Grażyna Płachcińska Alkohol i miłość - Czym jest miłość? - Całkowitą nieobecnością lęku - odpowiedział Mistrz. - A czego się lękamy? - Miłości - odparł znów Mistrz. Anthony de Mello: Minuta mądrości Tak jak w tej przypowieści de Mello dzieje się w życiu każdego człowieka, również w życiu alkoholika. Pijąc mówi on często charakterystyczne zdania: "Tylko wódka mnie nie zdradzi, nie porzuci", "Wódka zawsze jest mi przyjacielem" "Wódka to mój wierny towarzysz". Używa różnych pieszczotliwych zdrobnień typu "wódziuchna", "piweńko", "winko", o naczyniach, z których pije, wyraża się "kielonek", "szklaneczka", "setuchna". Zwraca się do alkoholu jak do osoby, której w zależności od potrzeby nadaje płeć męską lub żeńską. Mówi o nim jak o najczulszej matce albo kochance. Często nadaje wódce i innym alkoholowym napojom nazwy stosowne do nastroju, z jakim rozpoczynał picie. Kłóci się z nią, wyzywa najgorszymi obelgami, obwinia za swoje niepowodzenia, smuci się i żali, ale też weseli się i tańczy. Zastanawiało mnie od dawna, czemu się tak dzieje. Czemu alkoholicy decydujący się trzeźwieć nadal w swoich pisemnych pracach podczas terapii odwykowej piszą o alkoholu w ten sposób. Uwielbiają opowiadać dowcipy, których głównym bohaterem jest alkohol, a gdy im smutno czy za czymś tęsknią, wspominają "wódkę - pocieszycielkę". Najwyraźniej było to słychać w pisanych niegdyś listach pożegnalnych do alkoholu, które przypominały czasem listy samobójców żegnających się z najbliższą osobą. W owych listach pacjenci wyrażali całą gamę uczuć, jaką może kierować człowiek do drugiego niezwykle ważnego człowieka: od zafascynowania, zauroczenia, wielkiej miłości aż po nienawiść. Wiadomo, że każdy człowiek rodzi się ze zdolnością do miłości i z potrzebą miłości, a w procesie życia uczy się różnych sposobów jej okazywania i przyjmowania. Kiedy jesteśmy mali, dzieje się to poprzez dotyk, przytulenie, serdeczne słowa krzątających się wokół nas dorosłych. Potem przyglądamy się innym sposobom, sprawdzamy, czy działają, wypróbowujemy nowe zachowania. Bywa tak, że te próby są karane, a w miejsce serdecznych słów i ciepłego dotyku wchodzą słowa twarde i ostre, może nawet pas albo pięść, albo ludzie wokół nas w ogóle przestają do nas mówić i nas dotykać. W efekcie uczymy się, że miłość trzeba zamknąć jak w pancernej szafie. Pozostaje jednak w nas tęsknota za nią, przeczuwanie, że jest, pamięć, że kiedyś była przeżywana. Rozpoczyna się w życiu człowieka wielkie poszukiwanie miłości i sposobów, żeby do niej dotrzeć. Jednym z nich jest alkohol. Na początku powoduje on, że człowiek uzyskuje na chwilę dostęp do miłości. Młody chłopak idąc na randkę wypija piwo, żeby nie bać się okazywania dziewczynie miłości poprzez ciepłe słowa i czułe gesty. I rzeczywiście staje się odważniejszy. Czasem poleca ten klucz do miłości swojej partnerce i bywa, że oboje zaczynają korzystać z takiego alkoholowego klucza. Alkohol daje złudną obietnicę, że tak będzie zawsze: że ilekroć będziesz potrzebował uzyskać dostęp do miłości i chciał ją wyrazić, wystarczy wlać w siebie pewną jego ilość i sejf z miłością stanie otworem. Co więcej, przez jakiś czas te swoje obietnice spełnia. Z alkoholem w krwiobiegu człowiek wyznaje miłość, zawiera małżeństwo, uprawia seks , poznaje nowych znajomych. "Jak piłem, to wszyscy mnie znali, wręcz kochali" - mawiał Franek w pierwszych tygodniach swego leczenia. Pijący korzysta z iluzorycznej obietnicy, jaką daje alkohol - wierzy, że będzie wypełniana zawsze. Używa owego klucza do miłości coraz częściej, pije coraz więcej, a ponieważ on coraz gorzej działa, zmienia trunki, jakby dopasowywał wciąż nowe klucze. Tyle tylko, że materia, z jakiej je "robi", jest wciąż ta sama - alkohol. Jego obietnica alkoholu, że będzie tylko chwilowym pośrednikiem do miłości i pomocnikiem w wymianie tej energii życia, obraca się we własne przeciwieństwo. Człowiek uzależnia się od alkoholu i to on staje się obiektem miłości, tęsknoty i pożądania. Został przez alkoholika iluzyjnie "uczłowieczony" i to do niego, a nie do drugiego człowieka zaczynają być kierowane najczulsze słowa :"wódeczko ty moja" jak dawne "kochaneczko moja" i "jedyna przyjaciółko moja". Alkoholik zaniedbuje istniejące związki z żoną, z dziećmi, z przyjaciółmi. Coraz częściej przebywa tam, gdzie może się napić, coraz więcej życia temu poświęca - aż do całkowitego zerwania związków rodzinnych. Bo niejedna żona wreszcie nie wytrzymuje ciągłego przegrywania z rywalką, jaką staje się wódka, wnosi sprawę rozwód i eksmisję z mieszkania. Nietrudno zauważyć, że w świecie alkoholika ten iluzyjny twór to właściwie ideał, jakaś bogini czy bożek, i że w realnym świecie takich nie ma. Prawdziwa żona, rodzice, przyjaciele mają swoje wady, ich ludzka miłość jest niedoskonała, staje się więc przeszkodą na drodze do miłości doskonałej. Człowiek uzależniony za pomocą alkoholu i dla alkoholu niszczy swoje ważne związki z innymi ludźmi. Ich miłość do siebie i swoją do nich zamienia w nienawiść. Od miłości do nienawiści - jak mówi znane porzekadło - jest tylko jeden krok, w przypadku alkoholika to przysłowiowy kieliszek. Jak to się dzieje, że jednak w którymś momencie człowiek decyduje się przerwać picie, że podejmuje abstynencję i leczenie? Myślę, że często staje się tak w momencie spotkania alkoholika, który nie ma już siły nienawidzić, z realną, otwartą miłością dziecka, współmałżonka, rodzica. Bywa tak, jak z Antkiem, któremu trzyletni synek zadał pytanie: "Tato, a po co ty pijesz? Ja cię kocham" - dla niego w pierwszej kolejności Antek zaczął trzeźwieć i dziś jest piąty rok w abstynencji. Wojtek rozpoczął leczenie dla żony: "Chciałem, żeby wróciła, dlatego przestałem pić. Ona kochała mnie trzeźwego, a nie moją wódkę". To zrozumiałe, że alkoholik przestaje pić dla miłości drugiego człowieka. Nie wierzy, a często nawet nie wie, że ma zdolność do miłości w sobie samym. Wiele uzależnionych osób mówi: "Nie mam uczuć, przepiłem je wszystkie, przepiłem miłość". I kiedy przestają pić dla niej, z jej powodu właśnie, to w cichości ducha mają nadzieję, że się tej miłości jakoś nauczą. Najczęściej rozpoczynają tę naukę od etapu na, którym zatrzymali się popadając w uzależnienie. Myślą więc tak jak przedtem: że trzeba na nią zasłużyć na przykład zapracowując się czy zarabiając coraz więcej pieniędzy, kupując mało potrzebne rzeczy swojej rodzinie, a trzeba ją wymusić. Trzeźwiejąc uczą się od swoich dzieci, od przyjaciół z AA czy z klubu abstynenta, również w kościele różnych naturalnych, choć trudnych sposobów docierania do miłości, okazywania jej i wyrażania. Na przykład Janek mówił tak: "Wiem, czuję, że kocham moją córkę Agatę. Powiedziałem jej to, ale czegoś mi brakuje". Z grupy padła propozycja: "To może przytul ją, jak będziesz jej to mówił". Janek długą chwilę milczał zażenowany, a potem zapytał: "No dobrze, ale jak? Nigdy tego nie robiłem. Mam takie niezdarne ręce". I uczył się układać je tak, żeby objąć własną córkę. Okazało się, że skorzystało na tym kilka innych osób z grupy, bo chcąc przytulić na przykład walili kogoś po plecach albo przyciskali tak, że brakowało mu tchu. Często polecam pacjentom do czytania i praktykowania "Małego księcia" Antonine'a de Saint-Exupery, szczególnie rozdział o zawieraniu przyjaźni z lisem. Bo przyjaźń jako odmiana miłości musi być budowana powoli, z wielką uważnością, cierpliwością i wzajemnym szacunkiem. Zwłaszcza w pierwszym etapie trzeźwienia, kiedy głód miłości jest ogromny, a umiejętności niewielkie. Często polecam też "Muminki", które jeden z moich pacjentów, Paweł czytał głośno dziecku na dobranoc. "Tak jakoś przy okazji przysiadałem się do mego synka albo kładłem się obok - wspomina Paweł. - Mogliśmy się dotknąć, a później jeszcze rozmawiać ze sobą. Żona najpierw była bardzo zdziwiona tym czytaniem, ale potem zaczęła też się przysiadać i słuchać. A jeśli coś robiła w kuchni, to drzwi do pokoju musiały być otwarte". Z opowieści Pawła wiem, że cała ich trójka zaczęła używać bohaterów książki do nazywania własnych zachowań w różnych sytuacjach ((na przykład jeśli któreś z nich nie mogło się nic zdecydować i marudziło, to zachowywało się jak Paszczak). Ułatwiło im to zbliżanie się do siebie. Jeszcze zanim uda się odbudować miłość w rodzinie (później zresztą również) każdy miting AA jest dla trzeźwiejącego alkoholika okazją do doświadczania miłości - poprzez słowa "Cieszę się, że jesteś", uściski, bycie w kręgu splecionych rąk podczas Modlitwy o Pogodę Ducha. Wiele zadań w Indywidualnych Programach Terapii oraz w programach dalszego zdrowienia, układanych na zakończenie podstawowego programu terapii, uczy praktycznych sposobów okazywania miłości bliskim (na przykład "Będę punktualnie odbierać dziecko z przedszkola" albo "Zaproszę żonę na zabawę w klubie"), jak również samemu sobie (choćby "Zadbam o swoje zdrowie fizyczne, będę rano uprawiać gimnastykę"). Powoli trzeźwiejący alkoholik zaczyna oddychać miłością jak powietrzem. Jednak długo jeszcze nie przychodzi mu do głowy, żeby tak właśnie to nazwać. Już nawet potrafi pokłócić się i nie napić, przeprosić i poczuć ulgę, a nie poniżenie, już umie zauważyć te zmiany - ale żeby to zaraz miała być miłość? "To jest życie, a miłość to zupełnie co innego" - mówił Jacek na zajęciach grupowych w drugim roku trzeźwienia, kiedy opowiadał z przejęciem, z jaką miną żona przyjmowała pierwszy od lat prezent. Mówił, jak się bał, czy zechce go przyjąć, czy się jej spodoba, czy się nie skrzywi, i jak się cieszył, że trafił z tą apaszką w dziesiątkę. Wszyscy już wiedzieli, czego symbolem i dowodem jest ta apaszka, a on się jeszcze bał wypowiedzieć to słowo. W końcu któraś z kobiet powiedziała: "Wiesz, Jacek, apaszka nie jest kobiecie niezbędna do życia. Myślę, że twojej żonie też". "Ale ja byłem z nią w sklepie i widziałem, że ta jej się podobała, tylko nie miała pieniędzy. Zakręciłem się tak w tym sklepie, żeby szepnąć sprzedawczyni, niech odłoży do jutra. No i kupiłem. Chciałem wręczyć tę apaszkę żonie na urodziny, ale nie wytrzymałem i dałem wcześniej". "To może ty ją kochasz?" - zapytała ta sama alkoholiczka z grupy. "Pewnie, że kocham. Tyle ze mną wytrzymała, została ze mną, dzieci mi urodziła ..." - a kiedy wykrzyczał wszystko, skulił się i widać było, że się przestraszył tego, co sam powiedział. Po chwili ciszy ktoś zaczął się śmiać, dołączyli pozostali, wreszcie i Jacek. Przestał bać się miłości. [tekst ukazał się w miesięczniku "Świat Problemów" nr 12 (59) grudzień 1997]
bmu23