Cisza.doc

(31 KB) Pobierz
Cisza

Cisza. Ta koszmarna cisza zaległa w pomieszczeniu. Ostatnio rozprzestrzeniała się, jak jakaś zaraza, uderzając najmniej spodziewające się tego ataku jednostki.

Ludzie w odświętnych strojach wyglądali jak manekiny na przystrojonej serpentynami wystawie sklepowej z wielkim napisem 'Wyprzedaż kreacji sylwestrowych'. Gdzieś w tle jęczało stare, wysłużone już radio. Od czasu do czasu zamierało, by uruchomić się ponownie i grać tę samą smętną melodię. W kółko tę samą.

Jeden z mężczyzn w białym garniturze wstał raptem z hebanowego krzesła ze zdenerwowaniem wymalowanym na twarzy. Ta atmosfera go przytłaczała, doprowadzała do obłędu. Nie wytrzymał.

- Czy my musimy tu tak siedzieć?! - wykrzyknął na cały głos.

Zebrani flegmatycznie zwrócili głowy w jego kierunku. Tęgi mężczyzna ziewnął przeciągle i odstawił na stół kieliszek z winem. Poprawił czarne, ulizane włosy i chrząknął znacząco.

- A mamy jakieś inne wyjście? - zapytał głębokim głosem. - Lepiej zabawić się trochę przed śmiercią w gronie znamienitych towarzyszy, nie sądzi pan?

- Ależ oczywiście! Najlepiej schlać się w trupa, potem zerżnąć jakąś koleżankę i zdechnąć nie z czyjejś ręki, a od promili we krwi. - rzucił z pogardą w głosie. Wyjął z kieszeni zegarek na dewizce odmierzający rytmicznie czas. Jego cykanie słychać było na całej sali. Tik, tak, tik, tak... Mijały kolejne sekundy dzielące ich od nieuniknionego.

- W każdej chwili możemy zginąć.. Wymordują całą inteligencję tego kraju, łącznie z nami, a my mamy się przyglądać?! Czy nadzieja doszczętnie już wyginęła?

Tęgi mężczyzna spuścił wzrok. Nie było dobrej odpowiedzi na to pytanie.

- Zegarmistrz przejął kontrolę. - głos zabrała zielonooka piękność, stojąca pod oknem - i wszyscy doskonale wiemy, że nic nie da się zrobić.

Zebrani zastanawiali się, jak odpowie mężczyzna w białym garniturze. Prawie pewnym było, że nerwy mu puszczą, że zaraz wybuchnie i zostanie z niego mokra plama na szarym dywanie. On jednak uśmiechnął się z politowaniem, opróżniając jeden kieliszek wina

- Mam w głębokim poważaniu Zegarmistrza i wszystkie jego anioły. To nasz kraj, wspólne dziedzictwo! Ta bestia chce wszystko obrócić w perzynę. Czy tyle lat nauki i badań ma pójść na marne?

Rozczarowanie, rezygnacja, szok. Tak właśnie można było opisać jego uczucia. Ta wielka wiara wynikała zapewne z jego młodego wieku.

- Nic już nie poradzimy – powtórzyła kobieta dobitniej.

Spuścił głowę. Na jego policzku pojawiła się jedna, kryształowa łza smutku. Wyszedł bez słowa.

Kolejne tony radia, cichnące w oddali tykanie zegarka, westchnienia kobiet. Zebrani wiedzieli, że to już koniec, rezygnacja malowała się na ich bladych twarzach. A jednak ten młodzieniec wciąż wierzył, że jest dla nich jakaś szansa.

- Bo wciąż na jawie myślę i co noc mi się śni, że ta co nie zginęła, wyrośnie z naszej krwi! – krzyknął jakiś mężczyzna z tyłu.

Nikt nie zauważył, że drzwi raptem stanęły otworem. Nie usłyszano szeptu jedwabiu, ani szelestu skrzydeł. Nikt ich nie dostrzegł. Bo aniołów się nie widzi. Zauważasz je dopiero, kiedy zimne ostrze sztyletu przebije twoje serce. Chwila zamroczenia, krótkie sekundy pozwalające zobaczyć twarz oprawcy. Zawsze jest złowieszczo uśmiechnięta. Zawsze. Potem już tylko słodka ciemność…

Ostatnia osoba upadła na zakrwawiony dywan z radosnym uśmiechem ulgi na twarzy. Anioły wyszły na zewnątrz. Wysoki mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce uśmiechnął się do siebie. Spojrzał na pozostałą dwójkę towarzyszy i zapytał beznamiętnym głosem:

- To już wszyscy?

- Brakuje jednego. Znamy tylko jego pseudonim ‘Róża wiatrów’.

Anioł zaklął siarczyście pod nosem, zastanawiając się nad czymś intensywnie.

- Jesteście pewni?

- Jak własnego gówna, sir! – odpowiedział mu słodki, dziewczęcy głos, nie pasujący do standardu dzisiejszego zabójcy.

Słysząc ostatnie słowo ponownie się uśmiechnął. Jego zielone oczy zalśniły w świetle księżyca. Miał dziwny wyraz twarzy.

- Bardzo zależy wam na pracy? Choć powinienem właściwie użyć sformułowania ‘na życiu’? – Nie czekał na odpowiedź. Znał ją. – Więc polecimy teraz do bazy i zameldujemy, że akcja przebiegła szybko i bezboleśnie, jak w zegarze.

Dwie anielice schowały skrzydła i wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Zastanawiały się, o czym on bredzi.

- Tak jest… - odpowiedziała nieśmiało jedna z nich. Anioł podrapał ją pod brodą.

- Pojętne dziewczynki… Lecimy.

Zaśmiał się złowieszczo i poderwał się do lotu, towarzysze zrobili to samo.

Tym czasem, w pobliskich krzakach trząsł się mężczyzna w białym garniturze i bał się wyjść w ciemności. Nigdy nie wiadomo, co na ciebie wyskoczy gdzieś z ciemności…

 

***

 

Dziewczyna usłyszała za sobą trzask. Była bardzo nieostrożna, wychodząc o tej porze z domu, ale musiała przekazać wiadomość. Jeśli ona tego nie zrobi, nie uda się to już nikomu.

Stare linie metra świetnie nadawały się na szlaki komunikacyjne. Nikt ich nie zburzył, ani nie zagospodarował w żaden logiczny sposób, więc można było nimi przechodzić bez strachu. Ze ścian zwieszały się resztki instalacji elektrycznych, które straszyły tryskającymi iskrami, ale zwykle działało to tylko na korzyść. Zawsze można było nimi porazić jakiegoś anioła, który zapuścił się tam, gdzie nie powinien. A sporo ich było…

Czuła czyjś oddech na swoim karku. Wiedziała, że ktoś ją śledził już od ładnych kilku godzin, kątem oka widziała cień, kroczący za nią. Starała się nie rozglądać dookoła, by się nie zdradzić.

Skręciła w boczną uliczkę, czując że serce podchodzi jej do gardła. Zrobiło jej się zimno

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin