłyszą, a magia mogła przyciągnąć uwagę nieżywych. Zresztą, to
świństwo przyciągało wszystko po kolei, nawet nie uroczych drwali, tak że zdecydowałam się
na magię i szybciutko poszczypałam kilka gałązek, szczękając palcami po wypowiedzeniu
zaklęcia.
Posłania wyszły wręcz jak luksusowe, pozostawało tylko rozpalić ognisko, kiedy
daleko w lesie, a może, na pobliskiej łące za lasem, zawyły wilki. Smółka spokojnie
poszczypywała trawę, nastroszywszy, zresztą, uszy. Wiadomo, uważała wilki za niegodne
Smółkowej uwagi. Wianek i rudy źrebiec Rolara po przezwisku Karasik za jej przykładem,
filozoficznie rozważyły, że głodne wilki nie tracą czasu na serenady.
A ja zatęskniłam, po raz pierwszy dając ponieść się uczuciom. Źle tobie, smutno -
przekształcił się w zwierze, zostawił zmartwienia w oszalałym biegu przez leśną gęstwinę,
żałośnie zawył... no, zagryzł tam coś, ale to nieważne. Szlajają się tu wszelkie, leżą pod ręce...
Za to rano wesoły i świeży, jak ogórek, żadnych problemów, żadnych udręk! Może i ja
spróbuje? Przekształcać się ja, oczywiście, nie potrafię, lecz jeśli opadnę na czworaka i...
- Ua-uuuu!!!
Wilki zakłopotanie przycichły, Smółka zakrztusiła się i rozkaszlała, motając głową. Ja
sama nie oczekiwałam takiego efektu - wycie bardziej przypominało krzyk, przy czym
przedśmiertelny, donośne echo wzbudziło trwogę we wronim stadzie, które nocowało w
świerkowej koronie, ptaki ze straszliwymi krzykami zakręciły się nad polaną, a wszystka
mnogość leśnej społeczności rozpierzchła na wyścigi z rozbójnikami. rzuciła się albo do nas,
albo do ucieczki.
- Żeby was wszystkich! - podskoczyłam i rozdrażniona rzuciłam w ognisko skrzep
ciemnoniebieskiego płomienia. Część gałęzi rozrzuciło po polanie, pozostałe pochłonął ogień.
- Co to było?! - Orsana, jedną ręką utrzymując spadający ręcznik, a drugą ściskając
rękojeść obnażonego miecza, wyskoczyła znad brzegu, dziko oglądając się po bokach.- Kto
wrzeszczał?
- Może, jakiś ptak? - niepewnie przypuściłam.
- Jego żywcem patroszyli, co? - Dziewczyna niechętnie i nieufnie opuściła miecz i na
pięcie obróciła się, zakasawszy górny kąt ręcznika. -- Nie, jak sobie chcesz, ale mi to miejsce
się nie podoba! Niedobre ono, przeklęte! Wilki wyją, a teraz jeszcze jakiś zdziczała harpia
raczyła przedrzeźniać wilcze wycie!
- Co to było?! - Rolar z trzaskiem wydostał się z krzaków, mieczem oczyszczając
siebie dookoła szeroką przesiekę. -- Kto krzyczał?
Harpia - ponuro powtórzyłam. -- Prześwitem…
Wampir z westchnieniem ulgi schował miecz do pochwy, obrzucił najemnicę
spojrzeniem i zachwycenie pisnął: - Orsana, tobie ktokolwiek kiedyś mówił, że masz śliczne
żyły?
Najemnica z odrazą przekrzywiła się na wampira, splunęła i milcząco zeskoczyła na
brzeg, nie zapomniawszy o mieczu.
- Chciałem powiedzieć - śliczne nogi - zmieszanie przyznał się Rolar w odpowiedzi na
moją niemą wymówkę, - lecz ona tak burzliwie reaguje na moich żarciki, jakby ktoś mnie
ciągnął za język! - i szeptem dodał: - Wolha, ty nie mogłabyś się zachowywać bardziej
trzeźwo? Pojmuję, że tobie na tym nie zależy, lecz jednakże postaraj się, inaczej...
- Inaczej - co?
Nagle gdzieś tuż obok, w krzakach odpowiedział wilk. Nie zawył, a krótko i nisko
ryknął, jakby biczem smagnął.
- Len! - Ja bez wahania rzuciłam się naprzód, lecz wampir zdążył złapać mnie za
kołnierz.
- Ty jesteś pewna?
Oprzytomniałam. Odróżniać wilczych głosów ja nie potrafiłam, z takim zaś samym
sukcesem mógł mi odpowiedzieć tutejszy przywódca, zdumiony najmniej niż moi
towarzysze. Ile my z Rolarem przysłuchiwaliśmy się, kontynuacja nie nastąpiła, nawet gałęzie
nie zaszeleściły.
- Nie, a ty? - W Dogewie wiedziałam, że zastać wampiry znienacka, to praktycznie
niemożliwie, oni z daleka wietrzą każdą żywą istotę, czy to zwierzę, czy człowiek czy inny
wampir, przy czym nieomylnie ich odróżniają.
Rolar pokołysał głową:
- Władcy nie może nawet wyczuć Strażnik Granicy, zanim go nie zobaczy. W
krzakach było jakieś zwierzę, lecz teraz odeszło, tak że proponuję przekąsić coś i położyć się
spać, a ja będę nas strzegł.
- Mogę postawić magiczną obronę.
- Postaw obowiązkowo. Lecz bezpieczniej będzie popilnować, a mi wystarczą dwie
trzy godziny snu. Jak dobrze ta twoja obrona działa? Ona nie obróci się przeciw mnie, jeżeli
pośrodku nocy mi zachcę się w krzaczki?
- Nie, nawet jeśli weźmie ciebie najgorsze rozwolnienie i będziesz biegać tam i tutaj
co chwilę. Wszystko, co znajdowało się na polanie w czasie instalowania, staje się “swoimi”.
Jeżeli zaś linię przekroczy obcy, go uderzy po nogach, odrzuci do tyłu i rozbrzmi głośny
dźwięk.
- Jaki właśnie?
Ja w sposób nieokreślony wzruszyłam ramionami:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin