Stuart Anne - Walentynki 1994 - Święci istnieją naprawdę.pdf

(261 KB) Pobierz
Harlequin
Toronto  Nowy Jork  Londyn
Amsterdam  Ateny  Budapeszt  Hamburg
Madryt  Mediolan  Paryż  Sydney
Sztokholm  Tokio  Warszawa
Tytuł oryginału:
My Valentine 1993
Pierwsze wydanie:
Harlequin Books, 1993
Tłumaczyła
Alicja Dobrzańska
Strona nr 2
103195520.001.png
WALENTYNKI ‘94
ROZDZIAŁ 1
– Mówię ci, mam już tego powyżej uszu – utyskiwał starszy mężczyzna. –
Święty Mikołaj skupia całą uwagę, zbiera wszystkie zaszczyty. Świętego
Patryka szanują, a co on takiego zrobił poza zlikwidowaniem paru węży? To
samo można osiągnąć przy zastosowaniu dobrego środka tępiącego
szkodniki. Te święta mają przynajmniej jakiś związek z ich życiem. A co, na
Boga, ma wspólnego Dzień Zakochanych z rzymskim księdzem, żyjącym w
trzecim wieku naszej ery?
Eros spojrzał na swojego towarzysza. Święty Walenty był ascetycznym,
pełnym pretensji i drażliwym starym duchownym, ale przez te wszystkie
wieki jakoś go polubił.
– No cóż, tobie ścięto głowę – zaznaczył. – Może to aluzja do tego, że
ludzie tracą głowy, kiedy się zakochują.
– Nie widzę w tym nic śmiesznego.
– Ciebie w ogóle rzadko coś śmieszy – odparł Eros z westchnieniem i
przeciągnął się leniwie, otulając skrzydłami swoje wspaniałe, białozłote ciało.
– Musimy się pogodzić z tym, że dla większości ludzi Boże Narodzenie jest
ważniejsze niż Dzień Zakochanych. Dostają wtedy prezenty i wszyscy są dla
siebie wyjątkowo mili. Nic dziwnego, że Święty Mikołaj jest tak popularny.
A święty Walenty przynosi im mnóstwo kłopotów.
– To ty im przynosisz kłopoty – odgryzł się Walenty. – Gdyby to zależało
tylko ode mnie, to połączone przez nas pary żyłyby w doskonałej harmonii.
– Doskonałej, platonicznej harmonii – uzupełnił Eros. – Ja nawet częściowo
zgadzam się z tobą. Seks często stwarza poważne problemy. Ale pomyśl,
jakie byłoby życie bez niego.
– Na pewno o wiele spokojniejsze – rzekł Walenty parskając z dezaprobatą.
Eros znów westchnął. Ta dyskusja toczyła się już bardzo długo, szesnaście
Strona nr 3
stuleci, jeżeli chodzi o ścisłość i żaden z nich nie chciał ustąpić ani na krok.
– Działamy wspólnie nie bez powodu, mój drogi. Gdyby miłość była tym,
co ty o niej sądzisz, gatunek ludzki wymarłby w trzecim wieku razem z tobą i
twoimi kolegami męczennikami.
– A gdyby to zależało od ciebie, życie byłoby pasmem bachanalii, a
wszędzie panoszyłoby się wyuzdanie i rozwiązłość.
– I byłoby wspaniale – powiedział Eros z tęsknotą w głosie. – Brakuje mi
tamtych czasów.
– A mnie brakuje mojego dawnego życia, pełnego spokojnej kontemplacji –
mruknął Walenty.
– Nie zapominaj, ile za to zrobiliśmy dobrego – szybko dodał Eros widząc,
że ta rozmowa rozstroiła jego towarzysza. – Pomyśl o tych szczęśliwych
parach, które połączyliśmy.
– A ty pomyśl o tych nienawidzących się parach, które się rozstały.
– Pomyśl o tych wszystkich weselach.
– Pomyśl o rozwodach.
– Pomyśl o kochaniu się.
– Pomyśl o zwierzęcej żądzy.
– Myślę, mój drogi, myślę – rzekł Eros z tęsknym uśmieszkiem. – Musisz
przyznać, że gdyby nie ja, nie byłoby ani romansów, ani małżeństw, ani...
– Ani parzenia się – dokończył Walenty. – Gdyby nie ja, nie byłoby
romantyzmu, braterstwa dusz, czułości.
– Nie mam zamiaru podważać twojego znaczenia – powiedział Eros. – Ale
jeżeli chce się połączyć dwoje ludzi, potrzeba po prostu starego, tradycyjnego
seksu.
– Najpierw muszą się połączyć ich dusze.
– Dusze, śmusze – odparł pogardliwie Eros. – Udowodnię ci, że mam rację.
– Jak masz zamiar to zrobić? – zapytał Walenty z zainteresowaniem. Czuł,
że Eros nie żartuje. Święty Walenty mógł być cnotliwym starcem, ale miał też
wyraźną słabość do gier hazardowych.
– Załóżmy się. Znajdziemy dwie, jak najmniej pasujące do siebie osoby,
spróbujemy je połączyć i zobaczymy, co podziała. Twoje romantyczne serca i
kwiaty czy mój prosty, tradycyjny seks – powiedział Eros, niedbale
rozpościerając skrzydła.
– To brzmi absurdalnie.
– Boisz się przegrać, staruszku?
– Kiedy będę bał się przegrać z takim podstarzałym pedałem jak ty, to
będzie znaczyło, że jest koniec świata – zawrzał gniewem Walenty.
– Pedałem? – zdziwił się Eros, bardziej rozbawiony niż obrażony. – Trzeba
ci wiedzieć, że od kiedy tylko pozwolono mi na wałęsanie się po ziemi,
zawsze byłem zdeklarowanym heteroseksualistą.
– Mówię o twoim wyglądzie, nie o inklinacjach. Masz z metr osiemdziesiąt
Strona nr 4
WALENTYNKI ‘94
wzrostu i skrzydła prawie tak samo długie, zaś twoje złote loki są komiczne i
powinieneś wkładać na siebie coś więcej oprócz tej pieluchy.
– Moje ciało jest bez zarzutu – odpowiedział Eros. – Dlaczego nie mam być
z niego dumny? I nie zmieniaj tematu. Zakładamy się czy nie?
– Na jakich warunkach?
– Kobietę już znamy – rozmawialiśmy o niej kiedyś. Shannon Donnelly
dawno powinna trafić na swoje przeznaczenie. Znajdziemy mężczyznę i
ustalimy datę. Rozśmieszę cię – oni będą już spali ze sobą przed najbliższym
Dniem Zakochanych.
– Spali? Ty potrafiłbyś każdego wsadzić do łóżka. Mnie chodzi o
prawdziwe zaangażowanie – powiedział Walenty.
– Oczywiście – miłość na wieki wieków i te wszystkie bzdury. Wchodzisz?
– A jaka jest pula?
– Jeżeli wygram, dajesz mi wolną rękę. Jeżeli przegram, to tych dwoje
biedaków rozpocznie następną rundę celibatu.
– Wspaniale, zgadzam się. Liczę na Shannon. To słodka dziewczyna,
niemal dziewica, o ile można mówić o czymś takim w dzisiejszych czasach.
– Biedactwo – mruknął Eros.
– Musimy tylko znaleźć odpowiedniego mężczyznę.
– Nieodpowiedniego mężczyznę – przerwał Eros. – To ma być przecież
sprawdzian naszych możliwości. Mamy więc Shannon Donnelly, lat
dwadzieścia dziewięć, ciepłą, lojalną, niewinną, optymistyczną. Z niefortunną
skłonnością do nieudaczników.
– Kulturalni mężczyźni nie są nieudacznikami.
– Ci, których ona wyszukuje, są. To dlatego, że jest tak cholernie
macierzyńska. Jest tak zajęta matkowaniem swoim siostrom i braciom, że
pociągają ją jedynie mężczyźni, którym także może matkować. Potrzebujemy
kogoś, kto tego nie chce.
– Potrzebujemy kogoś, kogo może szanować.
– Potrzebujemy kogoś, kim ona pogardza – odparł Eros. – A ja znam
takiego mężczyznę. – Zachichotał pod nosem. – Nie mogę się doczekać
chwili, kiedy posypią się iskry.
Gdyby Shannon Donnelly chciała sporządzić listę miejsc najmniej przez
siebie lubianych, na samym czele znalazłoby się właśnie to, do którego w tej
chwili zmierzała. Po pierwsze, nigdy nie przepadała za Manhattanem.
Wszyscy tu zdawali się być źli i zwariowani, taksówki usiłowały każdego
rozjechać, a słońce nigdy nie docierało do dna kanionów ulic. Po drugie,
chociaż uważała się za osobę przyjazną i tolerancyjną, jej zdaniem prawnicy
byli gatunkiem najmniej potrzebnym w naturze, a człowiek, do którego biura
właśnie się udawała, miał naprawdę niewiele na usprawiedliwienie swojej
egzystencji. Oczywiście, mogła się nie zgodzić. Ale wtedy musiałaby
Strona nr 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin