Karol Bunsch - Bezkrólewie.doc

(941 KB) Pobierz

Karol Bunsch

 

 

 

Bezkrólewie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rycheza patrzyła na pochyloną głowę Kazimierza; jasne włosy jeszcze nie zakryły na niej mnisiej tonsury. W głosie królowej brzmiało zniecierpliwienie, gdy zwracając się do syna rzekła:

- Nie przeto, nie szczędząc zasobów, uprosiłam Ojca Świętego o dyspensę od ślubów, byś nadal żył jakoby w eremie. Czas, byś się ruszył po kraju, ludziom przypomniał, a sam nawykł do takowego żywota, jaki ci przeznaczony.

- Rodzic nie takowy żywot mi przeznaczył - powiedział Kazimierz w zamyśleniu, ale Rycheza rzuciła ze złością:

- By niewzdanemu zapewnić dziedzictwo, które tobie z urodzenia przynależy!

- Rodzicowi ślubiłem, że o właść walczyć nie będę - stanowczo powiedział Kazimierz, ale królowa odparła:

- Nie ty będziesz walczył. Ni Kościół nie uzna pokrzywnika, ni wielmoże przywódcy buntowników. A choćby z ich pomocą sięgnął po właść, nigdy cesarz nie zgodzi się, by wróg naszego narodu dzierżył polskie lenno, tobie przyrzeczone.

- Wybaczcie, matko - cicho powiedział Kazimierz - jednego z nim jesteśmy narodu. A to wiem, że przeto rodzic jego następcą swym ustanowił, bo ufał, że on wydoli wrogom, których mu ostawił. Nie będę jednym więcej, zadość było nieszczęść z rozdrwania.

Królowa żachnęła się gniewnie, nie chciała jednak zdradzić synowi, że nie poniecha próby pozbycia się współzawodnika. Powtórzyła tylko:

- Nie ty będziesz walczył. Wrogów ma nie jeno tych, których mu rodzic ostawił. Własnych się dorobił ów mężobójca, którzy pomsty szukać będą za krewniaków i swojaków.

Kazimierz westchnął:

- Tedy zasię wojna domowa! Bolko nie jest sam, nie jeno prosty lud ma za sobą. Z wielmożów i rycerstwa takoż wielu zechce uszanować wolę mego rodzica, pierwsi Awdańce, którzy mu druhami byli od pacholęcych lat.

- Niczyja tu wola kromie cesarskiej - rzekła Rycheza marszcząc brwi.

Kazimierz milczał. Wiedział, ile zabiegów i krwi kosztowała niezależność od cesarstwa. Walka o nią skróciła życie Mieszka. Nie chciał powiedzieć matce, że nie przyłoży ręki, a nawet imienia, by sprzeniewierzyć się dziełu przodków.

Rycheza również umilkła. Gdy tak czy inaczej usunie Bolka, Kazimierz nie będzie miał wyboru, a może i lepiej, by do czasu pozostał na uboczu. Na cesarską pomoc na razie liczyć nie można, siły, jakie Konrad zebrał, potrzebne mu przeciw czeskiemu Oldrzychowi, a już czeka go wyprawa do Rzymu, by poprzeć rozpustnego młokosa, którego pod imieniem Benedykta IX osadził na papieskim tronie. Ojciec papieża, Alberich, wszechwładny konsul Rzymu, zmarł, jawna wyprzedaż przez Benedykta wszelkich godności i urzędów kościelnych wywołała wrzenie, któremu przywodził Aribert, arcybiskup Mediolanu. Zanosiło się na schizmę i Konrad nierychło będzie mógł zająć się sprawami polskimi. Lepiej przedwcześnie nie przeć do walki, a tymczasem gromadzić zasoby i skarbić sobie ludzi. Poparcia duchowieństwa, zwłaszcza wyższego, Rycheza była pewna, wątpliwy był jedynie sam arcybiskup Bożęta. Pod pozorem słabości nie przybył na pogrzeb Mieszka, Rycheza podejrzewała jednak, ze nie chciał żadnego z królewskich synów ogłosić następcą, nie zamierzając po żadnej stanąć stronie.

Na razie starczyło królowej, że metropolita powagi swego urzędu nie położył na szali Bolka, co mogło i wśród duchowieństwa wywołać rozdwojenie. Wiedziała, że Bożęta już za życia króla starł się z Bolkiem i tylko dzięki wstawiennictwu palatyna Michała Awdańca poniechał obłożenia królewicza klątwą. Nie wątpiła jednak, że Bolko, nikogo już nie czując nad sobą, znowu zadrze z metropolitą, doprowadzając do otwartego zerwania. Wówczas Bożęta nie będzie miał wyboru, brak uznanego władcy jest groźny zarówno dla państwa, jak i dla Kościoła, będzie zmuszony stanąć po stronie Kazimierza.

* * *

Tego właśnie obawiał się palatyn Michał Awdaniec. Dopiero zaświtała nadzieja, że po wygnaniu Dietricha i śmierci Ottona kraj ponownie zjednoczony w ręku Mieszka okrzepnie w ładzie i dawno nie zaznanym spokoju.

Wczesna, ciepła i pogodna wiosna obiecywała urodzaj, podsuszyła drogi, ruszył się handel, wpływy z ceł, mostowego i targowego zasilą wyczerpany skarb, pozwolą odbudować stałą drużynę. Czesi zagrożeni przez cesarza, kijowski Jarosław w wojnie z Pieczyngami, spokój ze strony sąsiadów stwarza sposobność umocnienia granic. Po raz pierwszy od dnia, w którym Mieszko objął władzę, zdała się zapowiadać jaśniejsza przyszłość. Śmierć jego kładła się na niej cieniem, uzyskane przez Rychezę zwolnienie Kazimierza od ślubów było wyzwaniem do walki.

Palatyn wychował się w walce. Wraz z bratem Skarbkiem jako wyrostki brali w niej udział, gdy Chrobry po wygnaniu macochy i przyrodnich braci odbierał Czechom Kraków. Cały dziewięcioletni okres panowania Mieszka upłynął im w walce przeciw jego zdradzieckim braciom i naprowadzanym przez nich postronnym wrogom. Śmierć Mieszka nie tylko jemu nie pozwoliła zebrać plonu krwawego trudu, ale groziła jego zniszczeniem, a dla braci Awdańców oznaczała znowu walkę. Zajęci nią od pierwszej młodości późno założyli rodziny, nierychło wyręczy ich następne pokolenie, a męski wiek ich chylił się już ku starości.

Bracia jechali pogrążeni w myślach. Ród ich los swój związał z losami kraju, wraz z nim doszedł do szczytu powodzenia, a po dwakroć już przeżył upadek. Przedwczesna śmierć Mieszka znowu groziła upadkiem kraju i rodu.

- Nieszczęsny człek! - westchnął Michał.

Mimo że Mieszko często zapadał na zdrowiu, palatyn żegnając go przed wyjazdem do domu na dawno zasłużony wypoczynek nie przeczuwał, że nie ujrzy go więcej, choćby martwego. Biskup poznański Paulinus nie czekał z pogrzebem nawet na przybycie Bolka. Co prawda ciepła pora nie pozwalała zwlekać z tym zbyt długo, ale nietrudno było odgadnąć w tym rękę Rychezy: Bolko jako pierworodny i następca zmarłego króla wziąłby w uroczystościach pierwszy krok przed Kazimierzem, zaznaczając wobec zgromadzonych tłumów swoje prawa. O tym myślał Skarbek; powiedział z pewnym zniecierpliwieniem:

- Nic już po tym Mieszkowi, że nad nim lutać będziem. Postanowić trzeba, co poczynać. Prawiłeś: wygnać Rychezę. Wiem ci ja, zali nie lepiej mieć ją na oku? Sam że tak mniemałeś.

- W kraju jeno zaczynem jest rozdwojenia - odparł Michał - od Konrada zasię nierychło poparcie może zyskać, skoro indziej pilniejsze cesarzowi sprawy. Nam pilniejsze arcybiskupa nakłonić, by następstwo Bolka ogłosił, bo ani chybi, gdyby sam się o to upomniał, jeno nowa zadra by powstała. Bożęta popędliwy jest, Bolko zasię zuchwały i samowolny. Z nim takoż pogadać trzeba, niechajby zrozumiał, że zadra z metropolitą to woda na młyn wrogów.

- Iście tak, jeno kano go szukać? - powiedział Skarbek, a Michał odparł:

- Miał być na Mazowszu, potem zasię u Wiślan. O zgonie rodzica musi już mieć wiadomość, tedy wracał będzie bez zwłoki.

- Wracał będzie, jeno kędy, a gadać z nim trzeba, zanim zjedzie do Poznania.

- Będzie spieszył, tedy pojedzie gościńcem. Z Krakowa albo na Wrocław, albo na Kalisz. Tedy ty czekaj na niego u dziewierza w Śremie, ja zasię pojadę do Gniezna z Bożętą się rozmówić, i tam będę czekać na Bolka lubo na wieść. Jeśli wydolę załadzić sprawę z metropolitą i Bolkiem, zjazd zwołać należy.

- Wydolisz lubo nie, trzeba zjazd zwołać. Przynajmniej dowiemy się, kto z Bolkiem, a kto przeciw.

Umilkli i zamyślili się. Pogodny dzień wiosenny miał się ku schyłkowi, od zachodu pociągnął chłodniejszy powiew, droga od pasma jezior odbiegła ku rzece. Popędzili zziajane konie, by za dnia jeszcze przeprawić się przez Wartę i przed zamknięciem bram wjechać do grodu w Śremie.

Zmrok już zapadał, gdy dotarli do rzeki, przeprawili się w bród i zdążyli w porę, Michał zamierzał tylko przenocować i o świcie ruszyć dalej, by w ciągu dnia dotrzeć do Gniezna. Toteż spożywszy wieczerzę udał się na spoczynek, podczas gdy Skarbek z grododzierżcą a dziewierzem swym Dobiesławem Ostoją długo w noc omawiali położenie, jakie powstało po śmierci króla, powodując niepewność i niepokój. Dowiedziawszy się, że Skarbek zamierza w Śremie czekać na Bolesława, na wypadek gdyby z Krakowa wracał przez Wrocław, Dobiesław powiedział z westchnieniem:

- Siedź, póki wola, ale tak mniemam, że Bolko raniej pojedzie do Gniezna, by się rozmówić z arcybiskupem, tedy przez Kalisz. Daj Bóg, by Michał nadążył, nim się spotkają, i przekonał Bożętę, że nie pora z Bolkiem się swarzyć. Prawda, że Bolko sam na poły jakoby poganin i z prostym ludem trzyma, ale też lud ma za sobą. Z wielmożów zasię wielu ma przeciw, a z duchowieństwa bodaj wszystkich. Ale nie Chrobry on, by siłą poskromić pogaństwo, i pilniejsze są sprawy. Stary Mieszko cały poganin był ,a chrześcijaństwo wprowadził, bo rozumiał, że potrzebne. Dojrzeje Bolko, i on to zrozumie, ale przymuszać się nie zwoli nikomu.

- Daj to Bóg - przywtórzył Skarbek. - Państwo bez głowy ostać się nie może, a Bolko lepszy niźli Kazimierz, bo to pewne, że wojownik z niego przedni. Godów mu dopiero dwadzieścia, tedy nie dziw, że doświadczenia i umiaru mu nie dostaje, ale zawżdy do rządów zdatniejszy niźli Kazimierz, jeno na księgach chowany a macierzy uległy, która by tu niemiecki ład zaprowadzić rada z niemiecką pomocą. Nienajrzy[1] jej prosty naród wraz z jej włodarzami i kapłanami.

- Tedy wygnać Rychezę, nie będzie jej rządów, sam zasię Kazimierz o właść upominać się nie będzie - powiedział Dobiesław, ale Skarbek odparł:

- Rozważaliśmy to. O właść się nie upomni, ale o uczynioną macierzy ujmę. A nie braknie takich, którzy ze strachu przed Bolkiem potukać[2] go będą przeciw niemu.

- Tedy wygnać i jego - popędliwie rzekł Dobiesław - nie będzie kogo potukać. A ostawić Rychezę, to wo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin