Zygmunt Kaczkowski - Olbrachtowi rycerze tom 1.pdf

(1501 KB) Pobierz
9441058 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
9441058.001.png 9441058.002.png
ZYGMUNT KACZKOWSKI
OLBRACHTOWI
RYCERZE
POWIEŚĆ
TOM I
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Sie horen nicht die folgenden Gesange,
Die Seelen, denen ich die ersten sang;
Zerstoben ist das freundliche Gedrange,
Verklungen, ach! der erste Wiederklang.
Mein Lied ertont der unbekannten Menge,
Ihr Beifall selbst macht meinem Herzen bang;
Und was sich sonst an meinem Lied erfreuet,
Wenn es noch lebt, irrt in der Welt zerstreuet.
GOETHE
„Wy, którym pierwsze wyśpiewałem pieśni,
O duchy dobre, dalszych nie słyszycie;
Kędyż jesteście bracia i rówieśni?
W echu pobrzmiewa zapomniane życie.
Cierpienie moje już się nie rozwieśni,
Czymże nieznani? cóż po ich zachwycie?
Kogóż śpiew skrzepi? jakich mam słuchaczy?
Zmarłych jedynie, jedynie tułaczy”.
FAUST (DEDYKACJA), PRZEKŁ. E. ZEGADŁOWICZA,
WADOWICE 1926, S. 8.
4
WSTĘP
Pomiędzy rzekami Stryjem a Dniestrem, w kraju dziś sławnym nieprzebranymi bogactwy
olejów skalnych, o trzy mile na przestrzał od staroruskiego miasta Drohobycza, a o sześć mil
od szczytu Bieszczadów, w dolinie zaklęsłej a rozramienionej pomiędzy grzbietami gór, ster-
czą szeroko porozrzucane olbrzymie skaliska, które od wieków są dziwowiskiem podróżnych
a zarazem siedzibą potwornych podań ludowych.
Skaliska te, znane powszechnie pod nazwiskiem „Kamienia w Uryczu”, dzielą się na dwie
odrębne gromady, nie zdradzając na pozór żadnego związku z sobą.
Jedna z nich, leżąca po drugiej stronie doliny, składa się też w istocie z kilkudziesięciu
większych i mniejszych kamiennych brył, poprzerastanych czarnym jodłowym lasem, lesz-
czyną i jałowcami: było ich przed wiekami zapewne więcej, ale z czasem przykryły je ziemia,
mchy i dzikie krzewiny. W tej gromadzie widać nieład natury, jakoby pobojowisko po jakiejś
gwałtownej rewolucji żywiołów: ręka ludzka nie zostawiła tam żadnego śladu po sobie.
Natomiast druga gromada, więcej skupiona a stercząca ze stoku góry nad bezdenną prze-
paścią od północnego wschodu, uderza na pierwszy rzut oka widokiem jakby ruin ogromnego
i bardzo starożytnego zamczyska.
Skalisty ten potwór, piętrzący się w chmury swymi pozostałymi basztami, a z jednej strony
jakby nad samą paszczą piekielną zawieszony, w którejkolwiek dnia dobie widziany, przej-
muje podziwem i grozą. Tu bowiem obok olbrzymich tworów natury, pnących się w niebo z
zuchwalstwem niczym nie okiełznanych żywiołów a zarazem głęboko wbitych w wnętrzności
ziemi, widoczne są ślady, że tutaj niegdyś mieszkali ludzie.
Dość rzucić okiem na te skaliska, ażeby dostrzec, że kiedyś, zapewne jeszcze w wiekach
zamierzchłych, człowiek opanował tę w puszczach leśnych zatopioną dzikach zwierząt sie-
dzibę i pracą wielu lat i wielu tysięcy rąk ludzkich zamienił w zamek obronny. Albowiem na
najwyższych szczytach tych skał widać izby wewnątrz wykute i wschody do nich wiodące a
opatrzone kamiennymi gankami; gdzie indziej zaś wyglądają spod mchów i krzewin sążniste
mury z cegły i wapna, które z wiekami także zlały się w kamień.
Z tych skał ogromnych, które się zwycięsko oparły zniszczeniu wieków, a wyglądają jak
baszty lub wieże w gruz zapadłego zamczyska, dzisiaj jeszcze jest cztery. Dwie mniejsze,
sterczące od północy w odległości kilkunastu stóp jedna od drugiej, stały widocznie swojego
czasu na straży głównego wjazdu i obejmowały pomiędzy sobą bramę zamkową. Pomiędzy
nie wchodzi się w obszerny dziedziniec, dziś trawa i chwastem zarosły, lecz bez wątpienia
naturalną i jednolitą płytą kamienną nakryty. Pod dziedzińcem musi być próżnia, zapewne
ludzkimi rękami wykuta, nawet prawdopodobnie do dalszych prowadząca podziemi, bo za
uderzeniem w posadzkę głuche odzywa się echo, powtarza się kilkakrotnie w oddali i dopiero
po chwili ucicha. W jednym rogu dziedzińca jest studnia w skale wykuta, dziś zasypana gru-
zami. Po lewej ręce ciągnie się mur skalisty, którego posady wszakże dojrzeć nie można,
zwiesza się bowiem nad bezdenną przepaścią, która tak jest głęboką, że rosnące po jej brze-
gach wiekowe jodły szczytami swymi zaledwie dosięgają poziomu dziedzińca. Przepaści tej,
na której dnie leżą trupy drzew przedwiekowych i olbrzymie kawały skał, a na nich znowu
pnie zmurszałych jodeł, jeszcze nigdy promień słońca nie przedarł i nigdy stopa ludzka nie
dotknęła. Nad nią, w rogu dziedzińca, wznosi się najwyższa baszta zamkowa.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin