Patrick White - Wiwisekcja.pdf

(3344 KB) Pobierz
1102735524.001.png
1102735524.002.png
W moim przekonaniu malarstwo jest w istocie swej tym samym co
przeżycia religijne, szukamy wszyscy nie czego innego, lecz zrozumienia i
urzeczywistnienia nieskończoności.
Ben Nicholson
A zazdrość - ludzką twarz;
Strach boską postać człowieczą,
A tajemnica - ludzką szatę.
Ludzka szata jest wykuta z żelaza,
Ludzka postać jest ognistą kuźnią,
Ludzka twarz jest zapieczętowanym paleniskiem,
Ludzkie serce - głodną gardzielą.
William Blake
Kochają prawdę, jeśli im objawia siebie, lecz nienawidzą jej, gdy im
objawia ich samych.
Święty Augustyn
Wyniesiony ponad innych ludzi staje się ciężko chorym, Wielkim
Przestępcą i Wielkim Potępieńcem, a także Najwyższym Mędrcem.
Dosięga bowiem Nieznanego.
Rimbaud
1
Była niedziela i mama poszła do sąsiadów zabierając z sobą Leną i najmłodsze dzieci.
Na podwórku pod pieprzowym drzewem tatuś sortował i liczył puste butelki, którymi
handlował; butelki szczękały, kiedy je ustawiał. Kury trzepotały się w kurzu i słońcu,
między nimi biały kurczak z krzywą szyją, któremu mama, jak mówiła, chętnie by dała po
łbie, gdyby miała odwagę, ale nie miała. (To ona zarzynała drób, jeżeli któraś sztuka tak
się postarzała, że nie nadawała się już na nic lepszego, tylko do garnka). A więc ten
koślawiec, z białym także grzebieniem, kręcił się i chwytał, co mógł i jak mógł, ale jakoś
boczkiem.
– Dlaczego inne kury go dziobią, powiedz, tato?
– Nie podoba im się. Bo jest inny.
Och, te długie, ociężałe niedziele wśród starych, pustych butelek ojca. Koło pralni stał
stary piec, kupiony, jak powiedział ojciec, na spekulację. Rdza łuszczyła się z niego
kawałkami i próbowało się jej smaku, po prostu z nudów.
– Na długo ma tatuś jeszcze tej roboty? Kiedy zajrzymy do skrzynki?
Ojciec nie odpowiedział, zajęty swoimi pustymi butelkami. Od mówienia była mama,
ojciec wolał milczeć.
A więc musiał czekać, kopiąc dla zabicia czasu stary, pękaty, zardzewiały piec, aby w
końcu ojciec ściągnął skrzynkę, jak zwykle robił w niedzielę, jeżeli mamy i reszty dzieci
nie było w domu. Dopiero gdy podliczył ostatnie butelki, wydłubał osad z fajki, wsypał
do niej trochę tytoniu, zapalił, pyknął raz i drugi, gotów był sięgnąć po skrzynkę, którą
trzymał na niedostępnej górnej półce, między blaszankami z płynnym mydłem, flaszkami
z mazidłem czy olejkiem terpentynowym i szydłami do reperowania uprzęży.
Oczywiście wiadomo było, co tata ma w swojej skrzynce, ale znajdujące się w niej
przedmioty, oglądanie każdego z nich po kolei stawało się przez to jeszcze ważniejsze.
Było tam także mnóstwo rzeczy nieciekawych: stare papiery rodzinne, przeważnie akta
notarialne.
– Co to znaczy: ¡akt notarialny, tato?
Tata nie chciał tłumaczyć, odpowiadał tylko, że nic: mu nigdy nie przyszło z żadnego
cholernego papierka.
Nie myślał więc o nich więcej. Już bardziej interesowały go włosy zachowane na
pamiątkę po zmarłych. Był w skrzynce medalion z puklem włosów siostry ojca, Klary,
która umarła w drodze z kraju i pogrzebana została w morzu. A poza tym fotografie. Na
jednej babka Duffield w czepku siedziała z rękami złożonymi na spódnicy tak, że było
widać na palcach pierścionki. Jej zapadnięte oczy nigdy nie widziały wnuka.
– Kiedy babcia umarła? – Wiedział oczywiście, ale pytanie należało do niedzielnego
porządku dnia.
– W pół roku po wylądowaniu w Sydney. Na suchoty – powiedział tata ssąc fajkę.
– I tatuś został sam z dziadkiem?
Nie odpowiedział, ssał dalej fajkę.
– Tatuś ją lubił?
– Pewnie, że lubiłem. Przecież to była moja matka.
– Wygląda dziwnie.
– Dziwnie?
– No, jakoś inaczej.
– Twoja babka była damą, córką pastora – wyjaśnił tata pykając fajkę, pfuj, jak cuchnęła
ta jego faja.
– A czy mama jest damą? I pani Burt?
– Rozumie się, jakżeby inaczej! – powiedział tata i pociągnął z fajki tak mocno, że
grdyka mu poczerwieniała, jakby ze złości.
Bardziej, najbardziej chyba z wszystkiego interesujący był dziadek Duffield. Miał duży
nos z grzbietem ostrym jak topór. (Matka mawiała: „Po nosie widać, że twój dziadek
urodził się wielkim panem!”) Oczy miał też duże i błyszczące i włosy pięknie uczesane,
przynajmniej na fotografii, według staroświeckiej mody. Na odwrocie fotografii ktoś
napisał brązowym atramentem: Hertel Vivian Warboys Duffield.
– To moje nazwisko – oznajmiał w rozmarzeniu, jakby tego obaj dobrze nie wiedzieli. –
A dlaczego ja się także nie nazywam Vivian Warboys? – Tata pyknął z fajki, potem odparł:
– W Australii chłopakowi wystarczy jedno imię.
Wyjaśnienie zadowalało chłopca. Na Cox Street teraz już wszyscy oczywiście wiedzieli,
ale obcy ludzie śmiali się. „Hurtle? Co to za dziwaczne imię?” Wtedy „dąsał się”, jak to
określała mama, bo nie mógł przecież każdemu tłumaczyć, że to imię wniosła do rodziny
dziadka pewna cudzoziemska żona. Prawidłowo brzmiało Hertel, a nie Hurtle, tylko że
proboszcz pomylił się podczas chrztu i zapisał je błędnie.
Wszystkie te tajemnice zawierała skrzynka. A także pierścionek. Był na nim
wyobrażony ptak z wysuniętym językiem, odcięty tuż pod szyją. To, co zostało, wyglądało
tak, jakby leżało na półmisku.
– To sygnet twojego dziadka. Sierżant policji oddał mi ten pierścionek, kiedy
przyjechałem do Ashfield zidentyfikować zwłoki.
– Wtedy, kiedy dziadek spadł z muła?
– Tak. Umarł z powodu wylewu na drodze Parramatta.
– Co to się wylewa w człowieku?
Tata nie zaraz odpowiedział.
– Krew.
Dziadek Duffield wyglądał jeszcze straszniej niż przedtem ze swoimi ulizanymi
włosami i wodnistymi oczyma. Nie mógł mu się napatrzyć.
– A dlaczego jechał na mule?
– Bój się Boga, Hurt, mówiłem ci sto razy. Pożyczył muła, bo chciał dojechać do
wnętrza lądu Australii. Zawsze o tym marzył.
Powiedziawszy to tata zaczął pykać fajkę raz za razem.
– A co się stało z mułem?
– Mówiłem ci przecież! Zaginął bez wieści. Długo potem musiałem za niego spłacać
raty właścicielowi.
Siedzieli tak we dwóch dzieląc się tajemnicami rodzinnymi. Cóż innego można było
robić w niedzielę? Chyba tylko wsuwać na najgrubszy paluch pierścionek z ptakiem i
zsuwać go z palca, i znów wsuwać. Ojciec ćmił fajkę i udawał, że nic tnie widzi.
Ale kiedy matka wróciła prześlizgując się przez dziurę w płocie i prowadząc za sobą
Lenę, Edgara, Willa, Winnie i Flo, ojciec zamknął skrzynkę. Nie dla byle kogo te sekrety.
Mama powtarzała wszystko, co usłyszała u sąsiadów, i opowiadała, jak dzieciaki objadły
Zgłoś jeśli naruszono regulamin