Włodzimierz Steyer-Ucieczka z obozu Stutthof (fragment relacji).docx

(26 KB) Pobierz

Włodzimierz Steyer

w KL Stutthof przebywał od 24.V.1944 r. do XI.1944 r.

nr obozowy: 35 629

Ucieczka z obozu Stutthof (fragment relacji)

...Był listopad. Od znajomych przybyłych do obozu z Mokotowa po upadku powstania znałem los Warszawy. Chęć odwetu była u mnie coraz większa. Znowu myślałem o ucieczce. W powzię­ciu decyzji pomógł mi przypadek. Ktoś z funkcyjnych przyszedł do odwszawiani i opowiadał jak łatwo jest przejść przez bramę od strony placu budowy tzw. Bauplatz do kobiecego obozu żydowskiego. Skojarzyłem to sobie natychmiast z furtką do tegoż obozu od strony kuchni, przez którą nosiłem swego czasu kotły. Plan był prosty. Trzeba było zostać w obozie, poczekać aż komanda wyjdą przez główną bramę do pracy, przejść przez obóz kobiecy i schować się w niewykończonych jeszcze budynkach koło odwszawialni kiedy wszyscy będą wracać na obiad. Wychodząc furtką nie będę liczony i stan ilościowy wracających będzie się zgadzał.

http://ofiaromwojny.republika.pl/teksty/02040019_small.JPGhttp://ofiaromwojny.republika.pl/teksty/DSC03633_small.jpghttp://ofiaromwojny.republika.pl/teksty/DSC03632_small.jpg

Fragment ekspozycji w Muzeum Stutthof dotyczącej ucieczek, z opublikowanym fragmentem relacji Włodzimierza Steyera

Po sygnale zejdzie Postenketta i będę miał otwarta drogę na wolność. Trzeba było się przygotować i to szybko, żeby ktoś inny nie wpadł na ten sam pomysł. Po dwóch nieudanych próbach ucieczki z kolegami, postanowiłem uciekać sam. Z odwszawialni przemyciłem do obozu cywilne ubrania, wystarałem się o chlebak z imitacją narzędzi i kawałkiem drutu. Od kolegów z Brotkommando dowiedziałem się adresu piekarni w Tiegenhofie i dostałem 45 marek. Byłem już gotów. Zważyłem się jeszcze i stwierdziłem, że mając 76 kg mam dosyć sił do ucieczki. To dodawało mi animuszu, jak również wiadomość przekazana mi przez kolegów zatrudnionych w Politische Abtailung o zatwierdzeniu przez Berlin moich 25 batów. Nie było więc na co czekać. 14 listopada załatwiłem zastępstwo na moje miejscu w Entlasungkommando i sam zostałem w obozie. Na cywilne ubranie nałożyłem obozowe z  wyraźnymi krzyżami, na  to prochowiec bez namalowanych krzyży, do tego czarną czapkę z daszkiem. Chlebak przerzuciłem przez ramię i w roli elektryka wyru­szyłem do obozu kobiecego. Przez furtkę przeszedłem bez żadnych kłopotów, wnętrza baraków zrobiły na mnie wstrząsają­ce wrażenie. Rzędy ostrzyżonych na  zero kobiet w podartych łachmanach siedziały pod ścianami oczekując swojej kolejki na śmierć. Udawałem, że coś naprawiam i powoli zbliżałem się do bramy od strony Baupłatzu. Znudzony wartownik nawet nie zwrócił na  mnie uwagi kiedy opuszczałem obóz kobiecy. Pokręciłem się po placu starając się nie zwracać na  siebie niczyjej uwagi, a kiedy komanda zaczęły zbierać się do wymarszu na  obiad schowałem się w niewykończonym baraku. O 12-tej trąbka z wieży nad bramą obwieściła posterunkom, że wszyscy więźniowie powrócili do obozu. Należało jeszcze trochę poczekać na  zejście Postenketty. Wtem za mną rozległ się odgłos ciężkich kroków, Stałem w pomieszczeniu pozbawionym jednej ściany. Stałem bez ruchu. Sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Gdyby mnie bowiem złapali po syg­nale na zewnątrz obozu mogliby mnie jako więźnia już posiadającego Fluchtpunkt i próbującego nowej ucieczki powiesić dla przykładu innym. Kroki zbliżały się. Szedł jeden wartownik. W otworze mignęła mi jego sylwetka. Przywarłem do ściany. Wartownik zatrzymał się, dzieliło nas 12 cm muru. Jeżeli zrobi jeszcze krok do przodu to mnie znajdzie. Sekundy wloką się jak godziny. Wartownik po chwili zawraca, kroki oddalają się, wreszcie cichną. Wtedy odważyłem się wyjść. Udaję teraz cywilnego majstra idącego na obiad. Przechodzę koło baraku kierownictwa Baupłatzu, mijam SS-manów kręcących się przed swoimi kwaterami. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Przecież trąbka obwieściła, że wszyscy więźniowie jedzą już swoją cienką zupkę w obozie. Idę więc spokojnie środkiem placu i zaczynam wchodzić pod górkę oddzielającą obóz od szosy. Widzę stąd cały obóz i sam oczywiście jestem tez dobrze widoczny. Nagle z pobliskiego lasku prosto na mnie wychodzi patrol SS-manów z psami. Spieszą się na obiad. Przed sobą mam drewnianą ubikację. Wchodzę natychmiast i przez szparę obserwuję jak Niemcy oddalają się w kierunku obozu. Opuszczam schronienie i ruszam w kierunku szosy. Do­chodzę na szczyt pagórka porośniętego małym laskiem w momen­cie kiedy szosą nadchodzi pluton SS-manów. Cofam się znowu w kierunku obozu zataczam półkole i wychodzę na szosę już poza SS-manami. Do Stegny docieram bez przeszkód. Tam skręcam na Tiegenhof, obecny Nowy Dwór Gdański. Przy pierw­szym strumyczku zatrzymuję się, ściągam obozowe ubranie z krzyżami, zawijam w niego kamienie i topię w wodzie. Chlebaka pozbyłem się już dawno. Ruszam teraz raźno przed siebie. Po drodze spotykam wracającą z Tiegenhofu grupę więźniów. Widzą mnie ale nie dają po sobie tego poznać, żeby nie zwrócić uwagi eskortującego SS-mana. W Tiegenhofie idę do piekarni. Pracują tam Polacy. Proszę ich żeby kupili mi bilet kolejo­wy, ale stacja obstawiona jest przez żandarmów. Decyduję sit więc iść dalej pieszo do Malborka. Dostaję cały chleb na  drogę i ruszam dalej aby być jak najdalej od obozu w momencie kiedy spostrzegą tam moją ucieczkę.

Niemcy byli pewni że mnie złapią, otrzymałem bowiem z Arolsen wyciąg z akt, w których była zamieszczona uwaga: "War am 15 November 1944 noch in Konzentrationslager Stutthof inhaftiert".

Powrót

Noc z 14-go na 15-ty listopada była ciemna i dżdżysta. Miałem już w nogach ponad 30 km kiedy zdecydowałem się odpocząć trochę pod jakimś drzewem. Przespałem się trochę i ruszyłem dalej. O świcie mgła była tak gęsta że zupełnie znienacka znalazłem się przed samym mostem na Nogacie. Trafiłem na zmianę warty i szedłem cały czas za odchodzą­cymi. Któryś z wartowników zapytał mnie "Bist du Hans?”. Zaprzeczyłem ale żaden z nich mnie nie zatrzymał i tak do­szedłem do dworca. Tam kupiłem bilet do Grudziądza, ponieważ na odległość przekraczającą 100 km potrzebne było posiadanie odpowiednich dokumentów. Na odjazd pociągu czekałem poza dworcem i wsiadłem do pociągu w ostatniej chwili, po upewnieniu się, że na peronie nie ma żandarmów. W Grudziądzu wysiadłem i udałem się do kasy gdzie kupiłem bilet do Torunia. Tam zanocowałem u znajomych a następnego dnia rano najedzony i wykąpany wyruszyłem do Włocławka. Nie udało mi się jednak tak jak w Grudziądzu, bowiem przy wejściu na  dworzec stali żandarmi i sprawdzali dokumenty. Musiałem więc kupić bilet na dalszą trasę, do Łodzi w pociągu u konduktora. Zatrzymywaliśmy się w Kutnie gdzie przez okno ujrzałem wielu gestapowców przechadzających się z psami po peronie. Do naszego pociągu nie wchodzili gdyż nie jechał do GG a do Łodzi. Usiadłem więc uspokojony. Nagle drzwi sąsiedniego wagonu się otworzyły i usłyszałem znajome „Ausweis". Natychmiast wstałem i wszedłem do sąsiedniego WC  mając nadzieję, że korytarzyk jest przechodni do dalszych części wagonu, przejścia niestety nie było. Wpaść teraz w ręce gestapo byłoby trochę głupio. Ogolona głowa schowana dotychczas pod czapką natychmiast by mnie zdradziła. Zdecydowałem się wyjść i przejść obok kontrolujących. Otworzyłem drzwi ubikacji w momencie kiedy drzwi naszego przedzia­łu zamykały się za żandarmami. Do Lodzi dojechałem bez przeszkód. Gorzej było na miejscu. Kogo zapytać o drogę do granicy. Którędy iść? Postanowiłem zasięgnąć informacji w kościele. Pierwszy był dla Niemców, dopiero następny dla Polaków. Dowiedziałem się, że ten kościół dla Polaków jest na  Widzewie i pojechałem tam tramwajem. Ksiądz był na  plebanii, ale zajęty. Musiałem więc poczekać, Niedaleko plebanii był posterunek żandarmerii, a okna na plebanii szeroko otwarte. Wreszcie ksiądz przyjął mnie, ale był zupełnie głuchy. Gdybym zaczął krzyczeć usłyszeliby mnie żandarmi. Zwróciłem się więc do kościelnego który wytłumaczył mi dokładnie jak iść i uprzedził o wszystkich przeszkodach. Ominąłem wszystkie posterunki przy wyjściu z miasta przysiadłszy się na furmankę. Uprzejmy woźnica udzielił mi dalszych informacji jak dojść do granicy. Było już zupełnie ciemno kiedy spotkałem kilka kobiet. Powiedziały mi, że granica jest tuż obok ale żebym uważał bo w  krzakach siedzą Grenzschutze. Byłem mocno zmęczony więc wlazłem pod dach stojącej opodal stodoły i natychmiast usnąłem. Rano przyszedłem do gospoda­rza który poczęstował mnie śniadaniem i powiedział, że granicę można spokojnie przejść w dzień, bo Grenzschutze są tak starzy, że jeżeli nawet będą strzelać to i tak na pewno nie trafią. Pocieszony w ten sposób poszedłem przed siebie i bez żadnych przygód przeszedłem na drugą stronę granicy...

Włodzimierz Steyer

Oryginał pełnej relacji znajduje się w Archiwum Muzeum Stutthof

Opublikowano za zgodą Państwowego Muzeum Stutthof

Kopiowanie bez zgody Muzeum Stutthof zabronione.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin